czas na dalszą walkę
Zostało mi już tylko 33 dni, a do zrzucenia 8 kilo. Czyli dziennie musiałbym tracić dokładnie 240 gram... Czy dam radę? Przy moim aktualnym trybie pracy i kilometrach biegania jest na to realna szansa. Muszę tylko pilnować bardzo jedzenia i nie sięgać po tłuste i słodkie przekąski. Mam nadzieję, że mój znienawidzony brzuch "wstąpi" się trochę, tak abym bez zażenowania mogła pokazać się w czerwcu na plaży :). Na ćwiczenia nie mam czasu, ale z powodu pięknej pogody całkowicie pożegnałam się z kanapowym stylem życia. Kupiłam też rower, co daje możliwości ruchu nawet mimowolnie, ponieważ w zasadzie wszędzie na nim jeżdżę.
Święta minęły w miarę spokojnie, bez obżarstwa i szaleństw, no może poza troszkę za dużymi ilościami alkoholu... Muszę za to zacząć się regularnie ważyć i znów robić regularne wpisy na Vitalii, bo to bardzo pomaga :)
Moja METAMORFOZA :D
Witajcie! Dziś, ponieważ miałam więcej czasu, przygotowałam dla Was, ale przede wszystkim dla siebie, wizualizację mojej metamorfozy wagowej. Możecie zobaczyć, jak wyglądałam ważąc ponad 90 kilo przy wzroście 160 cm. Nie wiem ile dokładnie wtedy ważyłam, ale była to z pewnością cyfra z 9 na początku. Czułam się okropnie. Mam z tego okresu bardzo mało zdjęć, więc jak tylko coś znajdę, zaraz robię sobie porównanie ze stanem obecnym. Dziś przy porządkach, wpadły w moje łapki dwa zdjęcia: pierwsze z 2007 roku, a kolejne z 2009 - oba z lata. Jak tak na siebie patrzę, to zaczynam się zastanawiać, jak mogłam się doprowadzić do takiego stanu. Była rozpaczliwie otyła, przez co miałam problemy emocjonalne, które znów zajadałam - i tak oto koło się zamykało. Tkwiłam w tym szaleństwie wiele lat i wiele lat cierpiałam z tego powodu. Dlatego dziś, jeśli któraś z Was potrzebuje wsparcia - służę swoją pomocą. Jestem żywym, chodzącym dowodem na to, że można! :) Trzymam za Was wszystkie mocno kciuki i czekam na komentarze oraz uwagi.
Zostało 52 dni i 9,2 kilo
Witajcie Dziewczyny!
Moje poranne ważenie wykazało dziś spadek wagi o 0,3 kilo w stosunku do dnia wczorajszego. To dość dziwne, ponieważ wczoraj sobie pofolgowałam: zjadłam Marsa i Pawełka oraz pół paczki Lays'ów o smaku kabanosa. Co prawda wszystko to na totalnie pusty żołądek, ale nie zmienia to faktu, iż były to bardzo kaloryczne przekąski. Nie ukrywam - miałam chwilę słabości, ale okupiłam ją tym, że do 2 w nocy nie mogłam zasnąć :( Dziś czuję się już normalnie, a ponieważ pogoda dopisuje, planuję się ogarnąć i wynurzyć z domu.
Dziś, aby podnieść sobie morale, podsumowałam cykl odchudzania, trwający od 25 grudnia 2010r. Oto efekty:
UTRATA WAGI -10 kilo BICEPS -4cmSZYJA -2cmBIUST -14cmTALIA -20cmBRZUCH -16cmBIODRA -20cmUDO -7cmŁYDKA -6cm_________________TOTAL - 89cm!!To oznacza, że we wszystkich obwodach branych pod uwagę na Vitalii, schudłam już blisko METR - brzmi doskonale!! No i działa, ponieważ dodaje mi otuchy i chęci do walki o swoją szczupłą sylwetkę. Jeszcze tylko przeliczenie średniej, jaka muszę uzyskać w przyszłym tygodniu, aby osiągnąć swój cel: 62kilo
71,2-62=9,2/52(dni)=0,18 kilograma
Czyli jest to mniej niż na początku - było bowiem 0,2 kilograma dziennie :P
Zostało 54 dni (brak ważenia)
Dziś rano wstałam po siódmej, a na ósmą do pracy, więc nie miałam czasu się ważyć, ani nawet zrobić sobie makijażu :P Poszłam do pracy na prawie 12 godzin, po czym wróciłam wieczorem do domu i zjadłam dwa tosty bez masła z tuńczykiem. Potem odczekałam 30 minut i wlazłam na steper - spaliłam według licznika 800 kalorii, więc jest nieźle. Mam tyle endorfin we krwi, że wcale nie chce mi się spać. Muszę jednak się położyć, bo jutro 8 godzin w pracy, a potem małe alkoho-love party :P heheh - raz, nie zawsze; dwa razy, nie wciąż! Dokładne pomiary zrobię najprawdopodobniej w niedzielę, ponieważ nie idę do pracy i będę miała rano czas na ogarnięcie tematu.
Zostało 55 dni i 9,4 kilo
Od dziś będę tytułowała swoje posty w pamiętniku liczbą pozostałych do mojego sukcesu dni oraz pozostałych do zrzucenia kilogramów :) To taki mały chwyt motywacyjny dla mnie samej i być może dla Was Dziewczyny...
Ale do rzeczy. Wczoraj wieczorem wskoczyłam na steper - niby od niechcenia, a tu pękło 700 kcal spalonych i około 5000 "depnięć". Wysiłek nie był taki wielki, jak mogłabym się spodziewać po miesięcznej przerwie. Owszem, spociłam się ale było to raczej przyjemne uczucie. Biorąc pod uwagę fakt, że mam anginę - strasznie boli mnie gardło, ale nie mam gorączki, a mój organizm jest nieco osłabiony, to 700 kcal wyszło całkiem nieźle! :) Dziś zamierzam to powtórzyć - może nawet zaraz zabiorę się do deptania, żeby nie zostawiać wszystkiego na wieczór. Jutro idę do pracy na 12h prawdopodobnie, więc będę musiała uważać na regularność posiłków.
Jeszcze słów kilka o motywacji. Jeżeli macie Dziewczyny z nią problem, to wystarczy włączyć tv i popatrzeć, na pierwszym lepszym kanale muzycznym, na dziewuchy z teledysków: piękne, szczupłe, uśmiechnięte u boku przystojnych mężczyzn - czyż tego właśnie nie chcemy? Czy właśnie takie nie chcemy być? TAK - i to powinna być najlepsza motywacja. Mi mój "nowy" związek nie wyszedł, więc szybciutko odpuściłam. Wiem już dziś, że nie ma sensu pakować się w coś, co od początku nie jest dla nas przynajmniej w 99% zadowalające. Oczywiście, trochę mi żal, ale życie toczy się dalej i ma dla każdej z nas jakiś plan :). Sądziłam, że będę tę sytuację postrzegać jak kolejną swoją porażkę, ale na całe szczęście widzę, że tylko mnie wzmocniła. W myśl zasady: "Co nas nie zabije, to nas wzmocni" - podnoszę głowę wysoko i idę do wyznaczonego sobie CELU!! :D
Fazę uderzeniową numer 2 czas zacząć!
Od dziś odliczam dni do 1 czerwca i do celu mojego odchudzania, czyli do wagi 62 kilo! Dlatego od dziś w diecie dominuje czyste biało, mało przetworzona mięsa oraz duuużo warzyw! Mniej miejsca dla wszelakich węglowodanów. Mówię "NIE" białemu pieczywu, ziemniakom oraz makaronom. Kasze i pełnoziarniste ryże (ciemne) będę jeść najwyżej dwa razy w tygodniu. Poza tym ogromne ilości płynów, twarogu i innych przetworów mlecznych. Żadnego jedzenia po 18!! Ruchu mam dość w pracy, ale jeśli znajdę siły, to chętnie od czasu do czasu wskoczę na steper, lub pójdę na szybki spacer.
Dziś waga wykazała na porannym ważeniu dokładnie 72 kilo, czyli zostało mi 10 kilo do zgubienia i 56 dni. Rachunek jest prosty - dziennie muszę "gubić" co najmniej 0,17 kilo. Optymalnie byłoby zrzucać 0,2 kilo dziennie, ponieważ zdaję sobie sprawę, że nie zawsze da się równomiernie tracić wagę z dnia na dzień. Myślę, że plan jest realny i mogę go osiągnąć, a na końcu czeka upragniona nagroda!! :D Super sylwetka i "COŚ" :P
Miesiąc bez Vitalii.
Właśnie mija miesiąc bez moich codziennych pomiarów na Vitalii. Przeprowadziła swoisty eksperyment, żeby dowiedzieć się, czy będę umiała kontrolować się w sprawach jedzenia i spalania kalorii bez portalu. Ostatni pomiar wagi na czczo wykazał dokładnie 70,8 kilogram miesiące temu. Dziś doszłam do wniosku, że czas najwyższy zweryfikować, czy bez kontroli swojej wagi przytyłam. Zjadłam już dziś śniadanie (jogurt i wafle ryżowe oraz dwie kostki czekolady 80%) piłam także dość sporo płynów. Stanęłam przed chwilą na wagę z pełnym żołądkiem i wykazała ona 72 kilo. Jutro okaże się na czczo, czy od ostatniego pomiaru na Vitalii miesiąc temu, nie przytyłam. Jeśli tak będzie, to uznam ten miesiąc stabilizacji za sukces. Trzymajcie kciuki.
Od jutra także przystępuję do drugiego etapu odchudzania - do 1 czerwca zostało dokładnie 56 dni i zaczyna się odliczanie - mam do zrzucenia 10 kilo - jak sądzicie, czy dam radę?? Mam nadal mocną motywację, trochę mniej czasu na ćwiczenia, ale sądzę że do nich wrócę, ponieważ wyraźnie psychicznie brak mi ruchu. Wydatkowanie energii mam zwiększone niż do tej pory, ze względu na pracę - ciągle się w niej ruszam :) Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki !! Buziaki :)
Klucz do sukcesu.
Ostatnimi dniami nie miałam za bardzo czasu pisać. Praca, związek, obowiązki - to wszystko pochłaniało cały mój czas. Jednak mimo to starałam się trzymać dietę - z drobnymi odstępstwami, ale jednak. Niedawno odkryłam, że nie ciągnie mnie już tak do słodkiego jak dawniej. Analizując z perspektywy swoje zachowania, doszłam do wniosku, że musiałam być kiedyś uzależniona od cukru. Nie było bowiem dnia, bez czegoś słodkiego; a to batonik, a to czekolada, a to kawałek ciasta z lodówki. Dziś na szczęście to już przeszłość, co udowodniłam sobie wczoraj w namacalny niemal sposób. W drodze do T. kupiłam mu jego ulubioną czekoladę i z zadowoleniem dostrzegłam, że nie myślę o niej przez całą drogę i nie mam ochoty na jej konsumpcję. Czekoladę pochłonął T. i inni a ja zadowoliłam się filiżanką herbaty malinowej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby sięgnąć po kawałek. Ta sytuacja uzmysłowiła mi, że najprawdopodobniej pomału wygrywam swoją walkę z uzależnieniem. Nie wiem w prawdzie, czy to zasługa motywacji, czy stanu zakochania, ale skoro przynosi efekty, jestem zadowolona.
Za chwilę ważenie - nie robiłam tego już z tydzień. Poza tym dziś dzień oczyszczający, więc jem samo białko i piję płyny.
długa przerwa - duże zmiany
Witajcie dziewczyny!! Dawno nie pisałam, bo w zasadzie zupełnie nie spodziewanie moje życie nabrało nowego, bardzo wartkiego biegu. Czuję się zupełnie, jakbym wskoczyła do rwącej rzeki i dała się ponieść prądowi. Dietkowo wszystko w zasadzie gra, ale waga stoi. Jednak jest to i tak osiągnięcie ponieważ przez ostatnie dwa tygodnie wypiłam więcej alkoholu niż bodaj przez całe swoje dorosłe życie :P.
Ale od początku. 1 marca zaczęłam pracę i muszę przyznać, że jest ona niezwykle ciężka w tym okresie. Przyjmujemy dostawy i przez sklep przewija się masa towaru - dosłownie tysiące produktów do zaksięgowania. Tak więc przez 8,5 godziny nie mam w zasadzie czasu na jedzenie. Jednak mała 15 minutowa przerwa na której pochłaniam sałatkę lub serek grani musi mi dać siłę na resztę dnia. Jednak jak wiecie, nie samą pracą człowiek żyje. Poprzednio pisałam Wam o zmianach w postrzeganiu samej siebie oraz o tym jak to wpływa na postrzeganie mnie przez innych. Więc pragnę Was poinformować, że moja metoda "pokochaj siebie, a inni pokochają ciebie" zadziała i od tygodnia jestem związana z absolutnie przecudownym człowiekiem. Wszystko toczy się dość szybko, a ja po raz pierwszy w życiu czuję się przy kimś na tyle komfortowo, że by otwarcie mówić o diecie i mojej walce z nadwagą. On jest kucharzem i rozumie, jak ważne są zasady dobrego żywienia, co jeszcze bardziej daje mi kopa. Tak więc, jak widzicie wszystko jest w głowie. Minusem sytuacji jest fakt, że zarzuciłam ćwiczenia - nie mam na nie zwyczajnie czasu, czego trochę mi żal. Liczę natomiast na to, że za chwilę przyjdzie wiosna i wyjmę rower z piwnicy. Nadal potrzeba mi bowiem ciepła i słońca, choć moje Słońce świeci dal mnie codziennie roztaczając cudowne ciepło miłości.
Wszystkim Wam życzę takiego szczęścia i zadowolenia z życia. No i obiecuję pisać bardziej regularnie :) Buziaki!!
Przyjaźń lepsza niż dietetyk!
Witajcie Dziewczyny.
Nie pisałam przez dłuższy czas, ale wcale nie oznacza to, że zrezygnowałam z diety. Ostatni tydzień minął mi pod znakiem szaleństw. Właściwie od Sylwestra nigdzie nie wychodziłam i skupiałam się raczej na "zdrowym" trybie życia. Jednak w zeszłym tygodniu przyleciał do Polski mój przyjaciel z Anglii. Znamy się od lat, ale odkąd On mieszka tam, a ja zostałam w Polsce widujemy się raz, może dwa w roku. Tyle że, kiedy już przyjedzie, nie żałujemy sobie imprez. Popłynęłam więc w pięciodniową balangę i odkryłam coś niezwykle zaskakującego. Po pierwsze, nigdy nie lubiłam tańczyć - no chyba, że z Nim. Oczywiście poszliśmy do klubu i po kilku drinkach ( co na diecie nie jest pozytywne ) poszliśmy na parkiet. Tam dopiero odkryłam, że zaczynam się czuć coraz lepiej z moim ciałem. Przestaję się wstydzić siebie, a poczucie że wszyscy na mnie patrzą zwyczajnie gdzieś się rozpływa. Bardzo mnie to ucieszyło i chyba odbiło się pozytywnie na postrzeganiu mnie, bo odkryłam również, że łatwiej jest mi nawiązać kontakt z facetami.
Tak więc mimo tego, że przez ostatnie dni chodziłam spać nad ranem i piłam alkohol, moja waga i tak powędrowała w dół. Wczoraj zrobiłam sobie detoks: piłam głównie wodę i herbaty i jadłam warzywa i owoce w małych ilościach. Pomogło, dziś mimo wielu dni ( powiem otwarcie ) pijaństwa, czuję się doskonale. Do tego "kliknęło" mi coś w głowie i z radością stwierdzam, że mogę się komuś podobać - oczywiście poza sobą samą.
Trzymam za Was wszystkie kciuki i pamiętajcie o swoich wiernych przyjaciołach, oni są nieocenioną pomocą i wsparciem w czasie diety.