i po mdłościach :)))
uff :) wygląda na to, że raczej to nie dzidziuś :))) ... a już się bałam... niech jeszcze troszkę poczeka - mamusia taka młoda.... ;) żartuję z tą młodością, ale jeszcze nie czuję się gotowa, by zostać mamą - zupełny brak instynktu macierzyńskiego...
a co do wagi - od kilku dni jest ciągle 69 kg :( znów troszeczkę skoczyła :( a na dietkowanie nie mam czasu i możliwości :( staram się tylko jeść zdrowe rzeczy - soczki, owoce, warzywa... unikam słodyczy... mam nadzieję, że to wystarczy... jak myślicie?
i co by tu napsać...
... jest niemożliwie wczesna pora, ale mam chwilkę dla siebie, co ostatnio zdarza się nieczęsto - w poniedziałek dostaliśmy własne mieszkanko i trwają prace wykończeniowe :)
... a co do odchudzania... nie miałam się jak zważyć, ale czuję się okropnie ociężała i pełna, nie mam zbytnio apetytu (jak na mnie to niezwykłe - wcześniej ciągle bym jadła)... i jeszcze jedna zastanawiająca rzecz... w ciągu dnia robi mi się niedobrze... czyżby poranne mdłości?!
.... oby nie...
cóż...
.... przyjemnie jest sobie poleniuszkować... :) ostatnio najbardziej lubię właśnie niedzielne poranki, kiedy nigdzie nie muszę biec, mogę pospać dłużej (w tygodniu pobudka o szóstej!), chodzić w piżamach do południa... uwielbiam :) problem tylko z dietkowaniem, bo jeszcze nie pozbyłam się nawyku ciągłego podjadania w takich sytuacjach... co prawda mam zawsze pod ręką pestki słonecznika, ale wyczytałam gdzieś, że są one bardzo kaloryczne (tyle samo kcal co chipsy)
... ale lepiej to niż słodkości, no nie?
... pozdrawiam serdecznie wszystkie Odchudzaczki :)
ufff... w końcu :)))
... dziś mój kotek wędruje po lasku (co prawda robi malutki kroczek, ale ja bardzo się cieszę) :))) ważę 68,9! myślałam, że już nigdy nie drgnie, a tu proszę :) to dzięki Wam Kobietki i waszym poradom, słowom otuchy :) DZIĘKUJĘ I POZDRAWIAM SERDECZNIE :) przyjemnej sobótki :)
co dzisiaj...
... hmmmm....
do tej pory zjadłam tyle: pół bułeczki wrocławskiej z masłem i dżemem truskawkowym, ciasto francuskie z warzywami na gorąco, pasztecik z kapustą i grzybami, pół minipizzy, pół talerza zupy pomidorowej i trzy herbatki... wyszło dużo, nawet nie wiem, ile to kalorii, ale cóż...
... strasznie się sobie nie podobam - STRASZNIE - co prawda mój mąż mnie zapewnia ciągle, że mu się podobam ale ja tam wiem, za kim się ogląda na ulicy... :( za mną by się nie obejrzał :( trudno mi z tym optymizmem :(
... i co?
... dzisiaj o dietkowaniu w ogóle zapomniałam - jadłam, co mi dali - cały dzień w gościach - myślę jednak, że nie było tak źle... mam tylko jednego malinowego reddsa na sumieniu...
... a waga nadal w miejscu... 69,6kg :(
... i zauważyłam, że moja skóra na żebrach jest okropna - jak się odwracam, tworzą się trzy okropne fałdy... czy jest na to jakiś sposób?
Kobietki - pozdrawiam Was cieplutko w ten deszczowy, jesienny wieczór :) gdyby nie Wy dawno bym się już poddała - buziaki :) dziękuję za wsparcie :) jest mi bardzo potrzebne...
od dziś pozytywne myślenie!
moje ostatnie notki były pełne zwątpienia w powodzenie odchudzania... myślałam o tym, żeby dać sobie spokój, ale obejrzałam się w lusterku - zobaczyłam brzuchal jak w drugim trymestrze i to mi przypomniało, dlaczego chcę schudnąć... na porządku dziennym są pytania, czy jestem w ciąży, w którym miesiącu, gratulacje itp. :(
dość tego! muszę zacisnąć zęby i pomimo marnych efektów nadal walczyć z niepotrzebnym tłuszczem (ja tylko wyglądam niby szczupło, bo mam bardzo drobne kości, ale ilość tłuszczu w organizmie to 32,5% - to chyba mówi samo za siebie...)
... tylko tak mi trudno...
przed chwilą zjadłam śniadanie - 2 łyżki sałatki greckiej z połówką bułeczki i słodzona herbata... po drodze do pracy coś sobie kupię, żeby nie mieć pięciogodzinnej przerwy w jedzeniu, zjem obiad u Mamy, bo jeszcze rada mnie czeka, a w domu już tylko kolację z Mężusiem (dotrę tam ok 18:30)...
...a6w przerwałam ze względu na to, że podczas ćwiczeń bolał mnie kark - chyba coś nieprawidłowo robiłam - zamiast jeździć autobusami będę chodzić gdzie się da szybszym tempem - tylko tyle w sprawie aktywności fizycznej...
... i postaram się nie poddawać... i myśleć optymistycznie...
przesyłam buziaki dla Was Kobietki :)
chcialabym napisać, że u mnie dobrze.. :(
... ale nie mogę - waga dalej w miejscu - 69,6 - już ponad dwa tygodnie :( żołądek do tego coś mi się dzisiaj buntuje - tylko coś się przelewa i burczy :(( i boli :(((
... w tygodniu nie mogę jeść co 3 godziny, bo w pracy przeważnie nie mam kiedy, na obiady mam często pyzy lub coś innego z mrożonki, bo Mężuś gotuje (dobrze, że w ogóle chce to robić, cieszę się, ale to nic zdrowego, a masa kalorii)...
... chyba mi się nie uda :(
wypaść z diety łatwo, powrócić...
znacznie gorzej :( widzę to dziś po sobie - znów dużo jem (w ogóle mam ochotę jeść bez przerwy - trudno jest z tym walczyć, a przy okazji humor taki, że szkoda gadać)
... mam wrażenie, że zjadłam okropne ilości wszystkiego co się dało - nie wiem, czy wszystko pamiętam, ale to by było tak:
kanapka ze swojską kiełbasą, ramą i musztardą - 350 kcal,
1 ugotowany w przyprawach filet z dorsza z kromką chleba (biały znowu) - 300 kcal,
surówka z marchewki z sosem: miód, olej, czosnek, rodzynki, koperek - 150 kcal,
gołąbek z połówką ziemniaków i zasmażane buraczki - 250 kcal,
malutka tarta z owocami z auchan (kruche ciasto i krem) - 330 kcal,
zapiekanka z połówki bułeczki z serem żółtym i keczupem - 250 kcal,
surówka: marchewka + jabłko - 95 kcal,
szklanka soku pomidorowego - 60 kcal,
4 herbaty z łyżeczką cukru - 160 kcal,
1,5 litra wody mineralnej
...
2000 kcal :( prawdziwa niekończąca się historia... i dalej jestem głodna, ale postanowiłam już nic nie jeść - w krytycznym momencie jabłko... ale czy wytrzymam... ? :(
mam nadzieję, że Wam przynajmniej idzie lepiej niż mnie - pozdrowionka :)
:( efekt jojo już ?!
smutno mi :( waga właśnie pokazała 69,6 - tyle co tydzień temu... a zapowiadało się tak dobrze... wczoraj rano ważyłam 68,7 - kilogram mniej :( czyli ten tydzień to porażka - najpierw nie miałam czasu jeść, później nie dałam rady, bo z nerwów ciągle wymiotować mi się chciało, a jak już zdałam, zjadłam masę niepotrzebnych rzeczy, bo musiałam ze wszystkimi świętować :( i wypiłam kieliszek koniaku, 2 lampki czerwonego słodkiego wina i piwo (przez trzy dni)... i całe starania na marne :( do tego mam jeszcze okres i ogólnie źle się czuję :( smutno mi :( dobrze, że wczoraj swojego kotka nie ruszałam, bo musiałby dziś wrócić na 69,6 kg :(