Witajcie sobotniego poranka, za oknem słońce, a ja jeszcze w łóżeczku i tak błądzę myślami. Jak ostatnio pisałam na mojej lodówce zagościła tabelka z planem naprawczym na kwiecień. Tylko pięć punktów, a może aż... Punkt pierwszy to dieta i tu jest różnie jednego dnia jest przestrzegana, a na drugi dzień są jakieś odstępstwa. Nie żeby jakieś wielkie w postaci kilograma cukierków, tabliczki czekolady czy blachy ciasta, no ale zawsze jakiś drobiazg. Drugi punkt to picie wody i tu brawo dla mnie bo uczciwie ja piję choć 2 litrów nie przekraczam. Ale jakby doliczyć np herbatę to ponad 2 się uzbiera. Punkt trzeci słodycze - to osobna kategoria niż dieta żebym bardziej się zmotywowała i tak po Świętach nie mogę ograniczyć ich całkowicie. Nie to, że zjadam coś słodkiego codziennie, ale ten cukier jest taki dobry, tak poprawia mi nastrój i jestem taka Happysad. To nic, że na chwilę i zaraz jestem na siebie zła i sobą rozczarowana, ale ta chwila przyjemności... Punkt czwarty to aktywność fizyczną i tu przyznaje sobie uczciwie punkt zdobienia z harmonogramem ponieważ codziennie jakiś on jest czy to ćwiczenia czy bardzo szybki spacer:) zgodnie z moją rozpiską. Nie są to treningi dwugodzinne, czasem zajmują tylko 30 minut, ale zawsze. Punkt piąty to zrobienie czegoś dla siebie. Myślę codziennie o tym, że w pracy muszę zrobić swoje porządnie, dokładnie, wykonać plan na maxa, w domu spełniam oczekiwania - świadomie lub nie - mojej rodziny: dzieci, męża, taty, brata (kolejność przypadkowa) i wiecie co z tym punktem mam największy problem. W planach miało być prosty, jakaś maseczka, paznokcie, książka...a tu po całym dniu czasem padam, że myślę tylko żeby się położyć spać, albo nadzwyczajnej mi się nie chce. Pomyślałam sobie jakiś czas temu, że jak wyjdzie słońce wrócę do tego co lubię czyli spacerów z kijkami, słuchawki z ulubioną muzyką i w drogę. W sobotę lubię iść raniutko, żeby mieć więcej czasu później nawet na wypicie kawy na tarasie i co? Dzisiaj jest sobota, słońce a ja nigdzie się nie wybieram poza szybkimi zakupami i.... No właśnie. Moi rodzice mają działkę (teraz to już tylko tata), jak żyła mama wszystko było na niej pięknie zrobione, ja się tam nie interesowałam bo ani nie lubię, ani nie umiem grzebać się w ziemi. Nawet dookoła domu mąż większość robi, choć nie powiem też plewie, ale to nie jest jakiś ogród warzywny. Namawialiśmy z bratem, aby tata działkę sprzedał, bo i tak nic na nie nie robi, wszędzie rosną chwasty, pozarastane, inni działkowicze marudzą, że zaniedbana ( na te komentarze to mam wyrąbane) ale taka jest prawda, że lata świetności działka ma za sobą. I tak mój taka Pan dobrze po siedemdziesiątce tak marudził o tej działce, a ja tak opowiadałam mężowi, że mąż zadecydować, że będziemy tacie pomagać. Jak powiedział, nie będziemy jeździć codziennie jakieś 2 razy w tygodniu i dzisiaj jest ten pierwszy dzień kiedy jedziemy zacząć porządkowac grządki, rabatki i całe to poletko. Nie znam się nad tym od kilku dni szukam w internecie, czytam, jak się do tego zabrać, od czego zacząć i lekko mówiąc jestem przerażona. Myślę sobie, że to będzie wyglądać tak, że z mężem będziemy tam pracować, a tata będzie robił dużo szumu i tylko spotykał się z kolegami. Wiecie jak to kiedyś mówili: kierownik pracuje w pocie czoła swoich pracowników. Jednak nie mogę, a po części też nie chce mu powiedzieć NIE , nie pomogę Ci, radzi sobie sam, to Twoja dzialka itp bo tak nie chce i nie potrafię. Okno dobra pozalilam się, powiedziałam co mi leży na duszy i może będzie lżej. Pozdrawiam Was weekendowo, odpoczywajcie, cieszcie się sobą, łapcie słońce , endorfiny i bądźcie uśmiechnięci. Ładujecie akumulatory, a ja postaram się napisac, jak minął dzień, jak mi się dziś pożyło... A teraz do piekarni po świeże pieczywo.