Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 lipca 2015 , Komentarze (6)

18 lipca 2015

Logując się na Vitalię miałam w zamiarze zostawić króciutki raport, by przypomnieć Wam o swoim istnieniu i zapewnić, że nie zapominam, ale...


tyle się teraz dzieje, że może chociaż troszeczkę napiszę. Kuchnia prawie gotowa, meble zamontowane. Wprawdzie brakuje parę detali, piekarnik czeka na montaż, ale wczoraj postanowiłam, że zrobię zdjęcia i co nieco pokażę. Na miejscu okazało się, że w aparacie rozładowała się bateria i nic z tego nie będzie. No i dobrze, pokażę jak będzie kompletna. Popracowałam solidnie przez ostatnie kilka dni w nowym domu. Jak znalazłam na to czas? 


W środę poinformowałam współpracowników, że idę na urlop na kilka dni. Zamiast odpoczywać zrobiłam "budowlane" zakupy i zaszyłam się w nowym domu. Kupiłam tapety, pistolet do malowania, jeszcze kilka pierdół ułatwiających życie i zabrałam się do roboty. Wyczyściłam stary lakier z fotelików przy pomocy chemii, wiertarki i papieru ściernego. Potem pomalowałam mebelki gruntem. Teraz czekają na właściwą powłokę, którą wykonam metodą natryskową. Do tego celu wykorzystam kupiony pistolet do malowania. Dostałam od kolegi dwie piękne szafki nocne. Mają po 100 lat i czekają na renowację, którą też wykonam sama. Pokój dzienny prawie gotowy. Tapety na dwóch ścianach przykleiłam samodzielnie. Pomogłam w malowaniu ścian. Odcinałam kąty i szpalery przed malowaniem wałkiem. Podobała mi się ta czynność. Przypomniały mi się stare, dobre czasy, w których większość prac wykonywaliśmy sami. Zbyszek, właściciel firmy, która wykonuje prace wykończeniowe przegania mnie, gdy sprzątam kartony po płytkach. Zrobimy to sami po zakończeniu prac ! - krzyczy. A mnie się wydaje, że jak pomogę będzie szybciej. Boli mnie całe ciało, bo nie przywykłam do takiego wysiłku, ale... coraz bardziej podoba mi się mój dom. Wprawdzie prawie gotowe są tylko dwa pomieszczenia, ale już serce się cieszy. W przyszłym tygodniu ekipa Zbyszka rozpoczyna docieplanie budynku i elewację, będzie jeszcze ładniej. Mam nadzieję, że na wrzesień zdążymy. Zdążymy jeśli....


przestanę rozwalać to, co już jest gotowe. Łazienka była na ukończeniu, kiedy ją zobaczyłam. Zaprojektowane dekory były ładne na papierze, ale nie w realu. Efekt poraził mnie, myślałam, że umrę. Dwie noce nie spałam z tego powodu. W końcu podjęłam "męską" decyzję - skuwamy część płytek. Rankiem zamiast fugowania w ruch poszły młoty i przecinaki. Chwilkę później zniknęła ze ścian moja nocna zmora, a ja odzyskałam spokój. To się nazywa "unikanie złych emocji" w moim wydaniu. Kilka dni wcześniej Robert, pracownik ekipy wydrapywał fugę z płytek na podłodze korytarza, bo była ohydna. Już jej nie ma. Ściany w garderobie dwukrotnie były przemalowywane i dopiero teraz są ładne. Dzieje się tak, bo wszelkie wzorniki dostępne w sklepach zupełnie nie oddają koloru materiału. Po nałożeniu okazuje się, że efekt nie jest taki, jakiego oczekiwaliśmy i trzeba robić wszystko od nowa, a to podwaja, a nawet potraja koszty. Niby wszystko planujemy, staramy się dogłębnie przemyśleć, a wychodzi doopa blada :(.


Tyle na dzisiaj drogie Panie, muszę doprowadzić do porządku moje ręce i paznokcie, bo wieczorkiem idę na imieniny do koleżanki. Planujemy wyjście na tańce, więc trzeba wyglądać. Wprawdzie chętnie poleżałabym gdzieś na łonie natury w cieniu drzewa po kilku dniach ciężkiej pracy, ale jak słyszę "tańce", to gdzieś tam w głębi swojego ciała znajduję zapasy nieocenionej energii i pędzę poruszać tym i tamtym :D.


                                      Pięknego weekendu Kochane :) 

3 lipca 2015 , Komentarze (5)

Piątek, 3.07.2015

Wczoraj, tuż po ósmej rano zadzwonił mój telefon. Obcy numer troszeczkę mnie zdziwił. Odebrałam i.... "Dzień dobry, firma Meblo-San. Przyjechaliśmy na montaż kuchni". Ale jak to? - odpowiedziałam, mieliście panowie być w poniedziałek, a dzisiaj jest dopiero czwartek. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, jak to? Przecież jeszcze parę drobiazgów mieliśmy do wykonania przed montażem. Wprawdzie to pierdułki, ale ważne i konieczne do wykonania przed montażem mebli. Okazało się, że informacja o zmianie terminu przekazana została szefowi firmy budowlanej, która u nas pracuje, a nie nam bezpośrednio. Odbyło się to przy okazji dodatkowego pomiaru okapu na budowie. Wprawdzie szef Zbyszek przekazał nam informację o montażu, ale zapracowany i obciążony własnymi sprawami nie potrafił sprecyzować daty. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to potwierdzenie poniedziałkowego terminu.


Po odłożeniu słuchawki dostałam takiego sprinta, że kurzyło się za mną na asfalcie. Najpierw pojechałam do sklepu z tapetami i kupiłam pasek wykańczający na ścianę. Potem w wysokich obcasach i odzieży biurowej stałam na drabinie i przyklejałam na ścianę śliczny paseczek. Mimochodem, żartując zapytałam montera mebli, czy podoba mu się mój pasek? Odpowiedział - efekt jak w chałupie w skansenie. I o to właśnie mi chodziło, szanowny panie :D. Ze śmiechu mało nie spadłam z drabiny. Po chwili do kuchni wszedł Jurek. Śliczny ten pasek, powiedział - i znowu śmiech. Burza emocji, od szarpaniny i nerwów po śmiech do rozpuku. Wytrzymam ? Mam nadzieję, że wytrzymam. 


Dzisiaj drugi dzień montażu. Biegam od rana to tu, to tam. W międzyczasie piję kawę i piszę do Was kilka słów, bo muszę złapać malutki oddech. A teraz dostałam telefon z budowy, że drzwi wejściowe są pęknięte i trzeba reklamować. No to pędzę drogie Panie. Pa pa....

1 lipca 2015 , Komentarze (6)

Środa, 1.07.2015 

I już nowy miesiąc. Czas pędzi jak oszalały. Czy znajdzie się ktoś, kto chociaż trochę wyhamuje to nasze pędzące życie? Niestety marne szanse. Nawet na ulicach nie ma już kataryniarzy, którzy przy pomocy swoich magicznych katarynek cofali czas. Ech, jaka szkoda :(.


Ostatnio nie mogę chodzić z kijkami, znowu bolą mnie golenie i to tak bardzo, że piszczę z bólu. Zastanawiałam się czy przyczyna nie tkwi czasem w zmianie obuwia do chodzenia. Odpuściłam kilka dni, by mięśnie porządnie się dotleniły i zregenerowały. Po dwóch dniach "niechodzenia" zmobilizowałam rodzinkę i pojechaliśmy na wycieczkę rowerową. Jaś w ubiegłym roku dostał na urodziny dobry rower z przerzutkami i może już towarzyszyć nam w trudniejszych trasach. A górek u nas dostatek. Przejechaliśmy 10 km, dotarliśmy pod górę Sobień. Kiedyś na górze wznosił się warowny zamek, dzisiaj zamieniony w ruiny. Z miejscem tym związanych jest kilka ciekawych legend, ale ja nie o tym chcę dzisiaj pisać. 

Pod górą Sobień jest przydrożny bar, w którym można zjeść coś dobrego. Specjalnością baru są pstrągi. I to był cel mojej podróży (losos).  Była niedziela i zdecydowanie bardziej wolałam spędzić ją z rodzinką, niż z garnkami. W barze czekała na nas bardzo miła niespodzianka. Muzyk wystylizowany na bieszczadzkiego zakapiora grał muzykę na żywo. Oj, jak bardzo nogi chciały pohulać, nie wspomnę o innej części ciała, która podskakiwała na ławce, oj, jak bardzo, ale... Jurek zmaga się z dużą niedyspozycją. Od jakiegoś czasu ma zerwane więzadło krzyżowe w lewej nodze i ta zgina się jak chce, przysparzając porządnego bólu. Czeka na rekonstrukcję. W ubiegłym tygodniu znowu w tym celu odwiedziliśmy Lublin. I z tego głównie powodu pohulać się nie dało(szloch).


Po obiadku i odpoczynku wybraliśmy się w drogę powrotną. Pięknie spędzony dzień. Wieczorem poszliśmy jeszcze na spacer na sanocki rynek. Fajnie jest latem w Sanoku. Kawiarenki pełne ludzi, biegające obok fontanny dzieci. Miasto żyje. 


Po wycieczce rowerowej golenie nie bolały, a ja przezornie jeszcze przez dwa dni odpuściłam kijki. Dzisiaj już mi nie dało. Założyłam stare rozczłapane buty i przeszłam zdecydowanie wolniejszym tempem 10 km. Przez chwilkę ból wracał, ale już nie taki jak kilka dni wcześniej. Myślę, że to nie nowe buty były przyczyną bólu, ale "zmęczenie materiału", z czego nie jestem zadowolona, bo bardzo lubię poranne treningi z kijkami. Trzeba zwolnić i tyle. 


A co poza tym? Wykańczamy wnętrze domu, kuchnia już prawie gotowa. W poniedziałek montaż mebli, nie mogę się doczekać. Podłoga w dziennym pokoju prawie skończona. Kominek już od jakiegoś czasu cieszy moje oczy. Kotłownia od jutra wyposażona zostanie w niezbędne elementy: piece, bojlery i takie tam. To działka Jurka i ekipy hydraulików. Ja do tego się nie mieszam. Moje zadanie na teraz to odpowiedni dobór farb na ściany. Budowa powoli zaczyna przypominać dom. Przed nami wiele prac do wykonania, ale już widać pierwsze efekty. Jeszcze w tym miesiącu ekipa budowlana ma wykonać elewację budynku, będzie ładnie i coraz ładniej. Nie dostaliśmy zgody na przyłączenie gazu, więc musimy na najbliższą zimę zamontować wielką butlę w ogrodzie. No cóż, nie zawsze roboty idą zgodnie z planem. Dobrze, że jest jakaś alternatywa, bo bez ogrzewania mieszkać się nie da. Będzie dobrze, nie trzeba tracić nadziei. 


                          Miłego wieczorku życzę drogie Panie :) 

24 czerwca 2015 , Komentarze (7)

Środa, 24.06.2015

Wczoraj rozleciały się moje ulubione buty, w których chodziłam z kijkami. Już wcześniej widziałam, że są mocno sfatygowane i ich czas nieubłaganie się kończy, ale... były tak bardzo wygodne, że nie dopuszczałam myśli o rozstaniu (szloch).


Dzisiaj miałam zwariowany dzień. Wyjazd do Krosna, załatwienie paru spraw. W drodze powrotnej kupiłam fugi do płytek, bo majster niecierpliwił się i wydzwaniał. Podrzuciłam na budowę i pobiegłam do miasta po buty. W międzyczasie intensywnie pracowałam. Dzisiaj rano nie byłam na kijkach, a więc trzeba odrobić popołudniem. Mam nadzieję, że moje nowe buty będą równie wygodne, co stare. Tym razem wybrałam model trochę lżejszy, bo wszech panujące temperatury i duszność sprawiają, że moje stopy bardzo się męczą. Poniżej zdjęcia moich nowych butów w odjazdowym jaskrawo pomarańczowym kolorze :D

                                         

                                         

                                         

Sorki, że mój wpis przypomina raczej krótki raport, chcę być na bieżąco, a niewiele mam dzisiaj czasu. Miłego wieczorku życzę :) 

22 czerwca 2015 , Komentarze (9)

Poniedziałek, 22.06.2015 

W niedzielny poranek z wielką przyjemnością wyszłam na kijki. Temperatura nieco powyżej 10 st C - REWELACJA, tak lubię :). Już podczas pierwszego kilometra czuję, jak budzi się moje ciało. Dobrze dotleniona główka zaczyna myśleć. Zazwyczaj w tygodniu układam plan dnia, ale nie w niedzielę. 


Przechodząc obok domu na uboczu miasta poczułam zapach jaśminu. Przypomniało mi się dzieciństwo i trzy zapachy, które do dzisiaj kojarzę z tamtymi, dawnymi czasami. Jaśmin, czeremcha i akacja - piękne, pachnące wspomnienie dzieciństwa :).


Moja ulubiona trasa do kijkowania przebiega przez dawny ośrodek wojskowy "Sosenki". Nazwa nie jest przypadkowa, rośnie tam spora ilość sosen, wśród których kiedyś zorganizowany był tętniący życiem Wojskowy Ośrodek Wczasowy. Teraz teren ten, jak wiele takich miejsc przeżywa organizacyjny kryzys, a władze miasta próbują w miejsce WOW utworzyć camping. Dobre i to. Zbliżając się rankiem do Sosenek czuję intensywny zapach sosnowej żywicy. Mimochodem zaczynam głębiej oddychać, jakbym chciała zatrzymać w płucach to świeżutkie powietrze. Trochę dalej czuję zapach lipy. Fantastyczne miejsce na ziemi, a ja mam szczęście, że mogę tu być. Wysokie drzewa mocno zacieniają asfaltową ścieżkę i stwarzają idealne warunki dla ślimaków winniczków. Niejeden raz pomagam im kijkiem przejść z jednej strony na drugą i być może w ten sposób ratuję im życie. Często w tamtym miejscu widzę rozdeptane muszelki. 

Przypomniałam sobie mój pobyt w sanatorium w Szczawnicy z jesieni 2008 roku. W moim ośrodku mieszkał starszy pan, który bardzo lubił obserwować drzewa, spacerując z zadartą głową. Zrobiłam to samo, gdy wyszłam ze ślimakowej strefy. Jesion, wierzba, lipa, jesion, lipa, wierzba. Gdzieniegdzie klon i jeden dąb. Kilka metrów na prawo las sosen. Ciekawe doświadczenie i jeszcze fakt, że potrafiłam wszystkie drzewa rozróżnić i nazwać przysporzyły mi dodatkowej frajdy.


Po dziesiątej wróciłam do domu. Przygotowałam leczo na poniedziałek, wyjęłam z szafy żółtą sukienkę, dopasowałam dodatki i na chwilkę usiadłam przy kawie. Na 14.00 mieliśmy zaproszenie na urodzinowy obiad chrześniaka Jurka. W tym dniu kończył 18 lat. Kolejny raz przekonałam się, co oznacza polska gościnność. Uginający się od jedzenia stół, a na nim sałatki, wędliny, zimne przekąski, ciasta, tort, słodkie napoje, a wszystko to podane tuż po bardzo obfitym obiedzie. 

(chleb)(tort)(ser)(czekolada)(ciasteczka)(curry)(dimsum)(donut)(drink)(owoce)(kurczak)(lody)(nudle)(szaszlyk)(zapiekanka)(losos)(zupa)(stek)(sushi)

Nie dało się wszystkiego spróbować, starałam się być bardzo rozsądna i tylko z grzeczności udawałam, że coś tam smakuję. Kilka godzin siedzenia przy stole to nie dla mnie. Pod wieczór wracałam piechotą do domu z mocno opuchniętymi nogami. Już nie pamiętam kiedy miałam takie balony, które ledwie mieściły się w obuwiu. Zdecydowanie bardziej wolę imprezy w lokalach z muzyką. Organizatorzy rozsądnie zamawiają posiłki, muzyka pozwala oderwać się od stołu i spalić kalorie. Taniec i dobra zabawa to zdecydowanie lepsze od nadmiernego obżerania się i bezczynnego siedzenia. 


Niedługo koniec czerwca, a ja w tym roku jeszcze nie zaliczyłam żadnej bieszczadzkiej połoniny. Co rusz, moje plany niweczą zaproszenia na różne imprezy. W najbliższą sobotę mój klient obchodzi 20-lecie firmy. Zaproszenie już od kliku dni leży na biurku. Muszę tam być, a połoniny muszą zaczekać. Może w niedzielę uda się wyskoczyć na Wetlinkę. To moja ulubiona górka, a podejście na nią jest dziecinnie proste. Kto ma ochotę serdecznie zapraszam . Bieszczady są piękne :).

       

20 czerwca 2015 , Komentarze (9)

Sobota, 20.06.2015 

Zaglądam do waszych pamiętników i co rusz trafiam na wpisy o nieudanych próbach odchudzania. Początkowo duży zapał pozwala zrzucić trochę kilogramów, ale już pierwsze sukcesy usypiają czujność i waga wraca jak bumerang. Ba, gdyby tylko wróciło to co zdążyłyśmy zrzucić. Zazwyczaj jest tak, że kilogramy wracają z dużą nawiązką. 


Jakiś czas temu publikowałam w swoim pamiętniku zdjęcia, na których pokazałam Wam jak zmienia się moje ciało, ale przede wszystkim dusza. Dzisiaj dla przypomnienia, dla mobilizacji Was wszystkich, dla samej siebie zrobiłam zestawienie dwóch zdjęć; lipiec 2008, na którym zarejestrowałam siebie z największą wagą i czerwiec 2015, aktualnie. O różnicach nie muszę pisać. Te dwa zdjęcia wyraźnie pokazują jak bardzo zmienia się jakość życia, po tym, jak osiągamy prawie wymarzony wygląd, a przede wszystkim spokój ducha i radość życia :D

           

Jaś jest dowodem nie tylko autentyczności zdjęć, ale także dowodem świadomości, jaka zagościła w naszej rodzinie, a dotycząca zdrowego odżywiania :).

 I CO ???   I MOŻNA ???

Ćwiczyłyście dzisiaj ??? Nie ??? To co robicie przed komputerem ??? Ja dzisiaj rano pokonałam pieszo 8.5 km. Tydzień zamknęłam wynikiem 41.37 km. Spaliłam 2648 kcal. Ja dotrzymuję danego Wam słowa, a Wy ???

         Do roboty drogie Kobietki, samo się nie zrobi !!!

18 czerwca 2015 , Komentarze (11)

Czwartek, 18 czerwca 2015

Czwartek, ważenie. Moja waga chyba fiksuje. Stojąc w 4 różnych miejscach na podłodze, za każdym razem pokazuje inną cyfrę. Dzisiaj ważyłam 59.3,  60.8,  61.1,  61.5. To jakieś wariactwo. Wymieniłam baterie, ale to nic nie dało. Zgodnie z wczorajszą deklaracją zaktualizowałam pasek. Wpisałam najwyższą wagę, z wszystkich jakie ujrzałam dzisiejszego ranka. Najbardziej boli ta 6 z przodu. Już wypowiedziałam jej wojnę i działam.


Do pracy wyszłam tuż po siódmej. Na zewnątrz było chłodno, chociaż słońce już dawno wstało. Zapięłam kijki, włożyłam okulary przeciwsłoneczne i w drogę. Pierwszy kilometr staram się przejść w spokojnym tempie, żeby się rozgrzać, potem idę dość szybko. Dzisiaj cudownie sprzyjająca temperatura powietrza sprawiła, że podkręciłam prędkość dość znacznie. Przeszłam prawie 9 km, w czasie 1.20 godz, ze średnią prędkością 6.60 km/h, spalając 574 kcal.


 O 8.30 odświeżona, przebrana, rozkręcona na maksa zasiadłam za biurkiem. Popracowałam 15 minut i musiałam pojechać na budowę. Dzisiaj ekipa posadzkarzy zaczyna układanie płytek. Majster chciał jeszcze raz dopiąć szczegółów, żeby nie popełnić błędu i zadzwonił po mnie. Pięknie jest w miejscu, w którym buduje się nasz dom. Cisza... tylko śpiew ptaków na moment ją przerywa. Bażanty, sarenki i piękna zieleń wokół. Nie chciało mi się wracać do pracy, ale jak trzeba to trzeba. Dzisiaj jestem sama w firmie. Jurek pojechał z mamą do Krakowa na wizytę kontrolną po operacji serca i ktoś pracować musi. 


Wrzucam kilka fotek zrobionych niedawno, w czasie, kiedy bardzo Was zaniedbywałam. Proszę o wybaczenie. Mam nadzieję, ze nigdy więcej nie zniknę na tak długo :) 

Moje kijkowanie i dzika radość. Tę trasę wyjątkowo lubię :) 

                              

Babcia Bożenka i wnuczek Jaś. Kocham Jasia ponad życie :)

                             

Impreza firmowa, na której rozdawaliśmy misie upieczone przez Martę :) Obok mnie Ewa i Sylwia, dwie fantastyczne kobietki, z którymi współpracuję od lat :) 

                     

To tyle na dzisiaj. Wracam do obowiązków. Miłego dnia dla każdej z Was :)

17 czerwca 2015 , Komentarze (6)

Środa, 17 czerwca 2015 

Kilka dni temu wyjęłam z szafy letnie spodnie, które ostatni raz nosiłam w ubiegłym roku. Z trudem je zapięłam. W głowie pojawiło się czerwone światło, co jest? Czym prędzej pobiegłam na wagę i.... zobaczyłam piękną, wypasioną 6 z przodu, mało tego - obok niej jeszcze spory ogonek w postaci 0,9 kg. Mało nie zemdlałam z wrażenia, a jeszcze to uczucie, że wyglądam jak sumo, że nad paskiem wylewa się brzydkie, trochę tłuste ciało. Fe... 


Witajcie moje kochane Dziewczynki !!!

Nie było mnie z Wami przez dłuuuuuuugie tygodnie. Wiele się u mnie działo, może zbyt wiele. Były choroby, były przyjemności i jak zawsze ogrom pracy. Ale o tym nie chcę pisać, bo po co. Było, minęło i już. Troszeczkę jestem większa, a jednym z powodów jest fakt, że.... od marca nie palę papierosów. Wydawało się, że mam wszystko pod kontrolą, że panuję nad korytkiem i bez Waszej pomocy i pomocy vitalijnej dietetyczki mogę sobie poradzić. Wykupiony abonament z powodu braku czasu poszedł w kąt, a ja samodzielnie regulowałam ilość zjadanych porcji. Nie kontrolowałam wagi, ale też specjalnie nie grzeszyłam. Myślałam, że daję radę, aż do momentu, gdy z szafy zaczęłam wyjmować ubiegłoroczne ubrania. 


Pamiętam ile kosztowało mnie osiągnięcie wagi, która sprawiała, że dostawałam skrzydeł, że czułam się doskonale, że wreszcie wysoko nosiłam głowę, a cały świat należał do mnie. Teraz w mojej głowie gości myśl, że znowu jestem gruba, chociaż moi bliscy, przyjaciele i znajomi tak nie myślą. Co rusz słyszę miłe komplementy, ale ja chcę być mniejsza i już. Nie dla nich wszystkich, ale dla siebie !!! Jutro ważenie i rytualne zaktualizowanie paska. Oj, będzie bolało ;(.


Od poniedziałku solidnie zabrałam się do roboty. Nie oznacza to, że dotychczas się leniłam, o nie !  Zmodyfikowałam jadłospis na bieżący tydzień, wyjęłam kuchenną wagę elektroniczną i już nie nakładam na talerz metodą "na oko", ale skrupulatnie odważam każdą porcję posiłku, do grama. Tak, jak robiłam to do niedawna. Dużo się ruszam, więcej niż dotychczas. Chodzę z kijkami, gdy tylko znajdę odrobinę czasu. Na budowę chodzę piechotą, chociaż to ponad 6 km. Jurek śmieje się, że zmęczona po pracy mam jeszcze siły, by iść piechotą do kolejnych obowiązków. Ja tego bardzo potrzebuję. Dzisiaj wybrałam się do pracy również piechotą, nadłożyłam drogi i przeszłam prawie 8.80 km. Ćwiczę w domu, ale rzadko, bo ciasnota wynajmowanego mieszkania temu nie sprzyja, a szkoda. Już niedługo, mam nadzieję, że we wrześniu będę miała hektary do fikania :) 


Kilka tygodni temu kupiłam na starociach dwa piękne, dębowe foteliki, które wymagają gruntownej renowacji. Wykonuję ją samodzielnie. Usuwam stare powłoki malarskie, czyszczę na gładziutko i maluję ponownie. Siedziska obiję świeżą tkaniną i będą jak znalazł do gościnnej sypialni. Cały proces renowacji skrzętnie dokumentuję, może kiedyś, gdy fotele będą gotowe pochwalę się przed Wami swoją pracą. Takie odnowione cacka w domu to wielka satysfakcja :) 

Wczoraj, czyszcząc jeden z foteli, postanowiłam, że od dzisiaj wracam do Was i przeprowadzam renowację życia. Czyż nasze odchudzania nie są renowacją ?   Kiedyś byłyśmy piękne i szczuplutkie, nasza powierzchowność błyszczała i każdy patrzył na nas z wielką przyjemnością, a jeszcze ten wyjątkowy atut "młodość", który dodawał wyjątkowego blasku. Piękne wspomnienie :) Dzisiaj przyszedł czas na zdjęcie starych powłok malarskich, nałożenie świeżego lakieru, by znowu cieszyć się pełnią życia. I tak jak stare, antyczne meble dodają dostojności wnętrzom, niech nasza metamorfoza dorosłego życia będzie pięknem do podziwiania. Z serca Wam wszystkim tego życzę :)


Motto na dzisiaj :

                     

Muszę tutaj być, między Wami, bo wtedy moje życie jest takie, że góry mogę przewracać :)

28 maja 2015 , Komentarze (5)

Czwartek, 28 czerwca 2015

Dwa miesiące zaniedbywałam moje Vitalijne Przyjaciółki. Już niebawem wracam, moje kochane :)

3 kwietnia 2015 , Komentarze (6)

Piątek, 03.04.2015

Kochane vitalijne Przyjaciółki, wszelkiej pomyślności z okazji zbliżających się świąt Wielkiej Nocy. Dobroci od ludzi, szczęścia i powodzenia każdego dnia. Niech spełnią się Wasze wszystkie marzenia, a życie będzie pasmem wyjątkowych uniesień :) 

  

                    WESOŁEGO ALLELUJA ! 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.