Byłam wczoraj u na noc u mojej kumpeli. Trochę się bałam że polegnę z dietą, bo wiadomo na wyjazdach jest najtrudniej. No ale zapowiedziałam jej wyraźnie że zaczęłam dietę i żeby nawet nie próbowała mnie namawiać na zakazane rzeczy. Oczywiście piłyśmy wino ( no ale to było świadome odstępstwo). No bo w końcu nie piję codziennie. P. bardzo się starała żeby mnie nie kusić bo byłam u niej jeszcze dzisiaj prawie cały dzień. Śmiać mi się chciało bo wcinała co chwilę po kątach "zakazane" rzeczy. Chociaż ze mną jadła normalne posiłki. Dodam że laska z niej nieziemska, a je tyle, że strach I nie chodzi mi tylko o dzisiejszy dzień, bo znam ją od lat. Przysięgam że gdybym ja przez miesiąc jadła jak ona przytyłabym śmiało z 10 kilo. Naprawdę. Tymczasem u niej nawet malutkiej fałdki nie ma.I wcale nie ma większej aktywności niż ja. Więc o co chodzi z tym spalaniem ? Podobno rachunek powinien się zgadzać - potrzebujesz X kalorii dziennie , dostarczasz więcej to tyjesz, a jak mniej to waga leci w dół. Tymczasem są osoby które jedzą ile wlezie i waga ani drgnie!!!!!!!! Geny? Cud? A może coś jeszcze innego?
Gdzie sprawiedliwość pytam się?