18 lipca 2015
Logując się na Vitalię miałam w zamiarze zostawić króciutki raport, by przypomnieć Wam o swoim istnieniu i zapewnić, że nie zapominam, ale...
tyle się teraz dzieje, że może chociaż troszeczkę napiszę. Kuchnia prawie gotowa, meble zamontowane. Wprawdzie brakuje parę detali, piekarnik czeka na montaż, ale wczoraj postanowiłam, że zrobię zdjęcia i co nieco pokażę. Na miejscu okazało się, że w aparacie rozładowała się bateria i nic z tego nie będzie. No i dobrze, pokażę jak będzie kompletna. Popracowałam solidnie przez ostatnie kilka dni w nowym domu. Jak znalazłam na to czas?
W środę poinformowałam współpracowników, że idę na urlop na kilka dni. Zamiast odpoczywać zrobiłam "budowlane" zakupy i zaszyłam się w nowym domu. Kupiłam tapety, pistolet do malowania, jeszcze kilka pierdół ułatwiających życie i zabrałam się do roboty. Wyczyściłam stary lakier z fotelików przy pomocy chemii, wiertarki i papieru ściernego. Potem pomalowałam mebelki gruntem. Teraz czekają na właściwą powłokę, którą wykonam metodą natryskową. Do tego celu wykorzystam kupiony pistolet do malowania. Dostałam od kolegi dwie piękne szafki nocne. Mają po 100 lat i czekają na renowację, którą też wykonam sama. Pokój dzienny prawie gotowy. Tapety na dwóch ścianach przykleiłam samodzielnie. Pomogłam w malowaniu ścian. Odcinałam kąty i szpalery przed malowaniem wałkiem. Podobała mi się ta czynność. Przypomniały mi się stare, dobre czasy, w których większość prac wykonywaliśmy sami. Zbyszek, właściciel firmy, która wykonuje prace wykończeniowe przegania mnie, gdy sprzątam kartony po płytkach. Zrobimy to sami po zakończeniu prac ! - krzyczy. A mnie się wydaje, że jak pomogę będzie szybciej. Boli mnie całe ciało, bo nie przywykłam do takiego wysiłku, ale... coraz bardziej podoba mi się mój dom. Wprawdzie prawie gotowe są tylko dwa pomieszczenia, ale już serce się cieszy. W przyszłym tygodniu ekipa Zbyszka rozpoczyna docieplanie budynku i elewację, będzie jeszcze ładniej. Mam nadzieję, że na wrzesień zdążymy. Zdążymy jeśli....
przestanę rozwalać to, co już jest gotowe. Łazienka była na ukończeniu, kiedy ją zobaczyłam. Zaprojektowane dekory były ładne na papierze, ale nie w realu. Efekt poraził mnie, myślałam, że umrę. Dwie noce nie spałam z tego powodu. W końcu podjęłam "męską" decyzję - skuwamy część płytek. Rankiem zamiast fugowania w ruch poszły młoty i przecinaki. Chwilkę później zniknęła ze ścian moja nocna zmora, a ja odzyskałam spokój. To się nazywa "unikanie złych emocji" w moim wydaniu. Kilka dni wcześniej Robert, pracownik ekipy wydrapywał fugę z płytek na podłodze korytarza, bo była ohydna. Już jej nie ma. Ściany w garderobie dwukrotnie były przemalowywane i dopiero teraz są ładne. Dzieje się tak, bo wszelkie wzorniki dostępne w sklepach zupełnie nie oddają koloru materiału. Po nałożeniu okazuje się, że efekt nie jest taki, jakiego oczekiwaliśmy i trzeba robić wszystko od nowa, a to podwaja, a nawet potraja koszty. Niby wszystko planujemy, staramy się dogłębnie przemyśleć, a wychodzi doopa blada .
Tyle na dzisiaj drogie Panie, muszę doprowadzić do porządku moje ręce i paznokcie, bo wieczorkiem idę na imieniny do koleżanki. Planujemy wyjście na tańce, więc trzeba wyglądać. Wprawdzie chętnie poleżałabym gdzieś na łonie natury w cieniu drzewa po kilku dniach ciężkiej pracy, ale jak słyszę "tańce", to gdzieś tam w głębi swojego ciała znajduję zapasy nieocenionej energii i pędzę poruszać tym i tamtym .
Pięknego weekendu Kochane :)