42.195 km.
Królewski Dystans. Wielki Bieg. Wielkie wyzwanie. I spełnienie marzeń. Nie mam pojęcia, co jest w tej magicznej liczbie, ale prawda jest taka, że choć istnieją biegi trudniejsze i wymagające większego przygotowania, dopiero maratoński medal daje pełna satysfakcję.
(i tylko maratońskiego medalu Ci pogratulują)
Na starcie pierwszego w swoim życiu Królewskiego Dystansu, stanęłam mniej więcej 4 lata po pierwszym tenisówkowym epizodzie. Praktycznie nieprzygotowana. Lub może inaczej - przygotowana, ale nie do tego typu biegu, Wszak nie obijałam się na treningach i zaliczyłam te 4 połówki. Jednak mentalnie byłam zerem. Moja znikoma wiedza nt długich dystansów podpowiadała mi, żeby ten maraton po prostu przebiec - bez żadnych czasowych założeń. Tak też zrobiłam. Psychiczne załamanie przyszło mniej więcej na 27 km. Wówczas nic mnie jeszcze nie bolało. Na 33 km zaczęły boleć nogi. Dotarłam do mety w czasie krótszym niż 5h. Wynik żałosny, ale w tamtym momencie to nie miało ABSOLUTNIE żadnego znaczenia. Czułam, jak spełniają się marzenia! Uczucie nie do opisania, po prostu trzeba je przeżyć...
Nie do opisania był także ból nóg w kolejny dzień I jeszcze kolejny. Popełniłam wówczas najgorszy błąd w mojej - powiedzmy - biegowej karierze i w tydzień po przebiegnięciu morderczych 42 km... stanęłam na starcie kolejnego biegu górskiego. Tym razem była to 9. edycja Biegu Trzech Kopców. I to z planem ataku na życiówkę, bo czymże jest te 13 km w porównaniu do 42? pff...
Finał był taki, że lewe kolano postanowiło dość boleśnie sprowadzić mnie na ziemię, i linię mety owszem, przekroczyłam, ale kuśtykając. I to by było w zasadzie tyle biegania na zeszły rok.
Początkowo łudziłam się oczywiście, że samo przejdzie, jednak kolano bolało przy każdym większym wysiłku. Lekarz rodzinny zalecił: nie biegać (czyli standard). Lekarz sportowy: odpocząć. Przeciążyłam kolano i w efekcie na bieżni pojawiłam się dopiero na przełomie lutego/marca, z 7 kg nadwagi, z którymi zmagam się do dziś.
Tak więc dobrnęłam do teraźniejszości :)
Biegowy cel na ten rok: ukończyć Perły Małopolski i zaliczyć maraton. Cel jest blisko. Praktycznie cały sezon biegam dłuższe dystansie, zaczęłam też zabawę z interwałami. Za mną 4 połówki po górach, podczas których doskonalę technikę zbiegania i eksperymentuje z jedzeniem. Na trening wychodzę mniej więcej 3-4 razy w tygodniu. Nadal nie mogę przełamać się do żeli, bo wg mnie to sama chemia. Wyjątkiem są oczywiście maratony.
Choć uparcie i wytrwale powtarzam, że biegam wyłącznie dla przyjemności, słaby wynik w ostatnim maratonie warszawskim uświadomił mi, że coś się zaczęło zmieniać. Nadal gardzę bieganiem z endomondo, ale już całkiem poważnie myślę nad zakupem zegarka biegowego (do tej pory wyznawałam zasadę: żadnej elektroniki na treningu). Wiele osób zarzucało mi, że jak mogę nie czuć satysfakcji z przebiegniętego maratonu - a jednak, nie czuję. Mając już jakąś biegową historię chcesz osiągać więcej i więcej, dlatego brak postępów - nie jest powodem do dumy.
Zaczęłam także weekendowe treningi w okolicach Krakowa - dłuższe wybiegania, ale po urozmaiconym terenie. Oczywiście rano :)
Choć z czasem zaczęłam kolekcjonować coraz więcej dziwnych akcesoriów, a i biegowa odzież stała się nieco bardziej profesjonalna, nadal uważam, że jedyną markową i drogą rzeczą do biegania powinny być buty. Dobre, sprawdzone. Nie ma sensu rozbijać i niszczyć sobie stawów w obuwiu z lidla czy innej biedronki. Bez sprawnych kolan się długo nie pobiega. Serio.
Ok, dla biuściatych Pań przyda się także dobry sportowy biustonosz. A że sama do takich należę, powiem jedno - jeszcze takiego nie znalazłam. Ale próbować trzeba.
Bieganie ma też swoją ciemną stronę. Czasami widzę, że zmieniam swoje towarzyskie plany na rzecz treningu i o ile epizodycznie jest to akceptowalne - nie wiem, gdzie mnie to doprowadzi. Na razie staram się nie przeginać w żadną ze stron, jednak bieganie bardzo silnie uzależnia.
Bieganie pozwala oczyścić umysł. Daje mi to, co najbardziej cenię - wolność. Nie jestem biegaczem. Nie jestem nawet biegaczem amatorem. Jestem sympatykiem biegania. I obym jak najdłużej nim została.