Dziś dzień 5. Ale codziennie zmieniam prawie większość posiłków. Jak mam mniej czasu to wybieram te potrawy, które robi się szybciej. Nie mam dziś zupełnie ochoty na makaron ani ryż, więc zmieniłam sobie na tortillę z kurakiem i warzywami. Przy okazji, bo siostra robiła sobie domowego kebaba, więc podbiorę część składników. Ale trzymam się tej diety na tyle na ile mogę. Jak pozmieniałam pod siebie, nie chodzę już nażarta i nie cierpię. Jestem najedzona, ale nie przejedzona. Wody wypijam tyle ile zalecają, ale pojawiły mi się przez to problemy w pracy. Jako iż pracuję przez 4h "na mieście" gdzie raczej nie ma możliwości skorzystania z toalety (broń boże u jakiegoś klienta bym się załatwiała... jeszcze jakąś pluskwę czy coś bym przyniosła, już pomijając brud i syf w tych ich łazienkach :P). Także chodzę xem z bólem pęcherza. Trudno, coś za coś. Zaczęłam się zastanawiać nad zabiegami w vacu-shaper tak dodatkowo do tych ćwiczeń co mam tu. W sobotę odbębniłam pierwsze ćwiczenia, kupiłam sobie nawet te zabawne sztangielki ale bez zmiennych obciążników bo nie wiem gdzie takie dostać :D Kupiłam kilogramowe, wystarczą. Wracając do tego vacu czytałam mnóstwo bardzo dobrych opinii, że takie wow i w ogóle... Ale grzebiąc w odmętach internetu znalazłam też posty mówiące o efektach ubocznych - rozwalonych stawach. Cholerka i komu wierzyć? Jedni mówią, że nie wolno na tym biegać, bo za bardzo obciąża organizm, a czytałam tez posty jak to kobitki biegały na poziomie 9... To może jak taka od razu zaczęła w podciśnieniu biegać to i rozwaliła te stawy? Prawda jest taka, że ja z moją wagą wystarczy, że normalnie bym biegać zaczęła i też bym sobie stawy porozwalała raz dwa... A jakbym tak na spokojny marsz na te vacu poszła? Mam okropnie duży cellulit na udach... Bojciu, to nawet cellulitem nazwać nie można... Na udach, pod skórą, ktoś mi waty poupychał... O, tak to wygląda.. Więc może nawet nie chodzi mi o wielkie zrzucanie cm, ale o ogarnięcie kondycji skóry i samego chodzenia, bo na chodzeniu moja praca się opiera, a nie raz ciężko mi się maszeruje... Postanowiłam, że zadzwonię i popytam, czy moja waga i schorzenia nie są przeciwskazaniami... A może coś innego mi zaproponują w tym salonie? Skoro teraz nie wydaję na słodycze, chipsy i alkohol to organizmowi mogę zafundować coś ekstra... Któraś z was ma może jakieś opinie na temat tych urządzeń?
A tymczasem:
Śniadanie z soboty, co tak ryczałam po obiedzie... Po tej jajecznicy nażartość trzymała mnie aż do 13. A zjadłam ją przed 10. 4 jaja i fasolka + 2 kromki chleba
Mus, który zjadłam na 2 razy. Raz ok 14 miseczkę, potem ćwiczenia i po ćwiczeniach druga miseczka. Mus z malinkami mrożonymi, więc jadło się jak lody.
Sobotniego obiadu nie wstawię, bo zryczałam się nad nim jak bóbr. Niedobry, za dużo i w ogóle. W niedzielę na śniadanie kanapki z pastą tuńczykowo-ogórkową, bez foto. Był to efekt niedojedzonej kolacji z soboty (jakieś roladki z cukinii i tuńczyka - fuj). Tuńczyka doprawiłam i śniadanie niedzielne było mniam mniam. Niedzielne 2 śniadanie było tak nieziemskie, boskie i cudowne, że powtórzyłam je w poniedziałek i dzisiaj w pracy. Najlepsze zostawię na sam koniec. Niedzielny obiad to ryż z wołowinką na kapuście i fasolce szparagowej. Dodałam do smaku ketchupu słodzonego stewią, za to dałam trochę mniej ryżu. Było tak dobre, że zjadłam calusieńki obiad. No i potem chyba te zjedzenie na raz się odezwało, bo było mi niedobrze i położyłam się spać bez kolacji, coby tego obiadu nie zwrócić. Foto:
No i obiecane foto największej pyszności jaką odkryłam w smacznie dopasowanej - koktajl z cukinii i banana z orzechami, miodem i kakao na mleku - NIEBO W GĘBIE!!!