5. dzień i 0.5 kilo mniej ;)
No nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać, jakiś taki mały ten spadek, myślałam, że chociaż jakaś woda zejdzie, zawsze to poprawia nieco samopoczucie... No ale nic, lepsze to niż tyć, prawda?
4. jutro pierwszy pomiar!
Trochę się czuję zestresowana, bo niby to tylko 3 dni za mną, ale na jakiś spadek wagi jednak liczę, nie ma co się oszukiwać... :)
No i jest jeszcze jedna zagwozdka: ciekawe, ile musi minąć czasu, żebym przestała obsesyjnie myśleć o jedzeniu...?? Ledwo zjem posiłek, już myślę i planuję, co będzie na następny. No fobia jakaś, te myśli przysłaniają mi cały świat! :-@ Póki co, stosuję metodę dialogu z samą sobą i tłumaczenia mojej obsesji, że uczę się prawidłowo odżywiać, że jedzenie do syta, a nawet ponad - było niepotrzebne. A obsesja mi robi psikusa i wciąż o sobie przypomina odbierając przy tym energię. Walka trwa!
dzień trzeci
Trwam! (nie mylić z TV) ;) chociaż mam wrażenie, że mój organizm koniecznie chce zwolnić obroty, co by zaoszczędzić nieco energii. Zatem jutro odpoczynek od ćwiczeń. Zbliża się weekend, czuję obawę o swoją słabą silną wolę i o moc siły sprawczej posyłającej mnie na łatwiznę i ulegającej wyborom towarzystwa. Twarda muszę być!!!!
Dzień 2gi...
Jakaś taka zmęczona dzisiaj jestem, trochę za wcześnie na kryzys... mam nadzieję ;) Ciekawe ile kcal spaliłam na morderczej zumbie toning, bo lało się ze mnie niemiłosiernie - lubię to! :) No i dumnam, bo dietę trzymałam zgodnie z planem :) Jutro dołącza do mnie koleżanka z pracy, sprytniejsza, wybrała tę wersję opartą na indeksie glikemicznym, ciekawie, czy u niej będzie skuteczniej.. Będziemy miały temat na kilka tygodni w czasie wspólnego lunchu :D
1szy dzień na finiszu :)
Pierwszy dzień dobiega końca. Jestem z siebie dumna! Wprawdzie opuściłam obie przekąski, bo wyjątkowo miałam wolny dzień i trochę był dla mnie krótszy (zanim wstałam, zanim zrobiłam zakupy, to śniadanie wypadło na 13:30) ;), ale trzymałam się dokładnie planu, wypiłam ponad 3 litry wody, zrobiłam trening i pojechałam na niemiecki na rowerku, co dało dodatkowo 2x po pół godzinki szybkiego pedałowania :) Cudnie!
3, 2, 1 start!
Zatem zaczynam! Mocno zahartowana weekendową końską porcją słodyczy i piwa (wszak trzeba się nacieszyć na zapas), zmotywowana pięknymi wiosennymi zdjęciami obnażającymi nadmiar mnie, przystępuję do nowego etapu, zaczynam nowe lekcje w szkole kochania swojego ciała. Czuję niepokój, że nie dam rady, ale i ekscytację, że wreszcie nauczę się czegoś nowego, czegoś, co jest najważniejsze - dbania o siebie poprzez właściwe odżywianie i intensywność ruchu. Jadłospis zapowiada się pysznie, śniadanie wyborne, ale czas spędzony na zakupy.... Trzymajcie za mnie kciuki!:)