Po długiej przerwie wróciłam... i zaczynam od nowa. Trzymam się metody małych kroków, może nie zauważę, że się odchudzam i któregoś pięknego dnia spojrzę w lustro i zapytam się: skąd ja znam tę uśmiechniętą babkę z super figurą naprzeciwko...? No bo chodzi o to, żeby było fajnie, przyjemnie i żeby nie odbierać sobie radości na co dzień, katując się jakąś dietą cud nie jedz tego, a jedz tamto, albo nie jedz wcale... itp... Jakoś nie umiem żyć według instrukcji... Może dlatego, że w temacie mnie samej to ja właśnie jestem największym ekspertem...Póki co szukam radości we wszystkim, co robię.. a że ruszać się mogę dość powolutku, to i małe kroczki najlepiej się sprawdzają, a każdy cieszy tak, że szczerzę się jak głupia... Na liście "maleństw" już są codzienne śniadania, pięć małych posiłków dziennie - głodówka odpada, bo szczęścia nie daje, a organizm sam wie, co i kiedy mu potrzebne. Wsłuchuję się więc w siebie i od niedzieli ćwiczę, na razie króciutko, po 15-20 minut dziennie, ale to i tak sukces. Można powiedzieć, że jak się zaczyna z takiego poziomu, to postęp murowany. No tak, pewnie coś w tym jest. Każda motywacja, która działa jest dobra, więc motywuję się sukcesem.
Niech więc odchudzanie będzie kolejną radością w życiu, a jak już po tych 38 kilogramach na dobre się znudzi (tu podskakuję z radości, he, he...) to pojawi się inna i świat się będzie dalej kręcił :)