Wybaczcie, że tak długo nie pisałam, ale szkoła pochłonęła mnie całkowicie, czasu wolnego w tygodniu za bardzo nie mam. A tak w ogóle, to co miałam pisać? Że sobie nie radzę? Że odpuściłam? Że tracę to co osiągnęłam? Że mimo, iż mam nawet łatwiej, bo wf mam naprawdę wyczerpujący, to i tak nie potrafię się opanować? Wstyd mi trochę przed Wami. Zawsze jakoś sobie radziłam. A teraz? Jem słodycze jakby nigdy nic. Bo głównie o nie chodzi.
Apetyt jako taki powrócił, ale nie jest tak jak kiedyś, że nie mogłam się doczekać talerza pełnego warzyw i np. mojego ko0chanego omleta. Ale gdy myślę o takim normalnym jedzeniu przynajmniej nie mam odruchu wymiotnego. Może po prostu muszę powrócić do tego nastawienia, kiedy mi wszystko smakowało. I jutro zacznę. Jutro rano na śniadanie omlecik! A potem? Nie wiem. Może pierogi z mięsem? A na kolację? Może kanapki? Co jak co, ale zawsze uwielbiałam ciemne bułki z ziarnami, mniam! Obiecuję, że postaram się unikać słodyczy. Tylko tyle, a sukces mam murowany. Bo sprawę aktywności załatwiła moja nauczycielka od wf-u. :p Muszę się postarać! Kurczę, wiem, że źle robię, ale nie mogę się powstrzymać... Gdzie się podziało moje samozaparcie, wewnętrzna siła i motywacja? Mam nadzieję, że wrócą...
Trzymajcie się. ;) Paa!