Zainspirowana komentarzami pod wczorajszym wpisem uznałam, że zrobię małe podsumowanie mojego postępu walki z chorobą od pierwszego dnia założenia tutaj pamiętnika i ogólnie konta czyli 17.06.2018r.
Zacznę od wagi co jest najbardziej skomplikowane z tego wszystkiego. Czemu może się domyślacie jeśli jesteście stałymi czytelnikami, a jeśli nie jesteście to już tłumaczę. Zakładając tutaj konto ważyłam 42,1kg przy 161cm wzrostu. 5 lipca 2018r. dopadła mnie ciężka grypa przez którą po kilku dniach trafiłam do szpital. Przez ten czas sporo schudłam. Waga pokazała znowu 3 z przodu. 17 lipca 2018r. wyszłam z szpitala z wagą 41,2kg. 24 sierpnia 2018r. waga pokazała 44kg. Moja najwyższa waga jaką miałam do tej pory. Muszę jeszcze przytyć 4kg żeby waga była prawidłowa. W tedy na pewno umieszczę zdjęcia porównawcze. Gdybym wstawiła teraz z aktualną wagą to nie było by później takiego wow.
Następną sprawą jest postrzeganie własnego ciała w lustrze. Jak waga, która idzie do góry mnie nawet satysfakcjonuje, tak lustro to mój największy wróg. Mam wielkie wahania nastroju jeśli chodzi o swoje odbicie w lustrze. W ciągu dnia mogę aktualnie widzieć chudzielca, a za 2 min grubasa i tak w kółko. Już trochę oduczyłam się co 5min sprawdzać jak wyglądam, ale jeszcze dosyć często się na tym przyłapuje. Staram się oglądać swoje odbicie w lustrze naczczo po porannej toalecie, bo w tedy jest najprawdziwsze, ale ostatecznie nie kończy się na porannym podziwianiu. Z drugiej strony to i tak dla mojej huśtawki (gruba, chuda) nie robi różnicy :P Mam w dodatku problem z pogodzeniem się z tym, że jedzenie musi się gdzieś zmieścić, ale podobno wiele zdrowych osób też tak ma. Mimo wszystko bardziej staram się patrzeć na mięśnie niż fat, bo już faktycznie zaczynam przybierać na masie mięśniowej. Nawet jakiś facet z siłowni to zauważył. Tylko żeby to nie poszło w skrajność, że będę umięśniona niczym Big Majk, a będę widziała 0 mięśni :D . To też choroba xD
Miesiączki nadal nie mam, ale za niedługo idę do ginekologa i mam nadzieję, że wkrótce ją dostanę. Nie wiem jak wyglądają wyniki podstawowych badań i jeszcze dodatkowych na witaminy itd... Zrobię je dopiero jak będę miała te 48kg lub szybciej jak faktycznie trzeba będzie je zrobić szybciej.
Za to samopoczucie się poprawiło. W ciągu dnia mam więcej siły żeby normalnie funkcjonować i żeby żyć. Nie chodze aż tak bardzo rozdrażniona i poirytowana jak kiedyś. Czuję się co raz częściej szczęśliwa. Nie mam efektu przejedzenia po każdym posiłku. Za to ostatnio nasiliło mi się ucuzlenie na gluten i laktoze :( trochę mniej wypadają mi włosy. Mam mniej siniaków i lepszy kolor skóry. Cera jest mniej sucha. Paznokcie są trochę twardsze , ale nadal się łamią. Nie mam takich problemów ze spaniem jakie miałam kiedyś. Nie cierpię już na bezsenność i "ciężkie spanie"-Mam na myśli tutaj ciągłe budzenie się przez różnorodne doległości bólowe od bólu kości do bólu brzucha, głowy itp... Przyznaje się, że biorę psychotropy jedne są jakieś na nastrój czy coś, a drugie żeby spać xD No i biorę też jakieś suple czy coś w tym stylu. Leki są żeby leczyć i spełniają tę rolę jak widać, ale żeby one działały nie wystarczy je tylko jeść. Muszę chodzić na terapię, odpowiednio się odżywiać i mieć odpowiedni wysiłek fizyczny w ciągu dnia. Wszystkie te warunki spełniam jak tylko potrafię. Serio się staram chociaż czasem tego nie widać.
Zmieniłam trochę podejście do jedzenia. Nie boję się tak bardzo jeść jak kiedyś. Co raz rzadziej mam wyrzuty sumienia jak jem, ale to tyczy tylko zdrowe żarcie. jeśli chodzi o śmieciowe to z tym gorzej. Rzadko zdarzy się, że tych wyrzutów nie ma przy jedzeniu fastfoodów czy słodyczy., ale pracuję na tym. Ostatnio musiałam odpuścić, ale za niedługo znowu będę z tym walczyć. Największym zaskoczeniem dla wszystkich jest to, że jem całkiem sporo i trzymam się tego konsekwentnie każdego dnia. No dobra prawie, ale wiecej jest tych dni co jem tyle ile sobie założyłam. Jedzenie co raz częściej sprawia mi przyjemność. Zdarza mi się głodzić czy mieć ataki bulimiczne (Później mam wyrzuty i jestem na siebie zła, że to zrobiłam) i się temu poddawać. Zwłaszcza z początku, ale już jestem bardziej po nad tym.
Nie ćwicze już morderczo codziennie. Trenuję 3-4 razy w tygodniu siłowo 30-60 min. (Rzadko dobijam tych 60). Nie zmuszam się do treningów. Chodze na nie z uśmiechem i sprawiają mi przyjemnosć. Tylko czasem mi się nei chce, ale to normalne przecież. W tedy się zmuszam, a potem i tak nei żałuję, ze poszłam na trening. Jasne, że ciągnie mnie do codziennych ćwiczeń, albo morderczych, ale jestem bardziej ponad tym.
Zmieniłam postrzeganie siebie. Już nie traktuję siebie aż tak surowo, ale nadal mam niską samoocenę. Boję się przytycia do tych 48kg. Ogólnie mam wrażenie, ze przy tej wadze będę strasznie gruba. Boję się, ze jak dobije tych 48kg to nadal będę tyć. Boję się, że pewnego dnia obudzę się (np. jutro) i będę ważyła 70kg. Będę strasznie gruba. Boję się, ze do końca życia będę widziała siebie jako grubasa nawet majac ciało Lewandowskiej :(
Mimo wszystko, wszystko idzie w dobrym kierunku. Jestem bliżej, niż dalej celu. Tak twierdzą moi lekarze, rodzina, chłopak i ten facet z siłowni :P