Podobno mamy dziś blue monday - najgorszy dzień roku. Niestety u mnie wszystko się zgadza, wstałam lewą nogą, pojechałam na nudne zajęcia, na kolejnych zrobiłam wagary i wróciłam do domu z setką chochlikowatych myśli w głowie - i tak nie schudniesz, idź, zjedz te pierogi, masz w szafce ciastka, śmiało, nie krępuj się... Ale walczę ze sobą. Koniec powstawania i ciągłego upadania, żeby od roku bawić się w odchudzanie - 5 kg / + 5 kg. Tym razem wszystko wygląda inaczej i niech też wreszcie przyniesie inne rezultaty!!! Proszę! Proszę! Od ponad 2 tygodni nie jem słodyczy (wyłączając galaretkę z owocami, bo dla mnie to taki nie do końca słodycz), ćwiczę, najchętniej oczywiście obudziłabym się jutro piękna i szczupła, ale to tak niestety nie działa. Trzeba popracować nad cierpliwością, której brakowało mi przez całe życie - no i poniekąd dlatego jestem tu, gdzie jestem... Ale nieważne, to już było!
Zamiast ciastek i pierogów wypiłam herbatę z miodem, zaraz zrobię skalpel, chociaż szczerze nie lubię tych ćwiczeń i jak wyrobię tyle, ile chciałam, to zmieniam na coś przyjemniejszego :)
Gdyby nie ta sesja, nie ten stres, byłoby o wiele łatwiej, a tak... zdaj te 20 przedmiotów! Aż się wszystkiego odechciewa! Najchętniej wróciłabym do domu, chociaż w zeszłym roku i 2 lata temu zapierałam się przed tym rękami i nogami...
Koniec tych smętów! Do roboty!