Witam,
Zanim zacznę rozpisywać się jak sama osobiście rozwaliłam swój "dietowy" dzień, chciałam bardzo podziękować osobom, które tu zaglądają i zostawiają po sobie jakiś ślad. Jest to bardzo miłe i fajnie jest wiedzieć, że nie jest się osamotnionym w walce w gubieniu kilogramów.
Ok, sobota to dzień kiedy pracuję poza domem. I najczęściej nigdy sobotni ranek nie wygląda tak jak powinien. Wszystko w pośpiechu. Ubieranie siebie, szykowanie syna. W między czasie rozmowa z mężem. Poinformowanie go w szybkim skrócie jak powinien planowo wyglądać sobotni dzień. I wtedy, najczęściej zamiast śniadania jest kawa i zamiast przygotowania jedzenia z jadłospisu to jest to szybkie złapanie czegokolwiek co jest pod ręką. Tym razem były to 2 gruszki. Brawo !!! dobrze, że nie złapałam paczki chrupków, które nalezą do syna. Ale czy to, że złapałam zdrowszą opcję jest czymś co mnie bardziej usprawiedliwia przed brakiem konsekwencji w moim "dietowaniu" ? Myślę, że niestety NIE.
Tak więc ściskało mnie w żołądku, dodatkowo był przygotowywany lunch dla nauczycieli, musiałam z nimi siedzieć i jedyne co mogłam zrobić to pić herbatę i wgryzać zęby w gruszkę. Jedynym plusem wczorajszego dnia było to, że bardzo dużo chodziłam.
Do domu wróciłam późno, głodna jak pies, wściekła na cały świat. W pośpiechu zrobiłam obiadokolację, absolutnie nie mającą nic wspólnego z menu jakie miałam wyznaczone na ten przeklęty dzień. Jeśli chodzi o kaloryczność to nie przekroczyłam tego co powinnam mieć w posiłku, ale tu chodzi o to, by JEŚĆ O STAŁYCH GODZINACH !!!!
W nocy zamiast spać, robiłam kwiatki do moich projektów:
A przecież skoro nie mogłam zasnąć bo zmęczona byłam i wściekła, mogłam poćwiczyć np na wiosłach. Ahh dzień wczorajszy to totalna klapa. Musze się jakoś zorganizować na te soboty.
Karola