Mój pierwszy wpis będzie typowo o mnie i moim problemie, który siedział w mojej głowie. Będzie trochę długo, ale chciałabym przybliżyć swoją osobę czytającym (o ile ktoś będzie czytał 😛- jeśli nie, nie szkodzi. Czasem warto coś z siebie wylać. 😉). Na hashimoto z niedoczynnością tarczycy choruję już od ponad trzech lat. Zanim choroba dała o sobie znać, nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Miałam koleżankę, która na to chorowała. Tarczycę miała wyrównaną, leki dobrze dobrane. Często żaliła się, że nie ma nieraz siły wstać z łóżka, że nie może schudnąć. Zawsze kiedy próbowałam ją namówić na wspólne wyjście na zajęcia fitness ona szukała wymówek. Nie do końca dałam wiarę temu, że ta choroba jest taka straszna. Często słyszałam - bo ty jesteś zdrowa. W końcu dopadło i mnie. Wtedy nasza znajomość została poddana próbie, której nie przetrwała. Pamiętam te początki. Z dnia na dzień opadłam z sił. Faktycznie nie mogłam wstać z łóżka, tyłam z powietrza. Endokrynolog jednak zapewnił, że po dobraniu odpowiedniej dawki leku, wszystko wróci do normy. Koleżanka jednak uważała, że przy tej chorobie nie da się schudnąć i samopoczucie się nie zmieni. Co raz bardziej utwierdzałam się w jej słowach. I to było właśnie najgorsze - uwierzyłam, że się po prostu nie da! Leki wdrożone, nic się nie zmieniało. Najbardziej męcząca okazała się dla mnie ospałość. Nie mogłam sobie z nią poradzić w żaden sposób. W końcu odkryłam, że nabieram sił po alkoholu.... Od tamtego czasu moje życie było raczej wegetacją. Żyłam z dnia na dzień, byleby tylko ten dzień przetrwać. Z koleżanką kontakt się urwał... Dlaczego? nie do końca wiem, jednak wyszło na to, że wieść o tym, że sporo przytyłam bardzo ją.... ucieszyła. Widząc jej wpisy na fejsie, czułam się dziwnie, tak jakby wszystko było kierowane do mnie. Ostatecznie, po kilku miesiącach oglądania aluzji, umieściłam podobny wpis. Od razu zostałam przez nią zablokowana 😉No cóż, wtedy już wiedziałam, że zmarnowałam dużo czasu na taką "przyjaźń".
Wracając jednak do tego, jak to wszystko wpłynęło na moje życie, muszę stwierdzić jedno - Zmarnowałam 3 lata.... Wszystko przez to, że uwierzyłam w jej słowa. Zaczęłam olewać wszystko. Bo po co, skoro się nie da? Popadłam w jakąś depresję, czułam się jak wiecznie zmęczona, stara i sfrustrowana gruba baba. Praktycznie nie wychodziłam z domu, odcięłam się od ludzi, nie chcąc, by ktoś mnie rozpoznał. Trzymał mnie tylko fakt, że mam dzieci i muszę się nimi zajmować. Po drodze trafiła się pandemia i noszenie masek było mi na rękę. Mogę stwierdzić, że chyba tylko dzięki temu mam jeszcze dzieci.... Dzień zaczynałam od piwa, prawie nic nie jadłam. Jak teraz o tym myślę to łapię się za głowę! Przecież byłam na totalnym dnie! Mogłam stracić dzieci, męża, siebie, wszystko.
Opamiętałam się, kiedy przypadkiem dowiedziałam się, że moja "serdeczna koleżanka" została rozwódką. Przypomniały się mi wtedy słowa jej byłego już męża, które dość często słyszałam jak się kłócili, że chciałby mieć normalną pogodną żonę, a nie wiecznie zmęczoną, zapatrzoną w siebie egoistkę. Pomyślałam, że wiele mi już nie brakuje i jak nadal będę zaczynała dzień od piwa to nic innego nie będzie dla mnie liczyło jak własne samopoczucie.
Wsparł mnie mój mąż. Powiedział, że cały czas wierzył, że przyjdzie ten dzień, kiedy zrozumiem, o co robił awantury i odbiję się od dna. Muszę przyznać, że dało mi to kolejną dawkę sił, by walczyć o dawną siebie. Podziwiam go, że wytrzymał te 3 lata...
Przełomowy dzień miał miejsce 28 czerwca tego roku. Od tego czasu nie piję alkoholu, zaczęłam ćwiczyć i normalnie jeść 😉 i proszę, jednak okazało się, że przy hashimoto można schudnąć. Wystarczyło porzucić alkohol i złe nastawienie. Samo wyszło. Nie ma co wierzyć w słowa zazdrosnych ludzi, a zaufać swojemu lekarzowi. Dzisiaj mam wyrównaną tarczycę, rewelacyjne wyniki innych badań, prawie 18kg mniej na wadze, mnóstwo energii, uśmiech na twarzy i wiarę w lepsze jutro.❤
Pozdrawiam❤❤