Rozpoczęłam swoją przygodę z fitnessem i siłownią.
Pierwszymi grupowymi zajęciami na które się wybrałam było BOSU.
Bosu, to to niebieskie - cuś :) Z jednej strony a'la piłka, z drugiej a'la step.
Opisy oraz filmiki na youtube sugerowały smerfastyczną (bo niebieską) fajność ćwiczeń z owym gadżetem...
Po godzinie borykania się z owym cackiem, stękania, oraz wylanego potu powiem tak:
- sprawa świetna, acz dość trudna. Pierwsza kwestia jaką musisz opanować to umiejętność utrzymania równowagi na bosu. wbrew pozorom nie jest to łatwe. stojąc - balansujesz niepewnie - co z kolei stawia w napięciu wszystkie Twoje mięśnie
Kiedy już Ci się uda wyczuć to cacko - satysfakcja jest świetna! Z minuty na minutę, czujesz się coraz pewniej, a Twój zapał wzrasta.
- ćwiczenia w pionie tak - w poziomie nie.
Wszelkie ćwiczenia na nogi/pośladki/plecy sprawiły, że poczułam mięśnie o istnieniu których już dawno zapomniałam.
Przy ćwiczeniach na leżąco - wymiękłam.
Mam ręce, które są nieproporcjonalne do budowy mojego ciała. Tzn, przy obwodzie uda 63 cm, mam 13 cm z nadgarstku (wierzcie lub nie - tak jest).
Tak więc wszelkie ćwiczenia, które obciążąły rękę [ np, podniesienie tułowia] na tamtą chwilę były dla mnie nie do przejścia.
Podsumowując:
Polecam dla tych, którzy już zapomnieli o istnieniu mięśni ud, pleców, tyłka, czy brzucha.
Super sprawa rónież dla tych wysportowanych, którzy są w stanie wycisnąć z siebie więcej - zaawansowane ćwiczenia na bosu wyglądają na niezły fun, a poza tym - zajebiście rzeźbią.