... 65,3 kg...
... chyba muszę wrócić do zapisywania tego, co zjadłam, bo waga rośnie i rośnie :/
... 64,8 kg...
... w międzyczasie, w tle mojego dyplomowania i rozważania podróży do Stanów, w przedszkolu Danielka była przez tydzień Pani Amerykanka w ramach jakiegoś tam programu, która została uprzedzona o problemach naszego Dziecka... po pierwszym dniu stwierdziła, że nigdy by nie powiedziała, że ma autyzm, bo niczym się nie różni od innych dzieci :) ale drugiego dnia już tę różnicę Mały zaprezentował w całej okazałości - na widok Pana dostarczającego katering wpadł w histerię jak za starych czasów z początków naszych zmagań z jego problemami :/ próbujemy od miesiąca dojść, o co chodzi, ale niestety nie wiemy, dlaczego Danielek prosi, później krzyczy i płacze, żeby nie ruszać buzią, a słowo "obiad" działa na niego jak płachta na byka... ale jak stwierdził pewien nowo poznany Terapeuta, dopóki Maluch sam nam nie powie, co jest problemem, możemy się tylko domyślać :/ szukamy i szukamy źródła... i nic... najpierw mówił, że nie chce hałasu, więc myśleliśmy, że to może jakaś nadwrażliwość słuchowa, ale chyba nie, bo wyraźnie wpatruje się w usta osoby jedzącej lub żującej gumę...
... znów 64,2 kg :)
... i dobrze :) całe szczęście, że nie więcej, bo tendencja wzrostowa utrzymywała się cały tydzień :/
... 64,2 kg...
... cóż... waga w górę, ale w granicach przyzwoitości, gorszy ten mój brzuch - tak naprawdę od lat wyglądam jak w ciąży - było tak nawet wtedy, kiedy jakiś czas temu ważyłam już ok 62 kg... nie wiem, jak się go pozbyć...
... czytam, czytam i ze strony na stronę coraz bardziej jestem pod wrażeniem metody opcji :) niestety na szkolenie do Stanów definitywnie nie polecimy - klamka zapadła...
... 63,9 kg :)
... pierwsze dni, kiedy nie mam do zrobienia nic konkretnego, są dla mnie zawsze dziwne... snuję się po domu w piżamie, próbuję coś robić, chociaż za wiele do zrobienia nie ma... porządkuję, piorę, prasuję... wczoraj pomyłam okna... to chyba pracoholizm ;)
... jestem nauczycielem dyplomowanym :)
... to już :) dziękuję za kciuki i pozytywną energię bardzo serdecznie :) okropnie się stresowałam, ale tak jak mówili wszyscy - nie było przed czym :) rozmowa przebiegała bardzo miło, odbyła się błyskawicznie, nie wiem, ile minut trwała, ale naprawdę niewiele :)
... ad programu Son-Rise... wiem, że panuje ogólne przekonanie, że autyzm jest dany na całe życie, że nie ma z niego ucieczki... jeżeli ktoś tak myśli, ma do tego prawo, widocznie tak mu mówią jego doświadczenia i ja tego nie neguję... ale wolę do sprawy podchodzić inaczej - moim zdaniem póki nieznane są przyczyny zaburzeń ze spektrum autystycznego, warto próbować, warto szukać różnych dróg do porozumienia z człowiekiem o takich wyzwaniach rozwojowych, nawet robiąc przy tym błędy... nie mogłabym odpuścić, siedzieć z założonymi rękami i nie robić nic, by pomóc mojemu dziecku, bo autyzm jest nieuleczalny albo posyłać go na terapię, która moim zdaniem jest nieludzka/nieskuteczna... Danielek świetnie reaguje na zabawę, a Son-Rise to właśnie zabawa inspirująca rozwój... zresztą przecież to właśnie zabawa jest najbardziej naturalną dla dziecka formą nauki :) poza tym są na niebie i ziemi rzeczy, o których się nie śniło filozofom :) nie wiem, dlaczego Son-Rise zadziałał na Rauna Kaufmana i wiele innych osób... nieważne, jaki mechanizm za to odpowiada; mniejsza o to, czy nauka odnosi się do tej metody pozytywnie... ja jestem pod wrażeniem - szukałam właśnie czegoś takiego - traktuje człowieka jak człowieka, daje nadzieję na wyjście z autyzmu :) oczywiście nie rozumiem tego wyjścia jako pozbycie się wszelkich cech autystycznych - dla mnie wyjściem z autyzmu jest dołączenie do świata ludzi neurotypowych, możliwość samodzielnego funkcjonowania i właśnie tego chcę dla mojego Dziecka :) niestety/stety chyba nie pojedziemy na start-up... koszty mogą być zbyt duże w porównaniu do spodziewanych zysków :/ ale z metody będziemy korzystać nadal - tak, jak ją rozumiemy :) już mam książki Kaufmanów "Przebudzenie naszego syna" i "Uwierzyć w cud" :) na początek zajmę się czytaniem, bo w końcu mam wakacje :)
... 63 kg :)
... znów mam dylemat... tym razem chodzi o to, czy lecieć w okolice Nowego Jorku na pięciodniowe szkolenie dotyczące pracy z dzieckiem z autyzmem, jednocześnie będące swego rodzaju okazją do osobistego rozwoju dla rodzica...
... nie wiem, czy słyszałyście o czymś takim jak Son-Rise, w każdym razie dzięki tej metodzie wiele, wiele dzieci wyszło zupełnie z autyzmu... bardzo mi się podoba, stosuję jej elementy od dawna, podobnie jak terapeuci, którzy pracują z moim Dzieckiem (świadomie bądź nie, bo metoda jest bardzo intuicyjna), i myślę, że dzięki temu Danielek się pięknie rozwija :)
... być w Autism Treatment Center of America, poznać ludzi, którzy wyciągnęli swojego syna z autyzmu i uczą tego innych, spotkać rodziców z całego świata z tym samym problemem co my - marzenia, które w tym momencie są po prostu na wyciągnięcie ręki :)
... a co sprawia, że się waham: koszt - lekką ręką ok. 25 tysięcy zł za tę "wycieczkę" dla mnie i Tomka (których tak na marginesie nie mamy, ale zawsze można wziąć pożyczkę) oraz kwestia tego, że Mały musiałby zostać sam w Polsce przez tydzień - obie Babcie na wiadomość o takim pomyśle reagują przerażeniem, a to pod ich opieką trzeba by było go zostawić... jak zareaguje on sam na "opuszczenie" na tak długi czas przez rodziców, tylko jeden Bóg raczy wiedzieć :/ może się cofnie, może się zamknie - nie wiem (to ostatnie chyba najbardziej mnie powstrzymuje przed wyjazdem)
... od myślenia mózg mi już paruje... jak to mówią: "i chciałabym, i boję się" :/ na pewno nie jesteśmy na początku drogi - wtedy bym się nawet chwili nie zastanawiała... ale pewne etapy już mamy za sobą :) nie wiem, czy warto ryzykować utratą tego, co już osiągnęliśmy, by spełniać własne marzenia... wiadomo, że to nie to samo, ale Instytut Opcji oferuje także wiele form pomocy na odległość - rozmowy, konsultacje, wideokonferencje... mnóstwo materiałów, książki...
... 63,5 kg :)
... trzymajcie za mnie kciuki w poniedziałek :)
... 63,7 kg :)
... kolejny rok szkolny się zakończył, jeszcze tylko muszę do końca pouzupełniać dzienniki i kartę monitorowania realizacji podstawy programowej, i mogę zapomnieć o szkole na 6 tygodni ;) czeka mnie co prawda jeszcze rozmowa z komisją kwalifikacyjną w kuratorium w ramach awansu zawodowego na stopień nauczyciela dyplomowanego i tym się będę teraz troszkę stresować, ale ma się ona odbyć w lipcu, więc stres nie potrwa przynajmniej zbyt długo :)
... ludzka bezczelność, podobnie jak podłość, nie zna granic... osoba, która sugerowała mi, żeby nabicie guza i rozcięcie wargi nazwać wypadkiem ciężkim w dokumentacji szkolnej i straszyła więzieniem/dożywotnią rentą, ostatnio pouczała mnie, wbrew faktom, (że przy ludziach, to pomijam), że zna się na prawie i wie, co mówi oraz żebym nauczyła się czytać ze zrozumieniem, co wywołało ogólną wesołość i zdziwienie świadków... cóż, jeżeli ktoś nie ma argumentów w danej sprawie, stosuje "argumenty" ad personam... takie słowa zabrzmiały naprawdę komicznie w ustach tej pani... no tak, widocznie niektórzy uważają, że tabliczka na drzwiach pokoju załatwia im wszystko i pozwala niczego szczególnego sobą nie reprezentować... to co, że wszyscy śmieją się z pism tworzonych przez tę osobę, a od ludzi rzeczywiście kompetentnych słyszałam nieraz, że mogę je wyrzucić do kosza, bo nie mają żądnej mocy prawnej; co więcej, ta osoba nawet nie potrafi dobrze wykonać swoich podstawowych obowiązków - jak widać na moim przykładzie (po kontroli PIPu nie ma żadnych wątpliwości w tej sprawie)... ja tam nie mam tabliczki na drzwiach, co więcej nie potrzebuję jej mieć :) wystarczą mi objawy wdzięczności i sympatii ze strony moich uczniów i ich rodziców jako "rekomendacje"... przedwczoraj jedna z mam pochwaliła się mi na przykład, że jej córka, a moja uczennica, skończyła właśnie studia polonistyczne I stopnia na UW z wyróżnieniem :) i twierdzi, że to, co umie, zawdzięcza mnie :D czego więcej chcieć do szczęścia :)
... jak widzicie, ostatnio moja waga poleciała na łeb na szyję, także zawieszam eksperyment zapisywania tego, co zjadłam - naprawdę mi to pomogło, ale już dość :) waga z ok. 67 kg w październiku spadła do ok. 64 kg teraz :) wystarczy :)
... 63,4 kg :)
7:20 - owsianka + słodzona herbata
11:00 - kawałek sernika + 3 śliwki w czekoladzie + słodzona herbata
13:00 - dużo pestek słonecznika + kawał melona + słodzona herbata
14:30 - talerz zupy jarzynowej + udko z ziemniakami + pomidory ze śmietaną i szczypiorkiem + słodzona herbata
17:15 - owsianka + słodzona herbata
22:00 - chipsy + pół małego reddsa