Córeczka (17) chce iść na szkolne połowinki, a po nich na nockę do koleżanki. Od paru dni odchodzi urabianie rodziców.
- Będę się niepokoiła - apeluję do jej elementarnego poczucia litości nad matką. - Zawsze się martwię, że cię ktoś jakimś świństwem nakarmi i zgwałci.
- Naprawdę martwisz się o mnie? - jest wyraźnie uradowana (czego ja pojąć nie mogę!).
Przytula się, daje buziaka i pociesza:
- Nie bój się, nie zgwałcą mnie - kręci głową naprawdę wielce przekonująco, a ja czekam na zapewnienia, że będzie czujna, podejrzliwa i rozsądna. Ale nie doczekuję się. Alcia łypie na mnie i powala argumentem:
- Na takiego kaszalota, jak ja, się nie połaszczą.
"O, naiwna córko - pomyślałam w duchu - niezbyt daleko odbiegłaś od chwili, gdy zawieziona do Disneylandu otworzyłaś buzię z zachwytu i wyszeptałaś: "Ja myślałam, że Myszka Miki to tylko takie filmy, a to jest NAPRAWDĘ!"
Wieczorem taż sama córeczka rozpuszcza włosy i faluje biodrami przed lustrem. Jest wyraźnie z siebie zadowolona (jak zwykle zresztą, czego jej szczerze zazdroszczę!):
- Niezła dżaga jestem, co? - stwierdza skromnie, zastygając we wdzięcznym kontrapoście.
- Niedawno mówiłaś coś o kaszalocie.
- No bo ty mówiłaś coś o gwałceniu - śmieje się bez skrupułów.
"O, ty naiwna matko - pomyślałam w duchu - matko córki, która tak daleko odbiegła od chwili, gdy zawieziona do Disneylandu ..."