Wakacje się skończyły, wróciłam do domu i wpadłam w stały rytm - owsianeczka na śniadanko, posiłki nie częściej niż co 3 godz, wieczorne bieganie,
Bieg, mimo że po przerwie, całkiem udany - spory dystans, standardowe (jak dla mnie) przyspieszenia w trakcie biegu nie spowodowały wyplucia płuc. Tak więc wnoszę, że z moją kondycją całkiem ok pomimo przerwy w bieganiu.
Tylko buty mi coś nie leżą. Muszę wrócić do tych, w których biegałam zimą.
Poza tym od rana 1,5 godz marszu (w tym połowa z objuczeniem zakupami z targu warzywnego), potem 3 godz skakania w kuchni nad przetworami na zimę (papryka, buraczki i takie tam), potem 1,5 godz spaceru po odebraniu dzieci z przedszkola.
Dzień określam jako udany, tym bardziej że dieta ok.
Pomimo to jakiś smuteczek we mnie, zapewne dlatego, że podczas biegu naszła mnie taka oto refleksyjka:
smutno mi, że człowiek zwalił 10 kg a nadal jest za gruby.
Zapewne na fali powyższego, przed przystąpieniem do pisania nieniejszego, przejrzałam cały mój pamiętnik na Vitalii, wpis po wpisie, od początku. Lektura ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że jednak warto walczyć o siebie i o lepszą jakość swojego życia.
Widzę jednakże że kiepsko mi idzie realizowanie planów.
Czas to zmienić, jutro siadam i rozpisuję sobie treningi dzień po dniu. Bo do tej pory podejmuję aktywność fizyczną dość systematycznie, jednakże bez planu, słucham bardziej własnego organizmu i ćwiczę to na co mam tego dnia ochotę.