3 grudnia 2015
Znowu wpadłam tutaj na moment. Pomimo braku czasu coś mnie do Was ciągnie i nie mogę się oprzeć. Dzisiejsza robota odłożona na "za chwilę" czeka na biurku, a ja "uprawiam" przyjemność pisania.
Dużo się dzieje wokół mnie dosłownie i w przenośni. W pracy wariactwo, które prawdę mówiąc lubię na swój sposób. Wokół domu krajobraz jak z Serbinowa, tonę w błocie. Padający deszcz uniemożliwia dokończenie chodników z kostki brukowej. Na tę okoliczność zakupiłam gumaczki. Idąc do sklepu postanowiłam, że będą to najładniejsze buty kupione w tym sezonie. Miały być koniecznie w kolorowe serduszka, taką miałam fanaberię i pomysł na poprawę humoru. To chyba oznaka, że wraca do mnie dawno zapomniany dobry nastrój i nadzieja na lepsze po ostatnich zawirowaniach. Skończyło się na czarnych z kokardką. Szkoda
Już niebawem szykuje się u mnie fantastyczna przygoda. Nie wiem, czy mogę o niej pisać w tym momencie, dlatego na razie przemilczę. W związku ze wspomnianą przygodą musiałam się spiąć i popracować nad sobą. Nie chodzę już z kijkami, bo nie ma pogody i miejsce w którym mieszkam to czarna dziura na końcu świata. Egipskie ciemności i brak lamp ulicznych wywołują u mnie blady strach . Przywiozłam do domu swój rower stacjonarny, który po przeprowadzce do centrum wylądował u kolegi w garażu. Odświeżyłam, porządnie wyczyściłam i późnym wieczorem pedałuję przed telewizorem. Wczesnym rankiem fikam przy ulubionej płycie DVD. Teraz miejsca do fikania mam dostatek. Efekty są znakomite. W ciągu ostatniego tygodnia schudłam prawie kilogram. Oj, jak ja uwielbiam być chuda. Szczuplutkie palce, z których zsuwają się pierścionki, stopy, które bez problemu wsuwam rankiem do obuwia, płaski brzuch, tylko... ten mój tyłek i biodra wciąż trochę za krągłe. Kompleksy???
8 grudnia jadę do Lublina do ortopedy. Lekarz wyznaczy mi termin operacji prawego kolana, prawdopodobnie na styczeń. Jestem zbyt aktywną osobą, żeby poddawać się niedyspozycjom. Trzeba naprawić wszystko, co boli i korzystać z życia tak, jak się lubi. A ja lubię górskie wędrówki, kijkowanie, a przede wszystkim kocham tańczyć. Do tego wszystkiego potrzebne są zdrowe kolana. Na początek reperujemy to, które sprawia największy problem. Potem miesięczna rehabilitacja i ma być dobrze. Lewe odkładamy na bliżej nieznaną przyszłość. I chociaż jego obraz na rezonansie pokazuje, że jest w gorszym stanie - nie czuje tego i nie sprawia mi tyle kłopotu, co prawe. 10 grudnia kolejna podróż, ale o tym innym razem.
Czytając Wasze pamiętniki, (ostatnio z doskoku), co rusz napotykam wpisy o katarach, przeziębieniach i innych dolegliwościach. Chciałabym napisać o swojej metodzie uodparniania organizmu. Od dwóch lat, późną jesienią robię sobie kurację cytrynową Tombaka. Kupuję 30 równiutkich, dojrzałych cytryn w cieniutkiej skórce. Takie mają najwięcej soku. Rozpoczynam kurację, która trwa 10 dni. Każdego dnia wyciskam świeży sok i wypijam na czczo, pół godziny przed śniadaniem. Zachęcam do korzystania z wyciskarki elektrycznej. Cytryny bardzo dobrze się wyciskają, gdy wcześniej powałkujemy nimi na drewnianej desce porządnie naciskając, ale tak, by skórka nie pękła.
1 dnia - sok z 1 cytryny
2 dnia - sok z 2 cytryn
3 dnia - sok z 3 cytryn
4 dnia - sok z 4 cytryn
5 dnia - sok z 5 cytryn
A teraz na odwrót: 6 dnia - sok z 5 cytryn, 7 dnia sok z 4 cytryn, 8 dnia sok z 3 cytryn, 9 dnia sok z 2 cytryn i 10 dnia sok z 1 cytryny.
W tym roku na własne życzenie towarzyszył mi Jurek i co on nie wyrabiał zanim wypił sok. 5 i 6 dnia było najgorzej, bo trzeba było dużej szklanki, żeby się zmieścił. Bał się, że będzie mieć zgagę. Zgagę po soku z cytryny? Ja z kuracją cytrynową nie mam problemu, lubię sok z cytryny, a dobre nastawienie do kuracji i jej późniejsze efekty osładzają kwaśny smak. Spróbujcie drogie Panie, naprawdę warto. O zaletach cytryny pisać nie będę, bo każda o nich wie .
Miłego dnia Kochane .