Tydzień 2gi dzień 5ty
Dziś wstałam przed szóstą, tak mnie ręka bolała, że nie mogłam leżeć, a właściwie to nie ból, tylko straszne drętwienie, co jakiś czas się nasila.
Ale nie ma tego złego, dzień o wiele dłuższy, pranie zrobione, właśnie skończyłam poranny trening, godzinka na plecy i nogi i 16 minut brzucha. I teraz można wziąć się za sprzątanie i pracę.
Śmieszy mnie nazwa "brzuszki", brzuszki mają małe dzieci, a ja nawet boję się nazwać co mam, wielki brzuchol... i ja mam robić "brzuszki".....?
Wczoraj niewiele zgrzeszyła, główny grzech, to trafiłam do znajomej, która bawi się w robienie nalewek i była degustacja, po maleńkim kieliszku, ale kilka rodzai.... wymiatała wiśniowa, pycha.....
Zaraz idę pod prysznic i wcinać owsiankę. Dzisiejszy dzień ma się zakończyć grillem, tym razem nie u mnie tylko u sąsiadów, idę tam z sałatką i jakimś mięchem i mam silne postanowienie...... trzymajcie kciuki co bym wytrzymała.
Tydzień 2gi dzień 4ty
Dziś rano była u nas burza i to dość ostra. I rozbiła mi cały dzień, bo nie mogłam przez nią ćwiczyć, dopiero zaraz wezmę się za jogę. Nie odważę się włączać kompa w trakcie burzy, bo boję się, że może się uszkodzić, a mój laptop ma słabą baterię :(
I zamiast treningu pospałam do 9tej.... i to nie był dobry pomysł, bo czuję się bardziej zmęczona i zaspana niż jak wstaję rano. Dobrze, że klientów mam dopiero po południu, to nadrobię trening.
Ale mimo wszystko mimo tego, że ćwiczę z drobniutkimi przerwami od początku stycznia ( o rany, to już ósmy miesiąc!!!! jak ten czas leci) nadal jak zaczynam trening to podchodzę do niego jak do obowiązku, a nie przyjemności i zerkam ile jeszcze do końca, brakuje mi takiego zapomnienia się w treningu, żeby mieć uczucie, że czas nie istnieje i chce się jeszcze i jeszcze. Czegoś takiego jak w dzieciństwie jak się grało w różne gry.
Pamiętacie jako dziecko jak chętnie wychodziło się na podwórko z piłką czy skakanką,
A było smutno jak trzeba było wracać do domu.... tęsknię za takim uczuciem przed treningiem i po, żeby po był niedosyt, a nie uczucie "no wreszcie zrobione, mam z głowy" mogę siąść na kanapę.
Tydzień 2gi dzień 3ci
Dni lecą jeden za drugim, już zaczyna mnie przerażać perspektywa końca lata.....brrrrr
Wczoraj trening o 7 i mimo, że przed upałem skończyłam to byłam mokra jak szczur ( w sumie to nie widziałam mokrego szczura...) Miałam moment zawahania, że jak zrobię trening, to będę lecieć na wariata do lekarza na 9.10 i co? i poleciałam do niego z wilgotnymi włosami i nic się nie stało, a trening porządny był i lekarz był, a tak bym miała znowu dzień w plecy. Ach ten diabełek.......
Dziś znowu zaczęłam tuż po 7mej i skończyłam przed 9tą, bo dzisiejszy trening trwa godzinę i 20 minut. I super mi z tym, ze znów to zrobiłam raniutko. Obiecuję sobie, że ruszę się o 6tej, ale póki co to ponad moje siły.
Wczoraj prawie się ogarnęłam dietowo, a prawie robi karierę i tak na kolację zjadłam dwie złożone kanapki z szynką i stertą z ogórków surowych, kiszonych (jakoś teraz szybko się robią takie z małosolnych) i pomidorów. Warzywa ok, ale ten chleb....
Ale też odniosłam mały sukces, wyjęłam dwa małe lody z zamrażarki dla siebie i męża i po chwili swojego z powrotem schowałam...
Pytanie z innej beczki. Czy któraś słyszała o metodzie likwidowania żylaków pianką wprowadzaną igłą? Mam dość sporą żyłę na nodze i czuję dyskomfort wizualny. Mam ją od lat i nie powiększa się zbytnio.
U nas chirurg robi taki zabieg prywatnie, ale nie wiem jaka jest skuteczność.
Z NFZ chcą wyciąć żyłę operacyjnie, na to się nie zdecyduję, bo aż tak mi nie przeszkadza, żeby aż tak cierpieć.
Tydzień 2gi dzień 1szy
I znów poniedziałek..... Weekend był straszny dietowo, nie będę nawet pisać, ale stanowczo za dużo było gości.
Dziś już lepiej, ale wpadły trzy krówki....
Za to treningi mi idą planowo, dziś rozpoczęłam drugi tydzień p90x i jest nieźle.
Dziś były pompki, drążek i brzuszki i kondycji mi wystarczyło na 10 pompek męskich i 10 damskich w każdej serii. Może zrobiłabym więcej, ale zaraz po treningu musiałam pracować i mieć siłę w rękach, więc nie przeginałam, tak samo z drążkiem robiłam 8-10 powtórzeń ze wspieraniem nóg na krześle, mogłam więcej i zrobiłabym więcej gdybym miała godzinkę więcej na regenerację.
Jutro plyometrics, czyli będzie twarz jak burak, zwłaszcza w takim upale.
Tydzień 1szy dzień 4ty
I dziś rano była joga, potem owsianka i dzień zaczął się z pozytywnym nastawieniem, oby taki był do końca :P a właściwie nie "oby był" tylko taki będzie, bo dobre nastawienie to podstawa.
A tak swoją drogą to obserwowałam ludzi na plaży i nad morzem i nad jeziorem i źle się dzieje u nas. Lasek jak na lekarstwo, chyba, że nastolatki, a jak kobitka szczupła i zgrabna to i tak brzuch flakowaty nie wyćwiczony. Mięśniaki to częściej faceci, ale to pakerzy, a tak króluje brzuszek piwny. Bierzmy się do roboty i ratujmy wizerunek naszych plaż, bo póki co to ja się świetnie w nie wtapiam :P
Tydzień 1szy dzień trzeci a właściwie pierwszy
No i znowu dupło, takie piękne plany miałam od poniedziałku...... i co i d...pa
a właściwie głowa, dopadła mnie migrena, cierpię na nią od liceum i jest to dość ostra forma, póki nie poznałam pewnych bardzo silnych leków, które niestety też mają sporo skutków ubocznych, to za każdym razem kończyło się wyłączeniem całkowitym z jakichkolwiek czynności życiowych na 3 dni, prawie zawsze były wymioty, nie polecam...
Teraz nie wyję z bólu, ale też nie mogę całkowicie dobrze funkcjonować, a na pewno nie mogę się schylać a co za tym idzie ćwiczyć i tak zaczęłam p90x dopiero dzisiaj i zastanawiałam się od czego zacząć i zaczęłam od środka, czyli zrobiłam dziś środowy trening, bo nie będę w stanie nadrobić tych dwóch dni. A chcę już lecieć z programem.
Dziś był trening z hantlami i potem brzuszki i powiem z pewnym samozadowoleniem, że z kondycją moją jest całkiem nieźle, ale hantle zawsze łatwo mi szły. Jutro joga, oczywiście wybiorę jak zawsze jogę z p90x2, bo jest krótsza i bardziej ją lubię.
Dietowo ogarniam się, co przy migrenie nie jest trudne, bo nie ma się chęci na nic.
Dziś na razie zaliczone kilka winogron i kawałeczek piersi z kurczaka przed treningiem i po owsianka. Znowu zaczęłam dosypywać do niej biotynę, bo paznokcie zaczęły mi się rozdwajać.
odliczanie na nowo: tydzień 1szy dzień pierwszy
Pierwszy dzień planowanego p90x i od rana wpadka... nie mogłam zrobić z rana treningu, więc dziś będzie w ciągu dnia, między 13 a 18 mam przerwę w pracy, więc ruszę wtedy tyłek, bo później pracuję do 21 i nie będzie kiedy, a nie odpuszczę.
Kolejna wpadka: nie zważyłam się rano, ale uczynię to jutro.
Wczoraj dzień spędzony nad polskim morzem, sporo leniuchowania, sporo pływania, trochę jedzenia, ciekawe jaki wyszedł bilans kaloryczny, mam nadzieję, że na minus. ;)
Bilans jest na pewno na plus jeśli chodzi o opalenie nóg :P
Dziś od rana pada i jest czym oddychać, z czego się cieszę, bo mam sporo pracy, no i trening.
Póki co siedzę bezproduktywnie, bo klient z 9 zmienił termin o 8.40, nie lubię takich sytuacji jak ktoś nie liczy się z czyimś czasem... to i tak dobrze, że zadzwonił, bo bywa, że nie raczą zadzwonić, a człowiek siedzi i czeka..... a jak ja dzwonię to "ojej, miałam do pani zadzwonić, że nie przyjadę" facepalm....
dziś lepiej
Zrobiłam dziś rano trening z Cindy Crawford next challange, ulubiony kiedyś wśród innych wtedy dostępnych i dziś mi się stanowczo lepiej ćwiczyło, wczoraj było parno to może też miało wpływ na jakość treningu.
Przypomniałam sobie za co lubiłam Cindy, głównie za świetne ćwiczenia z hantlami, poza tym robi przerwy na wodę w idealnym czasie, tylko sobie pomyślę o łyku wody, ona robi pauzę. No i ćwiczy wszystkie partie mięśni. Nie ma tu cardio, poza lekkim truchcikiem.
Ostatnio syn zainteresował się fazami snu i stara się budzić wg nich i mówi,że dużo lepiej się czuje, więc i ja poczytałam i od dwóch dni nastawiam sobie budzik wg kalkulatora faz snu, ale jeszcze nic nie mogę stwierdzić, bo budzę się sporo przed budzikiem, ale w niewłaściwej fazie.... Muszę nastawić budzik na wcześniejszą porę, zobaczymy. Korzystam z tego kalkulatora:
http://dospania.info/
Z podkulonym ogonem
wracam do systematycznych treningów. Ostatnio zaniedbałam się na całej linii.
Treningi były w kratkę, ale były, no i co z tego jak sobie dziś zrobiłam sprawdzian kondycji, a dla mnie takim wyznacznikiem jest skalpel Ewy i... cienko, oj cienko, wydawało mi się, że jest lepiej, a nie jest, mimo, że niby ćwiczyłam, ale chaotycznie, jeżdżę nad jeziorko i pykam 10 długości basenu, czyli co najmniej 500m naraz,
niby czasem biegam, niby spacery. Ale.... no właśnie ale, to wszystko bez konkretnego planu, a jak już wiele razy tu pisałam, ja muszę mieć plam, rygor, reżim.....
Więc zbieram tyłek w troki i od poniedziałku ruszam drugi raz z p90x, tym razem mam dodatkową motywację.... no i jedna osóbka obiecała, że też od poniedziałku będzie stawiać czoło Toniemu, więc będziemy się nawzajem dopingować.
Jutro rano planuję zrobić sobie trening z Cindy Crawford, kilka lat temu namiętnie z nią ćwiczyłam i to będzie taka podróż sentymentalna.
Dietowo niestety też nie było za fajnie, a ja jak tylko lekko odpuszczę to od razu idzie waga w górę i tak przybyło mnie 1,5 kg, nie zmieniam paska, ale pochwalę się kiedy osiągnę wagę paskową.
Nawet krówki mi się wciskają same w gardło i lody i kiełbasa z grilla, ja nie chcę a one na siłę się wciskają i ja w końcu się poddaję. No i ukochane arbuzy, niby mają mało kalorii, ale co to jest 100g... co to jest kilogram.....
Czuję się napęczniała i nie lubię tego uczucia, zwłaszcza, że wiem czym się kończy jak się nie ogarnę......a jojo to ja lubię, ale to na sznurku....
smutno dziś...
Smutny dziś dzień.... choć słoneczny...