"Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. " Haruki Murakami
Postanowiłam dodać wpis, abyście wiedziały, że ciągle walczę o lepsze życie i mimo tego, że nie piszę już tak często jak na początku mojej walki o lepszą mnie ciągle pracuje nad sobą i wcale się nie poddałam.
Waga nie spada już tak drastycznie jak na początku mojej drogi, ale to przez to, że nie szłam tak szybko i intensywnie jak na jej początku. Z braku czasu, z powodu innych zajęć, ale to żadna wymówka. Jestem z siebie dumna, że się nie zatrzymałam i ciągle szłam do przodu, szybko, wolno, ale byłam w ruchu.
I gdy ostatnio szłam na uczelnie, w śniegu i kilkunastu stopniowym mrozie doszłam do pewnych wniosków z którymi chciałabym się z wami podzielić i tym samym sprawić aby poszły w świat.
Otóż życie jest drogą. To pewnie każdy z nas wie. Przez całe życie zmierzamy z punktu A do punktu B. Idziemy, wracamy, potem znów idziemy i tak cały czas, całe życie. Tylko, że życie jest niekończącą się drogą, teoretycznie. Punktem A jest nasza obecna sytuacja, zaś miejscem B jest nasz cel. Więc wyruszamy w drogę z bezpiecznego miejsca A , z ciepłego domu, gdzie mamy wszystko, jest nam dobrze, lecz mimo to chcemy więcej. Czujemy niedosyt, brak czegoś, dziurę w naszej głowie i chcemy to zmienić. Podejmujemy decyzje o wyjściu lub często musimy iść bo nie mamy wyboru. Nakładamy czapkę, rękawiczki, szalik, ciepłe buty, grubą kurtkę i otwieramy drzwi. Na początku jest dobrze, jest nam ciepło lecz potem przychodzi chłód, zwątpienie, pytania o sens drogi. Sensem drogi jest nasz cel. Na pewno każda z nas szła do pracy, na uczelnie lub w jakiekolwiek inne miejsce. Więc idziemy i na każdej drodze jest kryzys, gdy jesteśmy już w połowie odczuwamy zmęczenie, mamy dość, zadajemy sobie pytanie po co mamy tam iść. Myślimy o naszym ciepłym i bezpiecznym miejscu A, chcemy tam wrócić, bo było nam tam dobrze. I nawet gdy byłyśmy w naszej spokojnej przystani nieszczęśliwe i samotne, mimo wszystko chcemy tam być z powrotem. Bo obecna sytuacja jest trudniejsza niż to co było wcześniej. Jest nam zimno, wiatr wieje w oczy, na policzkach czujemy chłód. Może nawet zgubiliśmy po drodze rękawiczki, coś nas opuściło i jest gorzej. Ale nie możemy się wrócić do domu, musimy ciągle iść, bo cofanie się jest bez sensu. Nie pójdziesz do przodu teraz, więc będziesz musiała iść tam jutro, po jutrze, za miesiąc, za rok. Tylko z każdym upływem czasu będzie ci trudniej stać się wędrowcem. Zapomnisz jak to jest rozpocząć wędrówkę. Cofniesz się jeszcze bardziej i dasz za wygraną. Dobrze jest się zatrzymać podczas drogi, odetchnąć, odpocząć i zebrać myśli, zastanowić się, czy chcę iść drogą na skróty czy tą bardziej okrężną, ale mającą piękniejsze widoki. Zatrzymanie się jest w porządku, bo nie cofamy się do punktu wyjścia. Jesteśmy w środku, nie robimy dwóch kroków w tył, tylko trwamy w postanowieniu. Lecz też nie możemy się zatrzymać na zbyt długo, możemy wtedy zamarznąć, zmoknąć, stracić cenny czas lub dojść na miejsce zbyt późno. Musimy iść, choć wiatr wieje nam w oczy, jest zimno i często nie mamy siły, pojawiający się na horyzoncie punkt docelowy, nasze marzenie, nasz cel mobilizuje nas do szybszego kroku. I gdy dojdziemy do celu, znów poczujemy ciepło na skórze, napijemy się herbaty, odpoczniemy i będzie nam dobrze. W szczęściu będziemy trwać i żyć w spełnionym marzeniu. Lecz po jakimś czasie nasze marzenie, nasz punkt docelowy znów będzie punktem wyjściowym, znów zamieni się w miejsce A. Ciepłe. bezpieczne, lecz trochę puste. Znów pojawi się nowy cel, nowe miejsce do którego trzeba iść. I wszystko zaczyna się od początku.......
doszłam do wniosku, że jestem bardzo nieszczęśliwą i niezadowoloną z życia osobą, a moje optymistyczne nastawienie jest bardzo krótkotrwałe i znika równie szybko jak się pojawia. Żyje sobie, bo żyje. Bez celu, bez marzeń, bez jakichkolwiek uczuć. Wiem, że muszę wstać rano, umyć się, zrobić wszystkie inne schematyczne czynności, które wykonuje człowiek każdego ranka i iść tam, gdzie o danej godzinie być powinnam. I gdy tak czasami idę, mam ochotę położyć się i leżeć, zasnąć w jakimś przytulnym zakątku parku, przez który przechodzę i odpłynąć w nicość. Nikt by za mną nie płakał, nie tęsknił i nie wspominał. Mam ochotę usiąść i płakać, z mojej bezsilności i tego jak zatracam się w mojej destrukcyjnej psychice. Kiedy jedynym moim pragnieniem jest pławić się w swoim bólu i cierpieniu.
Czuje się tak bardzo bezwartościowa, że to mnie czasem aż boli i mam tego dosyć. Ciągłego bólu w klatce piersiowej związanego ze smutkiem i bezsensem. Mojej nienawiści w stosunku do innych ludzi, nieuzasadnionej, oraz ich głupoty, że rozmawiają z kimś takim jak ja. Bo jak można utrzymywać jakikolwiek kontakt z osobą taką jak ja. Nie ma we mnie nic godnego uwagi, nic pięknego i zadziwiającego, co budowałoby naturalny respekt. Z zewnątrz jestem silna, mogłoby się tak wydawać, że wiem czego chce od życia, ale w środku rozpadam się na miliony małych kawałeczków. Moja dusza wygląda jak wielka szklana wieża , której ściany są pokryte pajęczyną pęknięć i rys, a chroni ją wielki masywny mur z metalu. Mur jest piękny po nie pozwala dalej obijać i kruszyć wieży, ale jednocześnie nie pozwala przejść na drugą stronę i jej posklejać. Czasami mi się udaje zacierać rys i tworzyć wieże od nowa, ale zawsze potem ktoś lub coś utwierdza mnie w przekonaniu, że ta praca była bezsensowna. I nawet gdy uciesze się z własnych dokonań i obwieszczę światu mój sukces ktoś zniszczy moją radość w zarodku. Boje się samej siebie i tego co może się ze mną stać, bo mam dwie drogi do wyboru, albo się stoczyć i przestać walczyć z samą sobą lub wziąć się w garść i zacząć to wszystko od nowa. I nie wiem co jest trudniejsze.
Dziś miałąm okazje przebywać w towarzystwie mojej koleżanki i jej chłopaka. Ich rozmów, czułych spojrzeń, dotyków i wielu innych "słodkich" miłosnych rzeczy. Czułam się jak piąte koło u wozu, aż do tego stopnia, iż byłam na krawędzi wydarcia się, aby zeszli mi z oczu, bo gorszy mnie ich "wielka" miłość i są dla mnie tak niedojrzali i dziecinni, że muszą sobie iść, bo nie będę z nimi przebywać w jednym pomieszczeniu. Trochę im zazdrościłam, to jasne, bo też bym tak chciała. Ale wiem, że nigdy tak się nie stanie w moim życiu, i to zabolało i zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Nie zasługuje na to i nikt, żaden mężczyzna nie zasługuje, aby mieć kobietę, która jest takim wrakiem psychicznym jak ja. Wiem, że nie dam nikomu czułości, szczęścia, szczerości i zaufania. Nie stracę głowy beznamiętnie i nieodwracalnie dla kogoś, bo będę trzymać się na dystans. Zero spontaniczności i ciągły strach, bo po co cokolwiek zaczynać, skoro lada moment i tak to się skończy. Po zatym jestem tak strasznie wymagająca w stosunku do płci przeciwnej, że na pewno z potencjalnych związków wyją nici. Bo jak mogę się czuć bardziej męska od faceta z którym mam nieszczęście rozmawiać.? I ciągle wyglądam za jakimś samcem alfa, który zwali mnie z nóg samym swoim sposobem bycia. A tu wszędzie takie chłopięcia, które nawet ani trochę mnie nie pociągają i nie rozpalają we mnie namiętności. Poza tym wszystkie kobiety na około są lepsze ode mnie po tysiąckroć, a ja jestem gdzieś na szarym końcu tej płci pięknej. Kto by się brał za coś takiego?
I choć nie wiem ile bym schudła, dalej będę myśleć o sobie jako o człowieku gorszej kategorii. I problem nie leży w kilogramach, tylko w mojej psychice. Przez tyle lat byłam poniżana i gnębiona przez ludzi którzy nawet mnie nie znali i przez takich kretynów mam teraz tak skopaną psychikę, że boje się nawet o tym myśleć. Bo chyba najgorsze dla człowieka jest to, że nie ma nic do stracenia i wszystko na świecie jest mu do tego stopnia obojętne, że nie ma siły nawet już o nic walczyć. Ciągle przeświadczenie, ze na nic nie zasługuję, więc po co mam stać w kolejce po szczęście, skoro komuś należy się bardziej.
Skończę tym optymistycznym akcentem, że może jutro będzie lepiej.
Trzymajcie się moje waleczne i napiszcie coś co mnie otrzeźwi i to porządnie.
Wiem, że ostatnimi czasy bardzo zaniedbałam mój pamiętnik, kilka razy nawet weszłam tu aby coś napisać, ale nie miałam weny twórczej i nic z tego nie wyszło. To miejsce jest dla mnie bardzo ważne, bo tu wszystko się zaczęło, można powiedzieć, że pamiętnik zmienił i ciągle zmienia moje życie, na lepsze oczywiście.
Teraz wydarzyło się bardzo dużo rzeczy, pozytywnych jak i negatywnych. Poznałam mnóstwo nowych ludzi i polubiłam ich z wzajemnością. I teraz myślę, że nie jestem do końca taka bardzo beznadziejna, skoro ktoś aż czeka aby ze mną porozmawiać i się pośmiać. I gdy słyszę, że na ćwiczeniach jest beze mnie nudno, a wykłady to nie to samo bez moich kąśliwych uwag, robi mi się miło, że ludzie mnie tak odbierają i nie tylko znoszą moje towarzystwo, a wręcz go chcą. Zmieniłam miejsce zamieszkania, rozpoczęłam studia, które są miłością mojego życia, oraz zamieszkałam z dziewczyną, która powoli staje się moją serdeczną przyjaciółką. Myślę, że to też ma na mnie pozytwny wpływ, gdyż mogę porozmawiać z nią o wszystkich moich problemach i umysłowych rozterkach, bo ona mnie nie ocenia. Mimo tego, że powiedziałam jej wszystko, te dobre jak i złe rzeczy, które do tej pory w przypływie nastoletniego buntu zdąrzyłam zrobić, ciągle chce ze mną rozmawiać i nie gorszy jej to do tego stopnia, aby zerwać ze mną wszelkie kontakty. Cieszę się, że podjęłam taką decyzję, aby się przed kimś otworzyć w osobisty sposób, nie tylko anonimowo w Pamiętniku. Raz rozmawiałam z nią o płci przeciwnej, a mianowicie o tym, dlaczego nie mogę sobie nikogo znaleźć i wynika z tego, że jestem chyba kobietą gorszej kategorii skoro spędzam całe swoje życie w samotności. Usłyszałam od niej słowa, które były dla mnie bardzo zaskakujące po jednej z imprez studenckich. Byłam bardzo smutna, ponieważ mimo mojego kuszącego wyglądy nikt nie chciał ze mną zatańczyć, tylko patrzyli się na mnie jak obiekt z innej planety. Potem jak już się wszyscy upili miałam partnerów do tańca. Było mi smutno, bo myślałam sobie" CO JEST DO CHOLERY?". Powiedziała mi wtedy " Gdybym była zwykłym mężczyzną, przeciętnym, nigdy nie podeszłabym do ciebie, nie odezwałabym się, dopóki byś mnie nie wybrała, nie dała sygnału, że chcesz abym to zrobiła. Choć wtedy i tak bym do ciebie nie podeszła, jako mężczyzna, bo wiedziałabym, że nie mam szans. Pomyślałabym, że możesz mieć każdego, a ja jestem zwykły i przeciętny." I najpiękniejsze zdanie ever " W twoim przypadku, to nie mężczyzna wybiera ciebie, nic z tego nie będzie skoro ty go nie chcesz. To ty wybierasz sobie mężczyznę, który cię interesuję i on już jest Twój" Przyznam, ze nigdy nie myślałam o sobie w ten sposób. Zawsze moje myśli krążyły wokół mojej beznadziejności i obrzydzenia do samej siebie. Nawet teraz nie chce mi się w to wierzyć, ale może mam trochę wypaczoną opinie na swój temat.
Oczywiście jest też powód do świętowania, gdyż udało mi się zrzucić 12 kilogramów!!! Oczywiście nie jest to moja wymarzona waga, a do celu pozostało jeszcze 13 kg, ale jestem już bliżej niż dalej. Jeszcze tylko kilka miesięcy i będę żyć pełnią życia. Zmieniłam też rozmiar moich ubrań z 44 na 40 jeśli chodzi o dół mego ciała, a na górze nosze rozmiar 38. Oczywiście dążę do tego aby było 36 i 38, ale to da się zrobić.
Jeszcze tylko muszę pozbyć się cellulitu i pozostałości rozstępów. Tylko jak to zrobić???
Witam wszystkich bardzo serdecznie, A więc od 4 dni jestem studentką i bardzo mi się póki co to podoba. Trochę jest luźno i nie ma zbyt dużo do nauki, ale to dopiero początki, więc nie mam co narzekać. Nie mam czasu nawet napisać notatki do pamiętnika, bo cały czas gdzieś biegam i chodzę. A co najlepsze to chudnę w oczach i w tym przypadku studia są moim wielkim sprzymierzeńcem. Jeszcze miesiąc studiowania a laska będzie że mnie, że och och
No chyba, że się załamię i rzucę studia. Ciężko mi jakoś żyć i dopasować się do tego obrazkowego i schematycznego świata. Ale za coś jedzenie muszę kupić, mogę też wszystko olać i carpe diem.
Miło by było mieć kogoś u swojego boku, ale może mi nie jest to pisane. Trudno, jeśli tak jest, nie można mieć wszystkiego. Właśnie tak się ostatnio zastanawiałam nad tym zagadnieniem miłosnym. Czy jest tak, że jakaś siła na górze lub moce o których nie mamy pojęcia zsyłają nam do naszego życia osobę, bratnią duszę, która jest dla nas doskonała, jest naszym lustrzanym odbiciem i przeznaczono ją do życia z nami. Ale spędzenie życia na wierze, ze gdzieś na świecie czeka na nas osoba która jest naszym cudownym dopełnieniem jest dla mnie niedorzeczne. Czekanie na tą mityczną drugą połówkę, naszego partnera idealnego to chyba bujda. Z jednej strony możemy wierzyć w przeznaczenie z drugiej w przypadek. Nie chce spędzić tak życia, czekając na coś co nigdy się nie pojawi. Może miłość to chwilowe zaćmienie mózgu. Nie wiem jak to jest z tymi uczuciami, miłostkami i tymi rzeczami, bo zawsze mijało mnie to szerokim łukiem i to z mojego własnego wyboru, więc nie wiem jak ten miłosny świat funkcjonuje. Nigdy nie byłam zakochana ani zauroczona osobnikiem płci przeciwnej i teraz bardziej patrze na nich jak na mięso do schrupania, a nie ludzi Dlaczego ludzie się zakochują, co w sobie widzą i takie tam. Teraz czuję się już trochę bardziej gotowa, ale tylko troszeczkę. Pewna jeszcze tego nie jestem. Może też jestem istotą skazaną na wiecznie samotne funkcjonowanie. Nie wiem co mam o tym myśleć. Tak przyglądam się na zakochane pary i trochę im zazdroszczę, ale wiem, ze ja tak nie potrafię i nie wiem jak cudowny musiałby być to człowiek, abym straciła dla niego głowę. Póki co czuję się taka wybrakowana i niepełna, czekam aż coś sprawi, że życie będzie miało sens.
Ciekawi mnie wasza opinia i poglądy na ten temat, jako że pewnie już posmakowałyście uczucia chociażby zakochania, niektóre z was miłości. Więc co o tym wszystkim myślicie? Koniec smęcenia idę zając się życiem, czyli niczym ciekawym Do usłyszenia i trzymajcie się ciepło.
ależ jestem zła. Otóż przed chwilą miałamstraszny wypadek, a mianowicie nadepnęłam na kolczyk. O nie, to nie jest zwykłe nadepnięcie, bo stanęłam na kolczyk tupu wkręt i cały jego prawie 1,5 centymetrowy ogonek wbił mi się w środek stopy, jak pinezka w tablicę korkową. W środku stopy widnieje dziursko i boli jak cholera, aż stanąć normalnie na nodze nie mogę. Spuchło mi to wszystko i czuję jakbym miała gulę w miejscu ukucia. Dobrze, ze dziś chociaż zrobiłam 30 minut na rowerku, bo z Jillian levelu 2 dziś nie przerobię z tą stopą. Próbowałam robić pajacyki i inne ćwiczenia z programu, ale nic z tego, boli jak diabli. A już taka byłam z siebie dumna, ze ćwiczę, a tu muszę opuścić jeden dzień przez idiotyczny kolczyk, który ktoś zostawił na sztorc na podłodze. Musiałam trafić na jakiś nerw, ale nie znam się na tym bo aż skręca mi stopę z bólu i wszystko zaczyna puchnąć. W cholerę z tym... jutro zrobię dwie serie ćwiczeń, jak mi noga przez noc nie obleci.
Level 1 z Jillian został ukończony, a dziś rozpoczęłam Level 2.
Jestem z siebie bardzo dumna i zadowolona, że zaczęłam cokolwiek ze sobą robić i przynosi to efekty. Już od dwóch tygodni zasypiam i budzę się bez poczucia winy, że znów nawaliłam i nie dotrzymałam danego sobie słowa, zawodząc się po raz kolejny. Pierwszy raz od jakiegoś czasu w pełni panuję nad sobą i to uczucie jest wspaniałe. Dyscyplina, regularność i konsekwentność w działaniu to moje trzy nowe przyjaciółki, których uroki i dobre zamiary poznaję każdego dnia. Teraz tylko czas dla mnie płynie zbyt wolno, bo już nie mogę się doczekać aby sobaczyć siebie z przyszłości. (No chyba, ze wykończą mnie studia i wpadnę w depresje, bo nie będę wiedzieć co zrobić ze swoim życiem.) Może będę bardziej silna psychicznie, pewna siebie, piękna i czerpiąca z życia pełnymi garściami. Ale ten proces wymaga czasu, dyscypliny, regularności i ciągłej motywacji.
Motywację zapewniają mi ćwiczenia i to, ze każdego dnia mogę zrobić więcej niż dnia poprzedniego. Jestem bardziej silna i wytrzymała, z dnia na dzień potrafię zrobić więcej pompek, więcej brzuszków, przejść cały trening bez odpoczynku. I tak dzień za dniem, ćwiczenia za ćwiczeniami. Jestem lepsza, szybsza i silniejsza. Znudziło mi się już bycie grubasem i chowanie się za wielkimi ilościami materiału, aby ktoś przypadkiem nie zobaczył mojej fałdki. Bo chyba nie na tym ma polegać szczęśliwe życie, kiedy wstydzisz się sama siebie i darzysz swoje ciało taką nienawiścią, jakiej nie życzyłabyś najgorszemu wrogowi. To wszystko się zmienia i moje działania są tego przyczyną, więc mam na to wpływ. Mogę nad tym zapanować, okiełznać i wykorzystać w aby zbudować siebie na nowo. I nie tylko od zewnątrz, ale też i od środka.
I nie wiem jak Wy, ale ja się dopiero rozkręcam.
Tak więc nie poddajemy się, walczymy z naszymi demonami, nawykami i zmieniamy je na lepsze bo nikt tego za nas nie zrobi.
Witam serdecznie, Czy mojego doła ciąg dalszy? Nie wiem, ale czuję do siebie olbrzymią nienawiść, za to do jakiego stanu się doprowadziłam, że w chwili obecnej muszę zrzucić 20 kilogramów aby wyglądać jak człowiek i przede wszystkim czuć się jak kobieta. Nienawidzę siebie za to ciągłe "od jutra". Jjejku, jak pomyśle ile miesięcy wakacji zmarnowałam to aż mnie krew jasna zalewa!! Jak się opychałam nawet wtedy kiedy nie byłam głodna, ciastka, zapiekanki, lody...brrrr. No cholera mnie bierze jak sobie pomyślę o mojej głupocie I wzięłam się za odchudzanie na ostatnią chwilę wolnego czasu, ale w sumie lepiej późno niż wcale.
Tak, wiem, że nie spalę w tydzień tego co sobie nazbierałam w 5 lat mojej egzystencji. I jak pomyślę, że był czas kiedy ważyłam 63 kg i mimo to ciągle czułam się zbyt gruba, jak głodziłam się aby schudnąć zamiast ćwiczyć. I ciągle coś było nie tak ze mną. Aż sobie rozregulowałam to wszystko i masz babo placek. I się tyło i tyło, choć przez ostatnie 4 lata utrzymywałam stałą wagę 80 kg to na wakacje i tak musiałam się obżerać jak locha z warchlakami i przytyłam 5kilo Głupia piczka ze mnie
Choć 2 kg zniknęły te parszywe 23 kilogramy cielska ciągle są. I kropka.
Ale klapki mi z oczu spadły i pracuję nad sobą, oraz nie pozwolę sobie na żadne odstępstwa czy wyjątki.
Zapuściłaś dupsko, teraz zgub dupsko.
Dziś skończyłam 6 dzień z Jillian, jutro mamy randkę numer 7, a za trzy dni będziemy na bazie drugiej.
Witam, czas płynie mi jak najbardziej dietowo i pracowicie. Zaraz zacznę 4 dzień z Jillian, więc podłoga w moim pokoju ślizga się od potu.
Lecz dziś jestem dość przygnębiona, a przyczyną są zbliżające się studia. Perspektywa studiowania strasznie mnie przeraża, już zaczynam sobie wyobrażać i pisać w głowię niezliczone scenariusze do tego niezbyt pozytywne. Nie wiem jak rozpracować plan zajęć, zaraz się zgubię, zaplącze i tyle będzie mojego studiowania. Nie znam nikogo na kierunku, ani nawet na wydziale i nie wiem jak to studiowanie wygląda. Wiele osób zapewne powie, ze to najpiękniejszy czas w życiu młodego człowieka, ale mimo to się boję. Boi-dupa ze mnie
Najwyżej będę bezrobotna i do 50 pomieszkam u rodziców.
Trzymajcie się i dbajcie o siebie Każdy dzień przybliża nas do perfekcji.
Witam wszystkich, dziś zaliczyłam największą gafę stulecia i wygłupiłam się niemiłosiernie. Będziecie boki zrywać jak dowiecie się co dziś odwaliłam na mieście, a mianowicie na stacji benzynowej. Albowiem uwaga, wdzięczyłam się do faceta wyciętego z tektury!!! Myślałam, że ten " Koleś" czeka sobie koło samochodu i jak głupia zaczęłam się na niego patrzeć i uśmiechać z daleka, a on sobie stał. Potem jak podeszłam bliżej zorientowałam się, że owy mężczyzna jest z papieru. I wtedy zaczełam śmiać się w głos z własnej głupoty!! Dobrze, ze nie zaczęłam do niego machać Ale wstyd....
Ćwiczę dopiero 4 dzień a tu już spadło mi 2 kg i jestem bardzo zadowolona, bo widać, że chudnę. Mam trochę bardziej smukłą szyję, twarz, brzuch nie jest tak wzdęty, pupa i uda się podniosły, albo możliwe, że dopada mnie placebo i widzę to co chcę widzieć. Ale to nieważne, istotną rzeczą jest, że nie stoję w miejscu. Wczoraj jechałam przez 30 minut na rowerku, oraz zaliczyłam trening z Jillian. Dziś też jestem po 30 minutowym rowerku (przejeżdżam 11 kilometrów) i zaczynam level 2 z Jillian.
Uwielbiam to uczucie, gdy wstaję rano i wszystko mnie boli. A gdy jak się przeciągam czuję wszystkie mięśnie, nawet te o których istnieniu nie miałam pojęcia. Świetny stan. Także DO BOJU, o lepszy tyłek, o lepszy brzuch, o lepszą figurę i o lepsze samopoczucie!!
Dodam motywującą utwór, to nic, ze jest zupełnie o czymś innym, ale jak go słucham czuję się jak wojowniczka, jak Statua Wolności!
"Z początku byłam pełna lęku i byłam sparaliżowana
myśląc, że nigdy nie mogłabym żyć bez ciebie obok.
Ale spędziłam tak wiele nocy
Myśląc jak źle mnie traktowałeś
I stałam się silna
I nauczyłam się jak sobie radzić
I nagle ty wracasz z zewnątrz
Zajrzałam tylko, żeby cię tu znaleźć z tym twoim smutnym spojrzeniem
Powinnam była zmienić ten głupi zamek
Powinnam była powinnam kazać zostawić ci swój klucz
I gdybym choć przez sekundę wiedziała, że wrócisz by mnie dręczyć
Więc teraz po prostu wyjdź i zamknij drzwi
Po prostu odwróć się
Bo już nie jesteś tu mile widziany
Czy to nie ty chciałeś mnie zranić swoim odejściem?
Myślałeś, że dam się złamać?
Myślałeś, że padnę i umrę?
Otóż nie.
JA PRZETRWAM!
Tak długo jak wiem jak kochać, tak długo wiem, że przeżyję
Mam całe życie do przeżycia
Mogę dać całą swą miłość i przetrwam.
Ja przetrwam, przetrwam
Zebrałam wszystkie siły, by nie załamać się
Wciąż usilnie próbując posklejać kawałki złamanego serca.
I och spędziłam tak wiele nocy
Użalając się nad sobą
Wtedy ciągle płakałam
Ale teraz chodzę z podniesioną głową
Teraz widzisz już kogoś nowego
Nie jestem już tą uwiązaną dziewczynką ciągle zakochaną w tobie
A teraz naszła cię ochota by wpaść do mnie na chwilę
I po prostu oczekujesz, że będę wolna
Teraz całą mą miłość zachowuję dla tego, który i mnie kocha
"