cześć Vitalijki,
witajcie w Nowym ROku - życzę Wam dużo szczęścia i radości w tym nowym roku;) Mam nadzieję, że będzie on jeszcze lepszy od poprzedniego;)
Nie chce się znowu tłumaczyć i przepraszać, że dawno nie pisałam. Po prostu nie mam na to czasu:( duzo się u mnie dzieje i potrzebuję Waszej rady, wsparcia.....
Co do dietki to leży i kwiczy:( po wakacyjnym samoistnym spadku przybyło mi trochę i teraz to już znowu mam większe fałdki na brzuchu:( ale nie o tym dzisiaj .....
Słuchajcie, chodzi o moje prywatne sprawy, o sprawy sercowe....Ostatnio dowiedzialam się coś o moim Ukochanym.....Jak był u mnie w Andrzejki - mieliśmy świętować moje urodziny - i on się trochę dziwnie zachwowywał.... Był smutny, dużo mówił, o nieszczęściu, o złu które jest na świecie, o wojnach, o grzechu itp.. w sumie nie dziwilo mnie to aż tak bardzo, bo czasami zdarzało mu się coś takiego mowić -jest to bardzo dobry, wrażliwy i mocno wierzący człowiek. Ale tym razem było jakoś inaczej..... Rano oświadczył mi się - nieformalnie, bez pierścionka, ale oświadczyl się:) a potem coraz bardziej zaczał się w sobie zamykać tak jakby w innym swiecie..... to było dziwne, potem koniecznie potrzebował iść do spowiedzi więc poszliśmy do Kościoła, a wieczorem a raczej już w nocy, on dziwne rzeczy mówił.....opowiadał ciągle o Bogu, o grzechu, zadawał dziwne i trudne pytania - był mocno nakręcony, nie mogłam go 'zmusić' żeby iść już spać (a było już dobrze po północy). I tak było to dziwne bo on non stop mówił i mówił (a z reguły G. jest cichą i malomówną osobą) Ja nie słuchałam wszystkiego tylko w sumie ryczałam. Już od po południa miałam łzy w oczach bo cos dziwnego sie działo, czego nie umiem opisać dokładnie.... Az w Końcu w nocy w trakcie tego natłoku mowy wyznał mi,że był w szpitalu psychiatrycznym..... to już tak się wystraszyłam, ryczałam, bałam się, byłam wsciekła, że spotykamy się prawie rok i nic mi o tym nie powiedział. Tłumaczył, że chciał żebym go najpierw poznała jako dobrego i wartościowego człowieka a potem nie wiedział już jak ma mi o tym powiedzieć.... Z jednej strony rozumiem go.... bo przypuszczam, że gdyby na początku naszej znajomości mi to powiedział, to mogłabym zerwać tę znajomość.. Od początku wiedziałam, ze miał depresję, że zażywał leki.....
W niedzielę wrocił do domu (mieszka 300km ode mnie) i jak dzwonił z pociągu to wydawało mi się, że tak normalnie juz ze mną rozmawial, przepraszał za jego zachowanie, że mi nie powiedział wcześniej itp itd... był świadomy tego co się działo ...
Potem rozmawiałam z jego mamą i siostrą o tym co się dzialo.... opowiedziały mi dokładnie o tym jego pobycie w szpitalu -czytałam też kartę wypisu.... na karcie wypisu jest wpisany w rozpoznaniu zespół paranoidalny -mial jeden epizod, niedosypiał, jeździł ok 1,5 h do pracy i kiedys szedł ulica i upadał na ulicy,żegnał się, aż w końcu ktoś wezwał karetkę, on się im wyrywał, chciał uciekac i go wzięli do szpitala psych.....to w sumie dluga historia.....zażywał tabletki 2 lata, odstawił je i przez 7 miesiecy było wsystko ok... wszyscy mysleli że tamten epizod ze szpitalem to taki jednorazowy w jego życiu....
no w każdym bądź razie, tydzień po tym epizodzie u mnie pojechaliśmy do Wawy do jego lekarza, który go prowadził w tej chorobie i potem przez te 2 lata po całym wydarzeniu.... rozmawiałam z nim, powiedział mi że moj G. na pewno nie jest w 100% zdrowy, że nikt nie da mi gwarancji co będzie dalej, bo tego nikt nie wiem, psychika jest tak skomplikowana i nie da sie nic przewidzieć.....Może to być jeden epizod w życiu, a może się powtózyć raz, dwa czy dziesięć...... mówił, że to nie zespół paranoidalny, ale raczej choroba afektywna dwubiegunowa, czyli potocznie mowiąc choroba maniakalno-depresyjna..... Lekarz podejrzewał, że G. mógł zareagować tak na stress, bo myśli poważnie o związku ze mną, chce byc ze mną, oświadczył się, a ja nie znałam wszystkiego, całej prawdy.... Lekarz zerwał nasze zaręczyny, kazał G. dać więcej czasu mi na obserwację, namysł....Lekarz kazał mi samej dać sobie czas, na namysł i nie podejmować żadnej decyzji pod wpływem emocji...
Sama nie wiem co mam robić, przez ten tydzień co czekałam na wizytę w Wawie u lekarza z G. to schudłam 3 kg, nie mogłam nic jeść, ciągle płakałam, bałam się........ Nie wiem co mam robić.... Byłam u psychologa, ale ta pani nie miała za bardzo kontaktu z tą chorobą, a nie mogę znaleźć grupy wsparcia czy psychologa pracującego z rodzicami osób chorych na ta chorobą afektywna dwubiegunową. Ta Pani mówiła, że to jest choroba, że muszę o tym pamiętać, że jeśli będziemy chcieli się pobrać to musimy o tym księdzu powiedzieć, że to musi być zapisane w protokole przedślubnym, że ja powinnam mieć kopię dokumentów, w razie W jakby trzeba było unieważnic małżeństwo czy coś.... powiem Wam , że po tej wizycie w Wawie to się trochę uspokoiłam, ale po rozmowie ta Pani psycholog znowu zasiała niepewność we mnie.... mówiła,żebym pomyslała czy on ma na pewno tyle zalet, które pomimo choroby sprawią ze warto z nim zostać, być, czy on bedzie sie chciał leczyć w razie jakis problemów....
Lekarz z Wawy mówił, że dla G. teraz ważna jestem JA, założenie rodziny ze mną, znalezienie nowej pracy i przeprowadzka do Krakowa.....
a ja się boję po prostu!!!!
Tydzien po Warszawie chcieliśmy się spotkać, on chciał do mnie przyjechać bo widział, że dużo mnie to wszystko kosztuje, że mocno przeżywam tą całą sytuację.....ale jego mama sie nie zgodziła (obecnie mieszka z rodzicami) powiedziała, że nie chce żeby on jechał do krakowa, bo potem na pewno wyląduje znowu w szpitalu, bo ostatnio cos się dzialo w krk (lekarz powiedział, że to max 5% tego co działo się 2,5 roku temu wtedy co G wylądował w szpitalu). Było mi bardzo przykro, bo on wtedy został w domu -trochę się zezłościl na rodziców, ale na drugi dzień było już ok.... stanął po stronie rodziców:( I to mnie bardzo zabolalo, próbowałam z nim rozmawiac ale nie bardzo rozumiał o co mi chodzi, twierdził, że atakuję jego mamę:(
Teraz spędziliśmy ze sobą 10 dni. Przyjechał do mnie zaraz po świętach, był w domu u moich rodziców (oni oczywiście wiedzą o wszystkim, wspierają mnie i bardzo lubią G). Wszystko było ok, może trochę smutny bywał, na pewno trochę się stresował, bo to dopiero 3 wizyta u mnie w domu. Potem byliśmy w Krakowie... ja poszłam 1 dzień do pracy i sie rozchorowałam, złapałam zapalenie krtani i rozłożyło mnie całkowicie, chciałam żeby G. wracał do domu żeby się nie zaraził, ale uparł się i został ze mną, opiekował się mną, robił zakupy, coś tam gotował -zrobil zupę cebulową, surówkę. ALe np denerwowały mnie takie drobne jego zachowania - rozkłądał coś, zacyznal robić, potem męczył się i zostawiał bałagan.... żeby np wieczorem dokończyć, albo robił śniadanie czy kolację wyciągał wszystko z lodówki i zostawiał, a ja składałam...:( czy np wziąl i zamiast otworzyć chleb tostowy tam gdzie ma otwarcie to wziął i rozdarł cały worek, otwierał wszystkie serki, w serku białym 'dziubdział' nozem, po wyjsciu spod prysznica nie wyrzucał włosów które zostawiał pod prysznicem, niedokłądnie mył naczynia, czy zostawiał gąbkę do naczyn mokrą (a wiadomo, że wtedy rozwijają sie tam bakterie).... no i takie w sumie drobiazgi denerwowały mnie jak był u mnie, on się irytował,jak mu zwracałam uwagę:(
I wiecie tak po wizycie u tej pani psycholog w krk ta co zasiała lęk, zamęt we mnie to się tak zastanawiam czy ja powinnam z nim być..... ostatnio jakoś mniej za nim tesknie, jak jechałam po swietach po niego na dworzec to nie bylo tej niecierpliwości oczekiwania na niego, tego entuzjazmu, cieszyłam się że przyjeżdża ale nie było tak jak dawniej....
Vitalijki wiem że duzo napisałam, mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i może coś mi doradzicie?