Dzień 67 - raz w górę raz w dół
Komunia zrobiła swoje, dziś rano równo 100 kilosów. Oj ciężko wejść w dawny rytm
Dzień 62 - powoli, powoli ..
jak żółw odrabiam straty. Jednak ciężko wrócić do reżimu po tygodniu rozpusty. A jeszcze same "radości" w koło. Jak pisałam przechorowałam majówkę. Nadal chrypię. W sobotę strzeliło mi w kręgosłupie - zeszłam z ogrodu prawie na czterech. Na szczęście tabletka ketanolu zapobiegła wyprawie do szpitala. Ale w niedzielę już się nie dało - mąż wyciągnął kleszcze - kuracja antybiotykowa + skierowanie do zakaźnego na badania. Ja przy okazji też bo w majówkę miałam piękną dziurę w pachwinie zupełnie jak on po wyciągnięciu tego obrzydlistwa. W poniedziałek odpoczynek, a we wtorek zadzwonili ze szkoły, że syn ma chyba złamany palec u ręki bo piłką oberwał. No i znowu wyprawa do szpitala. Na szczęście tylko zbity, ale wymówka od roboty jest. A wczoraj rano obudziłam się ze sztywnym karkiem i chodzę jak w gorsecie. Jak to wszystko wyrecytowałam lekarce (plus parę innych rzeczy) tak mnie podsumowała - zwolnić, zrobić rtg kręgosłupa szyjnego, nauczyć się odpoczywać bez wyrzutów sumienia i nie koniecznie przy widłach. No i dalej się odchudzać. Tylko weź człowieku zwolnij jak wszystko wkoło woła - weź się do roboty. I ogród, i dom, a i w pracy jakoś zaległości ostatnio. Tak więc smutno mi i najchętniej usiadłabym w kąciku i sobie pochlipała.
Dzień 57 -
Goście wyjechali. W domu zrobiło się dziwnie pusto i cicho. Na dworze upał, do ogrodu nie chce mi się iść. Do tego cały tydzień na antybiotyku - zapalenie krtani - więc nawet nie mogłam za bardzo wypić. Nie wiem skąd ten przybór. Jutro rano będzie chwila prawdy
Dzień 54 - szkody olbrzymie
półmetek majówki a ja mam 1,5kg do przodu. Przyjechała rodzina - 5 osób więc utrzymanie diety - niemożliwe. Alkoholu unikam, staram się nie przejadać, ale nic z tego. Aż się boję co będzie do końca. Ale i tak jestem dobrej myśli - odpracuję.
Dzień 48
Najlepsza dieta to - biegunka. Nie ćwiczyłam, nie dietkowałam, choć się ograniczałam, a waga dziś 1kg mniej, Nie wiem czy to stres czy jakiś wirus, ale skutki są. Jeszcze dziś rosyjski i będzie po. Teraz wybór szkoły i czekanie na wyniki. Siwa już jestem.
Dzień 45 - constans
Na razie waga w miejscu, co jest i tak wspaniale, bo egzaminy Syna skutecznie wypierają myśli o odchudzaniu. Boli mnie wszystko ze zdenerwowania. Nie sądziłam, że aż tak mnie weźmie.
Dzień 41 - Yes, Yes, Yes
Ogłaszam wszem i wobec, zarówno wrogom jak i przyjaciołom, że nowa waga również pokazała wynik dwucyfrowy. I to nie marne 99,9 ale 99,6. Czyli jedyneczka spadła już z wielkim hukiem. W tajemnicy powiem, że oczywiście wlazłam też na tą starą i tam było 99,2. Biorąc pod uwagę, że startowałam na niej z pułapu 105,00 to już prawie 6 kilosów. Tego chyba nie da się już zwalić na utratę wody. Zresztą pomiary na centymetrach tez nieźle się plasują. W przyszłym tygodniu idę do krawcowej przerabiać spodnie!!
Dzień 38 - pierwszy cel: tuż tuż
No prawie. Dziś rano moja, piękna, nowa waga pokazała 100,3. A najlepsze jest to, że stara i brzydka - wyświetliła 99,9. (tak, tak - jeszcze stoi, głęboko pod szafką, ale dziś na poprawę humoru przy tej parszywej pogodzie ją wyciągnęłam). Czyli 1-dyneczka spadła. Jak jeszcze pokaże to ta nowa to będzie z hukiem. Czyżby miało się udać?
Dzień 36 - straty świąteczne odpracowane!
Zajęło to 3 dni, ale straty odpracowane. Weszłam dziś na wagę a tu 100,8. Mam nadzieję, że to utrzymam. Teraz będę miała próbę w długi weekend. Prawdopodobnie będę miała gości. Bardzo ich lubię i cieszę się, że przyjeżdżają, ale trudno będzie przebywać z nimi i utrzymać dietę. Nawet się zastanawiam czy nie iść do pracy.
Dzień 33 - kryzys po Świętach
W Święta się opanowałam, ale za to wczoraj... Nie wiem co mnie napadło. Cały dzień było ok, wieczorem wcale nie byłam głodna. Ale stojąc w kuchni zobaczyłam świeżutki, przypieczony chlebek, taki chrupiący i trzeszczący w zębach. Nawet nie wiem jak to się stało, po prostu wzięłam nóż i zaczęłam kroić najpierw przylepkę (mniam), a potem dalej. Na to masełko (prawdziwe, bo przez dietę tylko takie jest w domu), kiełbaska własnej roboty no i poszło. Nawet nie wiem ile zjadłam. Czułam się jakbym patrzyła na siebie zza jakiejś szyby. A wieczorem jeszcze czekoladka mleczna z orzechami. Póki leżała zapakowana nie ruszało mni, ale Synek zapytał "Mogę kawałek?" No pewnie, tylko, że jak otworzył i leżała przede mną na stoliku to już przebacz nie było. Skutek - dziś waga 102,5kg, mimo 40 minut gimnastyki