Hej dziewczyny,
no więc żyje. U mnie wszystko w porządku. Na Wszystkich Świętych trochę mnie z sernikiem poniosło, ale widocznie tak musiało być.
Ostatnio zaczełam ćwiczyć siłowo, ale nie miałam żadnych zakwasów więc coś było nie tak. Miałam wrażenie że nie dawałam z siebie 100%. Poprosiłam trenera, żeby poszedł dzisiaj ze mną i zobaczył co jest nie tak.
Oj dziewczyny jak on mi dowalił xD Po drugiej serii miałam już nienawiść w oczach. A zrobiłam w sumie cztery!:D W planach miałam trzy, a on przewidział dla mnie pięć! Oszalał chyba. Zrobiłam trzy, zadowolona złapałam wode iii... spotkałam trenera na drodze, który powiedział " a ty gdzie? Jeszcze jedna seria. Ty mówiłaś trzy, ja mówiłem pięć więc zrobisz cztery. Kompromis musi być". Chciałam go wziąć na litość, ale usłyszałam " jak będę musiał to Ci wpier.... a Ty i tak stąd nie wyjdziesz dopóki nie zrobisz tej serii" na co ja do niego " i właśnie spadłeś z pozycji mojego ulubionego trenera":D Serie zrobiłam.
Powiedziałam mu, że jestem marudą i uparciuchem, a on stwierdził, że trafiłam na gorszego uparciucha i z nim nie wygram. I to mi się podoba:D Będą iskry:D
Później razem poszliśmy na rowerek. Ustaliliśmy, że trzy razy w tygodniu będzie mi robił trening na siłowni taki już konkretny. Z nim jest mi dużo raźniej bo nie zwracam uwagi,na to że jestem jedyną dziewczyną tam i to, że chłopaki się tak patrzą.
I wiecie co? Nie mogę się doczekać:D