Bieżnia.
Koszmar każdego biegacza. Bo nudna. Bo podłoże jednostajne. Bo warunki nie takie jak na świeżym powietrzu. Bo nudna raz jeszcze.
Tak można w nieskończoność.
Ponieważ jestem stworzeniem wybitnie ciepłolubnym, a i przyszło mi mieszkać w najpiękniejszym, ale jednocześnie najbardziej zanieczyszczonym mieście w PL, nie wyobrażam sobie biegania w zimie. Raz, nie pociągają mnie ujemne temperatury i akrobacje na śliskim i niepewnym podłożu, dwa - wizja inhalacji krakowskim smogiem również nie wydaje mi się specjalnie pociągająca. Z całą stanowczością potwierdzam zatem raz jeszcze: bieganie w zimie jest nie dla mnie.
Tak wiec ubiegłą zimę spędziłam wytrwale na bieżni, pracując nad szybkością i regulując nachylenie. Dobrze przepracowana zima pozwoliła na wzięcie udziału w pierwszym, i jak dotąd jedynym, półmaratonie ulicznym. Czas nie powalał, ale biegłam bardzo zachowawczo. Dodatkową atrakcją był oczywiście przelotny śnieg z deszczem, który urozmaicał monotonię dystansu :) Na metę dobiegłam praktycznie niezmęczona, z czasem niewiele ponad 2h. Dziś żałuję, że nie zaatakowałam 1.50, bo wiem, że spokojnie dałabym radę zejść poniżej dwóch godzin. Cóż, kolejne wyzwanie przede mną.
Czekając na odbiór depozytu po wspomnianym Półmaratonie Marzanny, i koncentrując się na tym, żeby nie zamarznąć (było naprawdę zimno), dowiedziałam się o tajemniczych zawodach pod nazwą Perły Małopolski. Jeszcze nie wiedziałam, że wpadłam po uszy.
Perły Małopolski to cykl zawodów, obejmujących 5 biegów w małopolskich Parkach Narodowych. Zdecydowałam się na biegi na najdłuższym dostępnym dystansie, czyli ~21 km (dostępne są także biegi na 10 oraz 5 km). Wtedy tak naprawdę zakochałam się w bieganiu po górach. Oprócz fantastycznych widoków - warunki na trasie zmieniają się praktycznie z dnia na dzień. Łatwa ścieżka może zmienić się po deszczu w rwący potok i tak, owszem, trzeba po niej przebiec! Ostre podbiegi i jeszcze mocniejsze zbiegi to niesamowity sprawdzian dla mięśni. Biegi w palącym słońcu, po śliskich kamieniach, korzeniach, itp. naprawdę nieźle budują wytrzymałość. Przede wszystkie zaś dowiedziałam się, że biegi górskie wygrywa się zbiegami, i że całkiem nieźle opanowałam tą technikę. Jednak wówczas nie potrafiłam jeszcze właściwie wykorzystać tego atutu.
W ubiegłym sezonie zaliczyłam biegi w Ojcowie, Szczawnicy i Zawoi. Trenowałam dalej na płaskim terenie, więc było to dla mnie spore wyzwanie. Oczywiście zaopatrzyłam się w odpowiednie buty, niezbędne do biegania po górach. Odpuściłam biegi w Kościelisku i Rabce, gdyż dosyć niespodziewanie na mojej biegowej ścieżce pojawiła się możliwość sprawdzenia się na królewskim dystansie.
Ponieważ w moim życiu wówczas wiele się działo, niekoniecznie rzeczy które dobrze wspominam, potrzebowałam udowodnić sobie, że jednak jestem coś warta. Za namową kolegi i pomocą znajomych, na mniej więcej dwa tygodnie przed, zdecydowałam się wziąć udział w 37. Maratonie Warszawskim i tym samym spełnić biegowe marzenie życia.
cdn.
(to już będzie ostatnia część, obiecuje :)