Dawno nie byłam na prawdziwym urlopie. Ostatnio jedynie odwiedzałam rodzinę w Pl przy okazji załatwiania spraw wszelakich. No i w lutym posiedziałam chwile w necie szukając tanich biletów gdzieś. No i to gdzieś padło na Ibizę na początku marca. Pogoda nie zapowiadała się plażowo. Imprezy techno to też nie moja bajka. Więc padło na trasy spacerowe. Nie będę się rozpisywać, raczej podzielę się z Wami lazurami i wesołą sztuką rzeźbienia w kamieniu :)
W Holandii też wieje. Koło 17 ma być apogeum. W związku z tym pociągi w całym kraju właśnie przestały jeździć. U mnie w mieście i pewnie w wielu innych komunikacja miejska też stanęła. A biedacy co po pracy muszą wrócić jeszcze do domu to niech się teleportują najlepiej. Więc trzeba walczyć na tym rowerze. Jak już dojadę do tego domu to i kardio i leg day będę miała odbębnione.
Kiedyś natrafiłam na taką obrazową tabelkę
Moja prognoza pogody podaje siłę wiatru w Beaufortach, może dlatego że nad morzem, i jakoś tylko tą skale ogarniam w przełożeniu na rzeczywistość. U mnie dziś wiatr stały z siłą 7 lub 8, do tego porywy jeszcze mocniejsze. Tylko raz kilka lat temu doświadczyłam 10 Beaufortów, to było ciekawe doświadczenie, ale już zdecydowanie niebezpieczne.
Tydzień temu, przez tydzień, byłam rodziną zastępczą dla dwóch uroczych suczek. Jedna już u mnie wizytowała, a dla drugiej to był pierwszy raz. Ale że były razem to młoda przeżyła to bez większej traumy. A ja... no cóż. Traumą były poranne spacery, po ciemku i przed kawą. Popołudniowe spacery były już całkiem przyjemne, w jesiennym parku. Po tygodniu schudłam kilo nie zmieniając nic w diecie 😁. No i ogólnie było super przyjemnie poprzytulać się i pobawić z tymi maleństwami. Ale po tygodniu w ulgą oddałam psy właścicielom a sama oddałam się błogiemu lenistwu na kanapie.
Doszłam ostatnio do wniosku, że już nie będzie lockdownów i mogę znowu kupić abonament do kina. I kupiłam.
"Ostatni pojedynek" Dla mnie duże, pozytywne zaskoczenie. Nie lubię filmów tak zwanych "z epoki", bo zawsze jest zima i błoto. I te suknie maczane w tym błocie. Ble. No ale reżyser mnie przekonał, że może warto. I warto!!!! Świetnie opowiedziana historia, ciekawa historia, przerażająca historia. Kobiety to jednak miały zawsze przeje... Film polecam. (90% działo się w zimie, hahaha).
"Francuski łącznik" Ja jestem fanką Wesa Andersona, więc oglądam wszystko co nakręci. Każdy jego film to gratka dla oczu, są bajkowe, jak malowane. Scenografie to majstersztyk. Fabuła tym razem ciut mi się dłużyła, ale i tak film bardzo fajny. Jak zwykle śmietanka aktorska, doskonałe kreacje. Polecam.
Jak tylko się jesień zaczyna, a szczególnie gdy jest deszczowa, zaczyna się u mnie sezon na seriale. Leci wszystko jak leci. Czasem totalna strata czasu, ogólnie strata bo jak leżę to nie chudnę, hahaha.
"Ted Lasso" - serdecznie polecam. Już dawno nie spotkałam tak słodko pierdzącego pozytywnego serialu. Bardzo dobry na chandrę lub ciemną, deszczową niedzielę.
"The Mandalorian" - sci-fi, star wars spin off, nie mój typ, ale wszyscy polecali. No to oglądam teraz. Dla mnie słabizna, zwłaszcza fabularnie. ALE Baby Yoda jest tak słodki, że rozwala system. Jest jak mały śliczny szczeniaczek, którego zaczochrałabym na śmierć. Nie wiem czy polecam. Sama się zastanawiam, czy nie poszukać kompilacji wszystkich scen z Baby Yoda na yt i darować sobie serial.
Omg 😍 jest taka kompilacja! Choć sceny są tak okrojone, że aż brakuje kontekstu.
Od kilku lat obserwuję w necie pewnego fotografa. Nazywa się Bartłomiej Jurecki. Dobre dwa lata temu stworzył projekt fotograficzny: portrety górali, a dziennikarze z Tygodnika Podhalańskiego spisali opowieści tychże górali i góralek. Fotografie przepiękne i hipnotyzujące (i mówię to ja, osoba mało artystyczna i raczej sztuka do mnie nie przemawia), a historie przepełnione sercem, miłością, dobrocią i ciężkimi czasami. Jurecki publikował tą serię na swoich mediach społecznościowych (więc jak ktoś chętny to może odszukać). I właśnie się dowiedziałam, że powstał album książkowy. Ale super. Ja na pewno sobie kupię i polecam Wam jeśli temat wydaje się ciekawy.
No i jak na złość link nie chce mi się wstawić poprawnie 😐. Więc tytuł "Twardy jak skała, silna jak halny. Portrety polskich górali". W tym momencie w empiku w przedsprzedaży. Za miesiąc wszędzie.
Dowiedziałam się całkiem niedawno, że istnieje coś takiego jak makaron konjac. Ma znikome kalorie, w zależności od producenta między 6 a 9kcal na 100g. No świetnie. W końcu ulubiony makaron z sosem serowym i boczkiem będzie mieścił się w jakichś granicach przyzwoitości kalorycznej. To kupiłam jedno opakowanie.
Makaron był w jakiejś wodzie/zalewie i śmierdział rybami. Instrukcja nakazała przepłukać pod wodą, internety doradziły by robić to długo i wytrwale. No to płukałam z 5 minut. Zapachu rybnego do końca się nie pozbyłam. Ale po wrzuceniu do sosu już nie był wyczuwalny, ser zdominował całe zło. Makaron był jakby bez smaku i taki dość aldente. Zjadłam całe 200g na raz, objętościowo wcale nie było dużo. Najadłam się. Eksperyment uznaję za udany i będę tego konjaca od czasu do czasu jadać.
A w tajemnicy się przyznam, że urlop byl bardzo udany, troche leniwy, bardzo jedzeniowy i alkoholowy. Z urlopu (i ogólnie z lipca) przywiozłam sobie 2 kilo😁. Przynajmniej mam teraz co robić.
Wczoraj miałam okazję i przyjemność zająć się suczką znajomych.
Przesłodka bestia.
A poza tym nic ciekawego. Odliczanie do soboty i urlopu. Dietowo szkoda gadać. Niby nie jest źle, niby się trzymam, ale jednak grzeszki są na porządku dziennym. A to skutkuję wiadomo czym. Co tydzień minimalny plus na wadze. Minimalny ale po miesiącu już nie taki minimalny. Ach trudno. Po urlopie będę grzeczniejsza :)