Ojjj, dawno mnie nie było. Trochę Was kurzem przypruszyłam. Przepraszam, już sięgam po PRONTO :).
Oczywiście znów się zapuściłam,no bo jakżeby inaczej. 89,3. Jestem kulką, której już nawet z pomocą grawitacji ciężko jest się stoczyć. Z górki. Stromej. Rzekłabym, że grawitacja jest moim zdecydowanym wrogiem, szczególnie gdy patrzę na moje radośnie zwisające fałdki (dobrze, że chociaż piersi trzymają się jako tako :D).
Wracam ze spuszczoną główką. Ale kto się nigdy nie potknął, niechaj pierwszy rzuci batonikiem. Już nawet boję się podejmować jakiekolwiek postanowienia, bo za każdym razem wszystko szło się... no...
Ale chyba muszę. Muszę coś sobie obiecać, chociażby po to, żeby mieć na co popatrzeć i pomyśleć: "Nooo, tyle żeś kombinowała i jak zwykle psu w dupę...".
Nic to, poprawiam koronę i zapierdzielam dalej :)
Tak więc:
* Sumiennie obiecuję przynajmniej raz na tydzień opisywać jak strasznie źle mi idzie.
* Postanawiam chodzić na siłownię PRZYNAJMNIEJ dwa razy w tygodniu. Już zaczęłam. Stwierdzam, że brakowało mi tego. Takiej wewnętrznej radości, że mi się udało chociaż potrafi być ciężko. Lekko nadwyrężone ręce, czy nogi, zakwasy.... Któż tego nie zaznał? :)
* Obiecuję rzucić słodycze. Wiem, że to brzmi niemalże irracjonalnie, ale postaram się. A przynajmniej nie nadużywać. Jeść je rozsądnie. Zresztą, póki co, miesiąc detoksu. Cały listopad bez słodkości. Cukier Stop, jak to ostatnio Chodakowska napisała :)
* Zaczynam się zdrowo odżywiać. Więcej owocków i warzywków... choć dziś trener na siłce mnie zdemotywował mówiąc, że powyższych nie powinno się jeść, gdyż jest w nich cukier prosty, a to ZUO... Cóż, niech on sobie gada swoje, a ja swoje. Warzywa i owocki są dobre, choć oczywiście wiadomo, że z umiarem. Generalnie, zależy mi na tym, żeby nie traktować tego jak diety, tylko jak nowego sposobu odżywiania. Żeby ruch wszedł mi w nawyk. Żebym tęskniła za siłownią i marchewką... Zdrowo żyć, a nie dietować.
* Postaram się być mniejszym leniem. Oj, tak. To moje zajęcie pełnoetatowe. Obijać się potrafię jak mało kto. Co prawda, ja pod to obijanie zaliczam drzemki....ale, hej... drzemki są zdrowe, czyż nie? :)
* Postaram się coś zmienić w moim życiu. Jeszcze nie wiem co, ale potrzebuję zmian (poza zmianą wagi, oczywiście). I nie mówię tu o zmianie fryzury... Może nowa praca? Może nowe miejsce zamieszkania? Może nowe życie?
Macie tak czasem, że potrzebujecie kopa życiowego? Jakiegoś bodźca, który ponownie obudziłby w Was radość życia? Nie to, żebym nie cieszyła się życiem. Życie jest spoko. Ale czasem człowiek po prostu musi coś odpierdzielić... Ja muszę. To wiem na pewno.
* Postaram się od czasu do czasu wrzucić tu jakieś fotki. Mnie, żarełka, morświna (czyli w sumie, znów mnie:)). Chcę żeby coś tu się działo. Może zacznę traktować to jako coś pokroju pamiętnika? Albo internetowej blogo-książki... "Rozważania Filozoficzne Fedory1". Czasem mi się włącza myśliciel... filozof... Głównie Schopenhauer. Szczególnie jak wejdę na wagę :P.
No i w sumie to chyba tyle. Po prostu chciałam Was radośnie powitać i powiedzieć, że jestem, że macham do Was beztrosko z herbatką w ręku (macham tą drugą łapką) i że znów się zawzięłam. I chciałam Was prosić, chyba po raz kolejny, żebyście mnie od czasu do czasu kopnęli, bo mi to daje siłę. Trzeba mnie kopnąć w dupsko i powiedzieć "Wiooo, nie ma innej drogi, prócz jedynej słusznej... Wpieprzaj tą marchewkę!"
Wam również życzę powodzenia i mocno zaciskam kciuki za Was wszystkich i każdego z osobna. Aż bolą.
A teraz, dobranoc :)