Po ostatnim wpisie, gdzie przyznałam się do ubytku 20 kilo dostałam parę pytań jak i jak i jakim cudem;) Rzeczywiście w pamiętniku mało o tym, bo jakoś częściej mam ochotę napisać o tym, co mi w duszy gra, niż o konkretach, no a może szkoda;)
Cudów żadnych nie ma. Zdrowe jedzenie i ruch. Tak, tak te banały naprawdę działają. Wszyscy o tym wiemy i mało kto się słucha, zanim wybije jego godzina! Ja sobie pomogłam w tym wszystkim i skorzystałam z diety Vitalii SD, czyli tak zwanej Smacznie Dopasowanej.
Niby rozwiązanie podane na talerzu, ale to nie oznacza, że zawsze było łatwo…
Wstałaś? Idź coś zjedz!
Musiałam nauczyć się jeść śniadania. Wiem, że są osoby, które bez posiłku nie wyjdą z domu – i bardzo dobrze. Ja niestety do nich nie należałam. Mogłam nie jeść do 13, ale z nawiązką sobie odbijałam potem, szczególnie wieczorami. O konieczności jedzenia śniadań przekonała mnie nie żadna akcja uświadamiająca czy racjonalne argumenty, a pewien artykuł o zawodnikach sumo. Jak wszyscy wiemy zawodnicy sumo są na specjalnej diecie i mówiąc ogólnie im waga wyższa tym lepiej. Okazuje się, że jednym ze sposobów, aby tę wagę podbijać jest właśnie niejedzenie śniadań. Kiedy organizm po przebudzeniu nie dostaje pokarmu przechodzi w tryb postu (tak! Tak! Nawet po tej sutej kolacji), co za tym idzie metabolizm zwalnia, a to co potem dostarczymy jest magazynowane. Przedstawione korelacje prezentowały, że im dłuższa przerwa między kolacją a śniadaniem, tym większy przyrost wagi. Czyli strzelałam sobie w kolano Moi Drodzy…
Regularność jak w zegarku.
Na początku miałam wielki problem, aby zmieścić w rozkładzie dnia te 5 posiłków. Tym bardziej, że bywają w życiu czasy spokojne, ale i takie, że nie ma czasu oddychać. Poza tym, miałam wrażenie że ciągle jem, że dopiero skończyłam jedno a już zaczynam drugie. Były też w tym czasie komentarze w stylu: no przecież miałaś się odchudzać. Ano miałam,,, ale nie miałam się głodzić. Pewnie że zdarza mi się ominąć posiłek (nu! Nu! Nu!), albo zastąpić go czymś innym, bo jestem w drodze. Po pół roku mniej więcej już wiem jaką porcję na jaki posiłek powinnam sobie przygotować i uwierzcie, że nawet na obiedzie u teściowej udaje się ogarnać temat w miarę dyplomatycznie;)
Mój skarb: waga i zamrażarka.
Z wagą na początku nie mogłam się zaprzyjaźnić. Milion nanosekund zajmowało mi odmierzenie odpowiedniej porcji, tym bardziej że nie chciałam tego robić na oko. Na początku przerażały mnie ilości, ale w kontekście tego ile jadłam wcześniej. O ile z kaszą czy ryżem było ok, to moje porcje makaronu spokojnie starczałyby dla dwojga.. W każdym razie zaopatrzona w dobrą wagę z tarowaniem daję radę i też już nie przesadzam z plastrem pomidora w jedną lub w drugą stronę. Mięso porcjuję sobie po kupieniu i zamrażam, podpisuję gramaturę. Najczęściej mam stałe gramatury, więc jest to do ogarnięcia. Podobnie robię z warzywami z mrożonki. To taki time&money sayver;)
Nie dajmy się zwariować.
Chyba największa zmiana jaka się dokonała to brak restrykcji. W swoim życiu byłam po obu stronach barykady – potrafiłam jeść 600 kalorii dziennie i miesiąc jechać na kopenhaskiej… Potrafiłam też zjeść całą pizzę i zagryźć chipsami i czekoladą. Ze skrajności w skrajność tak to było. Teraz staram się trzymać diety, jechać zgodnie z rozpiską, ale jakto w życiu są imieniny, imprezy, są też zachcianki i jest okres.. Zdarza mi się zjeść kawałek ciasta, pizzy czy czegoś i po prostu wliczam to w bilans, zastępując jakiś posiłek. Nie wierzę w cheat dni – żarłabym chyba od rana do wieczora, ani w cheat posiłki. Sama nazwa mnie zniechęca, nie po to ciężko pracuję aby OSZUKIWAĆ samą siebie. Po prostu szukam równowagi. Wiadomo, że czasem zjem za dużo, ale nie tłumaczę sobie że już zmarnowałam cały dzień, rzucam dietę i jutro zacznę od nowa. No nie… Już tak nie robię..
Ruchanko przede wszystkim.
No musiałam, bo tak poważnie się w tym wpisie zrobiło. Buziaki dla tych co pomyśleli co pomyśleli, a mi chodzi o ruch po prostu;) Na początku zaczęłam od biegania.. To był błąd. Nie polecam. Po pierwsze nie lubię biegać, nigdy nie lubiłam, po drugie przy takim obciążeniu czułam jak lata i trzęsie mi się wszystko. Mega nieprzyjemne, niekomfortowe, obleśne.. Porzuciłam ruch. Na szczęście zrobiło się ciepło i wyciągnęłam rower. Poczułam się wolna… Dosłownie codziennie wieczorem wypadałam na wycieczki, dziesięć, dwadzieścia kilometrów, zakupy na bagażniku i takie tam.. Przypomniałam sobie potem, że dawno temu lubiłam step i to był strzał w dziesiątkę. Dziś coraz łatwiej mi się ruszać. Chodzę na basen, bo pokonałam wstyd (trochę) i staram się być aktywna;)
Druga strona księżyca…
No Dziewczyny, żeby nie było tak kolorowo są i ciemne strony. Nie mogę poradzić sobie ze skórą. Paradoksalnie właśnie teraz jest coraz gorzej. Cellulit i rozstępy. Może macie jakieś sposoby? Bo ja już cuda na kiju stosuję i dupka, pupka, no jest źle:/ taka nagroda, o!
Przede mną kolejne 20, pewnie upadnę nie raz i nie dwa. Pewnie wstanę się otrzepię, albo i chwilę popłynę. Przeraża mnie trochę wizja świąt. Z drugiej strony, miałam już po drodze wesela i inne imprezy i jakoś było. No zobaczymy. Póki co idę robić szpinakowe naleśniory;)
am3ba
26 grudnia 2017, 23:46Gratulacje!!!!
agetes
4 grudnia 2017, 21:15jeszcze raz brawo :) dobrze jest przypomniec sobie co trzeba robic zeby schudnac. Sama czesto nie stawiam priorytetu na regularne jedzenie, co chyba jest moja najwieksza przeszkoda, bo potrafie do 6 jechac na 800kcal, bo zapomne zjesc przekaski, niedojem objadu i wracam do domu tak glodna ze pol lodowki wciagam. Nie moge sie doczekac na wiosne ... moze kupie rower :P
Azane
4 grudnia 2017, 22:55dziękuję, dziękuję!!! Ta reguarność pomaga naprawdę, sama widzę, że jak czasem opuszczę posiłek to potem mam ciągoty aby nadrabiać, a to nie jest dobre;) Z resztą dokłądnie tak jak Ty napisałaś... Jacyś mądrzy ludzie tłumaczą, że jak ma się dłuższą przerwę to organizm się boi że się go głodzi i przechodzi w tryb postu - magazynuje to co damy a i chce więcej.. W sumei nei wpadłabym na to, ż epo 3 godzinach można przejść w tryb postu, no ale skoro dopada mnie wilczy głód, to może coś w tym jest!!! Kup rower, kup:) nawet skłądaka za stówkę na targu. To jest wolność, siła i moc:)))
106days
4 grudnia 2017, 19:52Rozstępy to tak trochę efekt tej twojej pracy. Może spróbuj na to tak spojrzeć? Slyszałam, że jest dobra maść Cepan/Capan (nie pamietam dokladnie). Że jedzie cebulą, ale daje efekty, więc po powrocie do Pl też chcę sobie kupić i spróbować... :) GRttuluje jeszcze raz. Niech żadne rozstępy i celulit nie zasloni Ci widoku Twojej pięknej pracy ;-)
Azane
4 grudnia 2017, 22:50Wiem, ze skóra się osłabia jak się tyje i <niestety> jak się chudnie, ale wiesz demotywujące jest, ze teraz jest gorzej. Nawet nie mówię o jędrności tylko włąśnei o tych rozstępqch kurcze:/ Dziękuję za polecenie maści, chętnie spróbuję!!!
Skarlet24
4 grudnia 2017, 18:37Zerknij do mojego pamiętnika :) jak poszło pierwsze 20 to pójdzie i następne :) bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki i gratuluję przede wszystkim :)
Azane
4 grudnia 2017, 22:47Byłam, zerkałam i... MATKO!!! ja nawet nie wiem co napisać, co powiedzieć.. Po pierwsze to mega szacun, zgubiłaś taką wagę, zeszłaś z takiego BMI, że nic tylko Cię po stopach całować. Podziwiam upór i walkę i konsekwencję. Trzymam mocno kciuki, żeby Twój stan zdrowia się szybciutko poprawiał! Powiem Ci dziewczyno, że masz jaja jak berety, że się zdecydowałaś na plastykę, Naprawdę, ja podejrzewam, ze też będę wisieć,,, ale wiem też że nei pójdę pod nóż, bo tchórz jestem. Kuruj się Zwycięzco i dbaj o siebie!!!