Drugi dzień minął i nawet nie było tak trudno. Rano śniadanie podobnie jak wczoraj dość późne. Powróciłam znowu do musli, do którego wrzuciłam banana.
Potem wyjazd na zakupy już powoli świąteczne. "Wycieczka" po sklepach tak mnie pochłonęłam, że nie było czasu na II śniadanie. Wpadło trochę rzeczy "jedzeniowych" i jak zwykle popłynęłam w drogerii. Od Nowego Roku szlaban! Wróciłam dobrze po południu i od razu zabrałam się za obiad. W międzyczasie zjadłam dwa małe jabłka, podczas gdy reszta wsuwała ciasto.
Na zakupach kupiłam kaszę pęczak, ale nie bardzo wiem z czym ją zrobić. Może wy macie jakieś sprawdzone przepisy?
Domownicy zażyczyli sobie naleśników, więc były. Odkąd mam patelnie do ich smażenia nie dodaję praktycznie oleju i wychodzą bardzo cieniutkie. W sumie zjadłam cztery, ale przy ich grubości to nie tak źle. A że należą do moich ulubionych dań, kiedyś na czterech się nie kończyło. Za nadzienie posłużył domowej roboty krem kakaowo-jabłkowy i reszta banana ze śniadanie.
Na podwieczorek nie miałam specjalnie ochoty, ani nie byłam głodna po obiedzie. Na kolację ugotowałam płatki jaglane z mlekiem, do których dodałam sok malinowy. W smaku nieszczególne, ale skutecznie mnie zapchało.
Po kolacji kolejne 30 minut na rowerku. W planach była Chodakowska, ale skończyło się na odkurzeniu w pamięci ćwiczeń ze szkolnych zajęć w-fu, które kiedyś tak uwielbiałam. Ile to się wtedy sportów uprawiało - piłka ręczna, koszykówka, rower, pływanie, tenis ziemny i stołowy, hokej. A teraz "dupa" usiadła i nie chce się ruszyć. Więc trzeba jej pomóc i ją poruszyć. Jutro ważenie, szału pewnie nie będzie, ale przynajmniej orientacja na czym stoję.