Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Witam wszystkich. Interesuje sie sportem, muzyka, wyjazdami. Uwielbiam zwierzeta, koncerty i spotkania ze znajomymi. Jezeli chodzi o samo odchudzanie to planuję zrzucić około 2-3 kg, ale w sposób nieinwazyjny. Ostatnio mam problem z utrzymaniem wagi i nie za bardzo wiem z czego to wynika - pewnie z faktu, ze po rzuceniu palenia wkoncu zaczelam sie normalnie odzywiac :).

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 29993
Komentarzy: 104
Założony: 30 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 5 lutego 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
aniek6

kobieta, 38 lat, Nigdzie

165 cm, 52.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 lutego 2014 , Komentarze (4)

Nie wiem czy ktoś czekał na to podsumowanie, ale i tak się podzielę swoimi spostrzeżeniami.

Plan zakładał jeść same banany (forma dowolna: smoothiesy, lody bananowe, "normalnie", banany blendowane itp.) przez określony czas oraz pić duże ilości wody. Podczas detoksu nie piłam nawet herbaty. Myślę, że 2,5 litra wody piłam (czasami może więcej, czasami może mniej).


Jeżeli chodzi o ruch to miałam umiarkowany, co drugi dzień miałam lekki bieg (ok 8km), codziennie chodziłam (normalnie bym poruszała się rowerem, ale ze względu na wcześniej złamany obojczyk - pozycja rowerowa narazie mi nie odpowiada). Czyli podsumowując treningi bez szału - bywało znaaacznie intensywniej :).


Waga moja z drugiego dnia banana Island pokazała 51,5 kg. Waga po 10 dniach jedzenia około 35 bananów dziennie pokazała 52,4 kg (jednak zważyłam się po wypiciu prawie litra płynów - mam teraz nawyk stawiania koło łóżka dużego słoika z przegotowaną wodą i praktycznie po otwarciu oczu od razu go wypijam). Reasumując: waga jak zwykle w granicach 52 kg - dla mnie to żaden suprise, ale pewnie znajdą się rozczarowani tym, że nie przytyłam :). Waga wagą, ale regularne pomiary centymetrem też nie wykazały zmian. Pomimo to przez okres detoksu czułam się smuklej niż zwykle. Widocznie kontent wody zmalał nieznacznie.


Banana Island skończył się w niedzielę, po 10 dniach. Plan był taki, że robię od 10 do 14 dni - w zależności od dostępności bananów. Niestety zaczęło brakować dojrzałych bananów więc zakończyłam na dniu 10.


Co chciałam osiągnać poprzez ten detoks? Chciałam się przekonać czy efekty będą takie fantstycznie jak wszyscy opisują. Ostatnio pojawił się trądzik na mojej twarzy. Wiele osób, które przechodzą na raw food mają w początkowych stadiach ten problem i chociaż zdaję sobie sprawę, że to detoks i toksyny w moim ciele skumulowane przez lata "wychodzą" ze mnie to i tak miałam nadzieję na szybsze uporanie się z tym procesem poprzez ten detoks.


Plusy:
- uczucie smukłości i płaski brzuch ze względu na łatwo i efektywnie trawiony pokarm
- poprawa cery (nie w 100%, ale jest lepiej)
- wygoda (nie trzeb gotować i wymyślać posiłków :D)
- bananów nie ma się dość! (słowo honoru, w pon i dzisiaj też jadłam banany tylko, że już dodaję też inne owoce i warzywa)
- trawienie - jak w zegarku, chociaż od kiedy jestem na raw to ogólnie nie mam z tym żdnych problemów - toilet 2 razy dziennie to standard, albo i częściej
- co ciekawe - po jakichś 7-8 dniach zauważyłam, że białka moich oczu są jakieś bielsze :)
- lody bananowe na śniadanie, obiad i kolację? Ależ proszę :) hehe. (W pewnym momencie nie miałam dojrzłych bananów więc przez 1,5 dnia musiałam się posiłkować moimi, wcześniej zmrożonymi bananami - no dzień dziecka :D)
- dobry humor - brak any cravings (zresztą od kiedy jestem na raw i nie ograniczam kalorii to nie mam ŻADNYCH zachcianek w kierunku niezdrowego żarcia - czyli od 72 dni o ile dobrze liczę,  od 26 listopada)
- może to głupio zabrzmi, ale od kiedy jestem na raw i zwłaszcza ostatnio podczas detoksu, to mam poczucie jakiejś wewnętrznej zmiany. Zaczęłam interesować się medytacją, rozwijaniem swojej osobowości. Jestem bardziej cierpliwa, nastawiona pozytywnie. Nie gnębią mnie tak bardzo osoby, które dużo swojej energii zużywają na hejtowanie i bycie złośliwym dla innych - vitalia aż się od takich niestety roi - co zauważam na forum, w pamiętnikach i komentarzach... Ma się ochotę rzec do nich " CARB THE FUCK UP i daj żyć innym" :), ale tego nie robię, bo jak napisałam wcześniej - mam coraz większy dystans do rzeczy :P.

- nawyk picia dużej ilości wody - wyrobiłam sobie ten nawyk i teraz non stop łażę ze słoikami wody (zwykłe szklanki to już za mało ;) )

BANANA  ICE CREAM:
Ingredients: frozen, ripe bananas
Quantity: 10
Made by: Shitty blender
Effect: Ridiculously mouth watering


P.s. Dzisiaj zjem na lunch! Lol :D



Wybaczcie za jakość zdjęć - nie przyszło mi do głowy żeby użyć funkcji makro , trochę tam widać. Idealnie jeszcze nie jest, ale jestem cierpliwa. Niektórzy znacznie gorzej przechodzą detoks. U mnie póki co to okazjonalny trądzik na gębie. I może niektórzy stwierdzą, że jestem porąbana i nie widziałam prawdziwego trądziku - zgadzam się, ale wcześniej nie miałam go praktycznie w ogóle, dlatego zwraca on moją uwagę :).

Z plusów to tyle mi przychodzi do głowy.

Minusy:
- w poniedziłek, po zakończeniu detoksu i powrocie do starego sposobu żywienia czuję się ciężej - jednak jeden owoc trawi się ZNACZNIE szybciej i łatwiej niż mieszanka :)
- chociaż bananów NEVER ENOUGH to w pewnym momencie zaczęło brakować mi...zielska :), o ludu! Po tygodniu brałam pęczek zielonej pietruszki i wąchałam, miałam ochotę autentycznie się w niego wgryźć jak krowa :P. Warzywa to była rzecz, do której czułam naturalny pociąg - sałata, pietruszk, jarmuż itd - ogranizm wie co dla niego dobre ;).
- dla mnie nie był to sposób na zgubienie jakichkolwiek cm lub kg, ale dla osób z nadwagą może okazać się skuteczniejszy w tych kwestich.
- musem jest zaopatrzenie się w dużą ilość bananów i jedzenie tylko dojrzałych (kropkowanych) bananów. Niedojrzałe mają do 12 x więcej skrobii niż dojrzałe i są trudniejsze do strawienia dla ludzkiego organizmu.
- ogólnie spodziewałam się bardziej spektaakularnych efektów, ale nie mogę narzekać, bo ogólnie mi się podobało.





CZY WRÓCĘ NA BANANA ISLAND?
Tak :)






24 stycznia 2014 , Komentarze (8)

Dzisiaj wypada drugi dzień mojej Banana Island trip :). Wczoraj zjadlam jakieś 34-35 bananów i sporo wody. Zjadłam je w trzech posiłkach. Na śniadanie 10 bananów (7 zblendowanych - bez wody - oraz trzy pokrojone w talarki, talarki zalałam swoją bananową miazgą PYCHA), na obiad 14-15 bananów (forma taka jak na śniadanie tylko, że po tym zjadłam jeszcze kilka tak po prostu), kolacja (bananowy smoothies - 10 bananów + jakieś 500ml wody).

Wczoraj po raz pierwszy poszłam się przebiec po dłuższej przerwie. Ręka nie bolała. Biegło się wspaniale. Zrobiłam trochę ponad 10k i w tempie nie najgorszym jak na taką przerwę w trenowaniu :). Czuję, że forma spadła (zwłaszcza jak biegam pod górki to tętno dużo do góry leci), ale to nic nie szkodzi :). Myślę, że ten wypadek to trochę ostatecznie miał swoje dobre strony. Miałam okazję odpocząć od biegania i za nim zatęsknić. Jeszcze bardziej doceniłam swoje ciało jako moje najwspanialsze narzędzie do realizacji swoich celów. Prawda jest taka, że nie ruszając się marnujemy się. Prawdziwą wolność czuć kiedy nic Cię nie ogrnicza  - a zwłaszcza Ty sam/sama. Mogę w tym momencie włożyć swoje butki i pobiec przed siebie, do lasu, z muzyką na uszach (lub po prostu słuchając dźwięków lasu) zatrzymać się gdziekolwiek zechcę, podziwiać widoki, wdychać głęboko świeże powietrze, kontemplować przyrodę, medytować, płakać i śmiać się. Dlatego biegajmy :), wolno, szybko, jak nam pasuje, ale biegajmy i cieszmy się swoją wolnością. Dbajmy o to co dała nam matka natura :), nasze piękne i genialne ciała zasługują na więcej niż siedzenie całymi dniami na tyłku i objadanie się śmieciowym jedzeniem.

Czas bez sportu był również dla mnie momentem żeby się bardziej zainteresować medytacją. Bardzo się z tego powodu cieszę, myślałam o tym już dawno, ale ciągle byłam zajęta czymś innym. Teraz wiem, że zarówno praca nad swoim ciałem, jak i wewnętrzną stroną są równie ważne.

Cieszę się ze zmiany mojego sposobu odżywiania. Od kiedy jestem na raw diet moje życie powoli się zmienia, ja się zmieniam. Jestem bardziej świadoma, zadowolona, mam jasność umysłu itd. Jestem n tej diecie dopiero jakieś dwa miesiące więc jeszcze sporo zmian przede mną. Lata jedzenia mięsa, produktów mlecznych odcisnęły swoje piętno dlatego trochę potrwa zanim mój ogranizm dojdzie do siebie, ale i tak jest super :). Banana Island ma pomóc przyspieszyć mi troszkę ten proces. Poza tym jestem ciekawa jak będę się czuła po wszystkim. Na dzień dzisiejszy powiem tylko tyle, że jest to bardzo wygodne rozwiązanie :), jem 3000-3500 kcal dziennie - więc głodówką tego nazwać nie można. Poprzez jedzenie jednego pokarmu, który jest tak bogaty w składniki odżywcze i jest bardzo lekkostrawne (mowa tylko o DOJRZAŁYCH bananach) ogranizm nie traci energii na trawienie i może ją zużyć na inne potrzebne czynności w ogranizmie.


Będę pisać o wynikach tego eksperymentu. Jutro się zważę - dzisiaj już wypiłam ponad litr wody i zjadłam 10 bananów więc waga będzie trochę przekłamana :P. Zważę się tylko dla informacji - ogólnie moim celem nie jest schudnięcie (chociaż zgubienie pewnej ilości tkanki tłuszczowej mnie nie zmartwi :D). Nie wiem ile dni będę na tym detoxie - zależy od zasobów bananowych - jak mi zabraknie dojrzałych bananów to kończę. Jeszcze mam ich sporo, a w niedzielę idziemy na fruit market po kolejny supply więc powinno być ok.

A tutaj testemonials dziewczyn, które też się na to zdecydowały:
















Nie ogarniam trochę tej tendencji ograniczania owoców i straszenia bananami...a wszyscy za to doradzają jedzenie mnóstwa śluzowotwórczych pokarmów. W tym mięso i produkty mleczne. Dla zainteresowanych polecam wpisać sobie w google "colon mucus" i zobaczyć co wszyscy mamy w swoich jelitach. Nasz organizm produkuje ten piękny śluz w obronie przed pokarmami, z którymi nie może sobie efektywnie poradzić. I po raz kolejny zachęcam do zrobienia małego researchu i poszukaniu śluzowotwórzych pokarmów oraz diety oczyszczającej ze śluzu, mucusless diet. https://vitalia.pl/2010/11/sluz_04.html

Aktualnie jestem bardzo zainteresowana oczyszczeniem swojego ciała z tego badziewia :). Co z tego, że jem piękne organiczne warzywa, pyszne owoce - jeżeli śluz zgromadzony w moich jelitch przeciwdziała wchłanianiu tym witmin i minerłów do mojego organizmu. Niektórzy stosują juice fasting albo water fasting by się oczyścić - jednak po dłuuuugim researchu stwierdziłam, że chociaż to na pewno pomaga oczyścić organizm - to w osteteczności Twój orgnizm zacznie znowu gromdzić tkankę, bo niestety metabolizm jest już zrujnowany po takim fastingu. Dlatego uznłam, że banany są dobrym rozwiązaniem na dzień dzisiejszy :). Może za jakiś czas zrobię sobie ze 2-3 dni na cytrusch. Pomarańcze nie są takie syte dlatego to by była krótka trip :P.

A tak poza tym...dzień drugi na bananach - brzuch z rana: DESKA :)



 

15 stycznia 2014 , Komentarze (8)

U mnie wszystko wporządku. Waga z wczoraj 51,9 kg. Nie chudnę i co najważniejsze nie tyję. Nie biegałam od przeszło 2 tygodni (oprócz dwóch razów, ale bardziej bym je określiła jako podbiegnięcia 1-2km), jedyny mój ruch to chodzenie. Nie mogę się doczekać aż z powrotem zacznę treningi. W Aldiku ostatanio była oferta na sprzęt do ćwiczeń. Dokupiłam sobie piłkę do ćwiczeń (tę dużą, dmuchaną) oraz kettlebella 7,5 kg (5kg już mam). 5kg dobry jest na ćwiczenia rąk, ale 7,5 przyda się na ćwiczenie nóg - jakieś wykroki itp. Już skompletowałam sobie całkiem fajny domowy sprzęcik - mam matę, 5kg i 7,5 kettlebell, skakankę, piłkę, hullahop. Ogólnie nie jestem fanką ćwiczeń w miejscu :) (bieganie daje najwięcej frajdy), ale porządny kilkunsto-minutowy HIIT z rana też robi dobrze :D. Ale to muszę mieć 100% sprawną rękę. Obojczyk musi być całkowicie zagojony żeby robić pompki, burpees, skakankę, kettlebella itd.

Ostatanio zamówiliśmy z lubym nowy kuchenny sprzęcik. Spiralo - do robienia raw spagetti :D ze świeżych warzyw.


Zakochałam się w tym cudeńku. Codziennie na kolację robimy sobie z lubym duże warzywne sałatki, a to urządzenie bardzo ułtwiło cały proces. Nie wiem czy jecie surowe cukinie (te małe, zielone), ale jeżeli nie to musicie spróbować. Ostatnio jest to moje ulubione warzywo. Jest słodkie, chrupiące i nie takie twarde jak np. marchewki. Po prostu pyszne. Dzięki spiralo możemy zamieniać nasze cukinie (i nie tylko, wczoraj dodaliśmy też rzodkiew i buraka) w pyszne spagetti, do którego dorzucamy jakieś zielsko (np szpinak) i dressing warzywny (np blendowane pomidory ze świeżą bazylią). Na górę jeszcze cebulka, trochę pora i papryki i VOILA!



A tak wygląda cukiniowe spaghetti z bliska.



W niedzielę byliśmy z lubym na Fruit Markecie po banany. Kupiliśmy 2 kartony - po 18kg w każdym. W ostatnią niedzielę też kupiliśmy taką ilość i wracając do domu (niestety byłam w stanie pomóc mojemu lubemu tylko za pomocą lewej ręki - razem ciągnęliśmy napakowany wózek, on jeszcze na plecach miał zapakowany plecak) stwierdziliśmy, że to chyba po prostu łapczywość z naszej strony - po co kupować tyle na raz? Na pewno zostanie do kolej niedzieli... No zostały 4...4 BANANY, a nie kilogramy :P. W tydzień zjedliśmy jakieś 35kg bananów. Jesteśmy totalnie uzależnieni od tego ludzko/małpiego pokarmu :).

Rano zrobiłam zdjęcie naszych zasobów żebyście zobaczyły na własne oczy, że nie oszukuję :). I koniecznie weźcie pod uwagę, że jest wtorek, a my już zdążyliśmy zjeść jakieś 35-40 bananów.



Najśmieszniejsze były komentarze chłopaków, u których kupowaliśmy te banany. Wywołaliśmy ogólne poruszenie... Wszyscy pytali co my robimy w tymi bananami, po co nam tyle itp. Jak się dowiedzieli, że do jedzenia...to szczęki mieli przy ziemi. Jeden nawet z pełną powagą: "ale wiecie, że to wystarczająca ilość żeby Was zabić?" Lol, myślałam, że padnę na ziemię :). A jak dodatkowo usłyszeli, że nie mamy samochodu i że idziemy z tym pieszo to chyba serio musieli pomyśleć, że my z innej planety :). Widocznie nie są takie zabójcze, skoro dajemy sobię radę z takimi rzeczami ;).

BANANA ISLAND

Planuję sobie zrobić detoks. Tak zwana wycieczka na banana island. Polega ona na jedzeniu przez jakiś określony czas jednego owocu i ewentualnie jednego wybranego warzywa zielonego - np sałata lub seler. Chodzi o to żeby organizm mógł odpocząć od ciągłego trawienia i mógł sobie poradzić z bieżącymi "przypadłościami", żeby mógł się oczyścić i skutecznie wydalać toksyny. Sluchałam sporo osób, które sobie robiły takie fastingi i były bardzo zadowolone z efektów. Czuły się wspaniale, kondycja skóry się ZNACZNIE poprawiła, skóra stała się jedwabista i miękka. Trawienie 100% poprawy, itd - każda miała inne doświadczenia, ale zgodnie twierdzą, że wrócą na tę wyspę jeszcze :). No i co najdziwniejsze, żadej nie zbrzydły banany :). Jest to dosyć popularny ruch wśród raw-foodistów, ale nie wątpię, że każdy by na tym skorzystał - z taką różnicą, że osoby stosującą standardową dietę pewnie by intensywniej odczuły skutki detoksu (na początku bóle głowy, kiepskie samopoczucie i z każdym dniem poprawę). Dla ciekawych polecam wpisać w YT "banana island diet" i posłuchać opinii :).

Także to plan na najbliższy czas, nie wiem dokładnie kiedy się za to wezmę, ale jakoś niedługo. Muszę się zorganizować, dojeść resztki i dorwać dużo bananów :). O efektach na pewno napiszę w pamiętniku.

A to nasze ostatnie organiczne zakupki.



 

10 stycznia 2014 , Komentarze (3)

Minęło kilka dni od ostatniego wpisu. Nic wielkego się nie działo przez ten czas. Byłam na kontroli ręki w szpitalu. Zrobili mi prześwietlenie i sprawdzili ogólnie jak się "goję". Musieli zrobić prześwietlenie już po 10 dniach, bo były obawy, że kość może się osunąć w dół i wtedy trzebaby było szybko interweniować w jakiś sposób.

Prześwietlenie nie wykazało nic niepokojącego, kość na swoim miejscu :). Wciąż niezagojona, no ale minęło raptem 10 dni. Za to lekarz się mocno zdziwił jak zaczął sprawdzać moją zdolność ruchową owej ręki. W zasadzie z lekkim tylko bólem wykonałam wszystkie ruchy w  bardzo szerokim zakresie (np. wyciąganie rąk do samej góry, na boki, nawet łapałam się dłońmi z tyłu pleców). Spytał mnie czy jestem na jakiś lekach, środkach przeciwbólowych czy przeciwzapalnych - powiedziałam, że nie, i że nie brałam nic a nic przez cały ten czas (jedynie po samym wypadku w szpitalu mi dali jakiś ibuprofen). Lekarz zrobił duże oczy, stwierdził, że u mnie wszystko super. Spytałam się go kiedy będę  mogła zacząć biegać. Powiedział, że jak nie będę czuła dyskomfortu to mogę spróbować w przyszłym tygodniu. ALLELUJAH! HA, wiedziałam, że się z tego wykaraskam dużo szybciej niż te 6-8 tygodni :).  I jestem przekonana, że zawdzięczam to w dużej mierze swojej diecie. Po pierwsze kiedyś widziałam krótki reporaż o pewnej młodej, 90-letniej pani :), która wyleczyła nieoperacyjne złamanie miednicy. Kilka minut filmiku - zapraszam do obejrzenia :).








Osobiście ufam, że dieta złożona ze świeżych owoców i warzyw pomaga wyleczyć ciało i różne dolegliwości. I nie uważam tego za cud, tylko za prawidłową kolej rzeczy. Ciało ma możliwości samoleczenia, tylko NIE MOŻEMY MU PRZESZKADZAĆ. Kiedy jemy rzeczy, które nie są naturalne dla człowieka (przetworzone jedzenie, produkty zwierzęce) to ciało ma hard time próbując się pozbyć tego - nie ma czasu na procesy pozbywania się samej "choroby". Mnóstwo energii traci na trawienie i pozbywanie się toksyn. A jak już się upora z jednym kotletem (czy nawet nie zdąży) to serwuje się mu jakąś kanapkę z serem. I tak wkółko. Co do mnie to prawda jest taka, że mogłbym pić więcej soków i jeść warzyw podczas mojego wracania do zdrowia, no i mogłabym więcej odpoczywać, a nie chodzić po 10 km dziennie :P, ale i tak jest nieźle.

To moje zdanie na ten temat, jak ktoś ma inne to nie moja sprawa :). Nie chcę nikomu nic narzucać, a jedynie dzielić się swoim doświadczeniem i wiedzą na ten temat. Ja robię to co działa na mnie i z czym czuję się dobrze. I chyba nie jest takie złe skoro minęło 45 dni mojej "diety",  a ja ani razu nie poddałam się żadnym zachciankom (może dlatego, że ich nie miałam :D). Za każdym razem uszy mi się trzęsą na widok świeżych i soczystych owoców i warzyw. Nie ograniczam ilości ani kalorii więc nie boję się, że pójdę i zjem te ciastka, które tak uwielbiałam (przed zaczęciem tego sposobu żywienia). Non stop widzę na forum jak dziewczyny walczą z pokusami, jak się cieszą, że nie zjadły tego sernika chociaż na jedo widok dostawały ślinotoku, lub jak z kolei się poddały i wkońcu pochłonęły pół lodówki w przypływie szału głodowego. I nie ma co ich winić albo wytykać nikomu braku silnej woli... to normalna kolej rzeczy jeżeli wciąż serwujemy ciału ograniczenia. Czy całe życie musimy walczyć z pokusami? W przyrodzie nie ma otyłych zwierząt, a kalorii nie ograniczają. Jedzą, bo chcą i mogą - tylko tyle, że jedzą pokarm przeznaczony dla ich ciał.

Jeżeli ktoś to czyta i ma czasami takie problemy z "reżimem" dietowym i czasami zdarzają mu się takie wpadki, to bardzo polecam żeby zamiast rzucic się n ten sernik, spróbował zjeść dużą miskę mandarynek lub pomarańczy lub 2-3 mango czy co tam innego. Wtedy Wasza naturalna chęć na cukier zostanie zaspokojona, a Was ominą ogromne wyrzuty sumienia :). A jak zadziała, to może następnym razem od razu zamienicie jeden posiłek na kilka świeżych owoców. Może bananowy smoothies z rana okaże się Waszym ulubionym daniem (ja teraz mam okres bananowej "owsianki" :P).



Przepis:
6-7 DOJRZAŁYCH (z plamkami :) ) bananów
3 jabłka (małe) lub 2 duże
cynamon
rodzynki do posypania na wierzch
troszeczkę wody - 20-30 ml


Wrzucam banany do blendera i wlewam trochę wody żeby można było je zblendować (można obyć się bez wody tylko trzeba co chwilkę popychać łyżką).
Jak już zblenduję banany to wrzucam jabłka (bez ogryzków :P)  i cynamom i blenduje pulsując - żeby nie zrobiła się papka z jabłek i żeby było czuć w zębach kawałki.
GOTOWE :) Na wierzch trochę rodzynek i cynamon i zajadam. Naprawdę słodkie i sycące. Trawi się szybko i jest pyyyyszne :).






3 stycznia 2014 , Komentarze (5)

Od soboty nie biegałam, nie jeździłam na rowerze. Złamany obojczyk pozwala mi jedynie na chodzenie. Dlatego też staramy się sporo chodzić i nie korzystać z komunikacji (no chyba, że leje... ). Zupełnie się odzwyczaiłam od takich "wakacji" treningowych. Brakuje mi biegania, endorfin, potu, zmęczenia.

W związku z tym, że chwilowo moja rutyna się zmieniła - nie mogę trenować - zaczęłam się czuć gorzej sama ze sobą. Krótko mówiąc czuję się grubsza . Patrzę w lustro i widzę jak mi urosły uda i boczki! To chyba już pewnego rodzaju uzależnienie od ruchu + zakorzenione głęboko niezadowolenie ze swojego wyglądu (przecież zawsze jest coś nad czym można popracować...). No i tak patrzę w te lustro, na te grube biodra i boczki... no ale trzeba się też mierzyć - cm jednak bez zmian - nawet gdzieniegdzie -0,5 cm. No to teraz się zważę...może waga mi powie coś więcej... na wadze: 51,7kg (-200gram) - czyli też nie przybyło. Wracam przed lustro i nadal widok mi się nie podoba, po treningu  pewnie wyglądałabym lepiej...


I chociaż fakty mówią same za siebie - NIE PRZYTYŁAM - to przecież mój wzrok mnie nie myli, ślepa też nie jestem chociaż nieźle przyrąbałam głową w tę ulicę. Skoro już wiem, że moja głowa płata mi figle muszę popracować nad swoim nastawieniem. To jak się ze sobą czujemy definiuje praktycznie wszystko. Jeżeli kochasz siebie, jesteś ze sobą szczęśliwa, pewna siebie to ludzie właśnie tak Cię odbierają - wygląd nie ma znaczenia. Każda z nas na pewno ma znajomą, która waży sporo za dużo, a przyciąga mężczyzn jak ogień ćmy - ja znam dwie takie. Są to bardzo miłe i baaardzo pewne siebie osoby. Wniosek nasuwa się sam - sami kreujemy naszą rzeczywistość - zaczynamy od siebie. Przecież dobry humor to coś co mogę sobie postanowić (brzmi to dziwnie :P). Kiedyś usłaszałam mądre słowa, że to, że jesteśmy poirytowani i "nie w sosie" to nasza decyzja. Zdecyduj inaczej. Przecież to nic nie kosztuje, a wszyscy naszy bliscy poczują się dużo lepiej w naszym towarzystwie. Uśmiechajmy się częściej, do siebie, do obcych - to też nic nie kosztuje, a ile przyjemności może dać innym. Czasami jak jestem poirytwana i zła staram się przemyśleć te uczucia. Często dochodzę do wniosku, że w teraz mogę całkowicie zmienić te uczucia - i mi i innym będzie milej. To nic trudnego. Bycie złym w danym momencie nic mi nie daje, mało tego - marnuję swój czas, który mogłabym spędzić pozytywnie.

https://vitalia.pl/blog/wp-content/uploads/2012/09/Maintaining_Positive_Energy.jpg


Więc dzisiaj postanowiłam,  że w roku 2014 spróbuję popracować nad swoją wewnętrzną stroną :) (treningi i zdrowie swoją drogą). Postaram się jak najmniej dopuszczać do siebie negatywne emocje. Może zacznę medytację, jogę? Łatwo zapomnieć, że człowiek nie jest jedynie ciałem, mamy też bardzo bogate wnętrza, które powinniśmy eksplorować. Pracując nad sobą za równo wewnątrz, jak i na zewnątrz, mamy większe szanse na powodzenie w realizowaniu swoich marzeń i postanowień.

https://vitalia.pl/Quotes/positive_energy.JPG

"He who says he can and he says he can't are both usually right"

https://vitalia.pl/-QF9FWh_-bQc/UP7ceNYh3bI/AAAAAAAAAcI/eX6yuzlTAVI/s1600/Ghandi-Quote.png

Tym akcentem kończę dzisiejszy wpis :).

Ahh a dieta?
Owoce  i warzywa w ilości - na ile mi przyjdzie ochota :). Wczoraj były: banany (jakieś 10-11 sztuk), 2 mango, 1 papaya, 10 daktyli medjool, jabłko, pół melona, domowy zielony sok, domowy sok marchewkowo-selerowy, duża miska sałatki (szpinak, pomidorki, ogórki, pietruszka zielona, czerwona papryka, cebula, dressing z blendowanych pomidorów i mała garść orzechów - pekanów).




29 grudnia 2013 , Komentarze (4)

No to święta za nami. U mnie oczywiście raw. Na śięta pojechaliśmy do mojej siostry i jej chłopaka. Było bardzo przyjemnie. Nie potrzebnie się przejmowałam dietą, była prostsza niż myślałam. Po prostu z lubym kupowaliśmy sobie osobno warzywa i owoce. Nie gotowaliśmy, w plecakach zawsze mieliśmy zapas bananów i daktyli więc na jedzenie na mieście nie było problemem. W wigilię zrobiłam OGROMNĄ, pyszną, wielowarzywną sałatkę z pomidorowym dressingiem. Wszyscy pojedli. Przed sałatką warzywną zjadłam sałatkę owocową. Byłam pełna. Reszta pojadła pierożki z grzybami z barszczem, sałatkę warzywną z majonezem (luby sobie odłożył tej sałatki zanim dodali do tego majonez i jajka). Także tyle jedliśmy na Wigilii. Nikomu się nie chciało produkować cudów na kiju, było smaczne, pożywnie, syto i miło :).
W piątek wracaliśmy do siebie. Zanim dotarliśmy na stację autobusową pojechaliśmy w odwiedziny do raw knajpy. U nas w mieście takich nie ma więc strasznie się najarałam. No i ostatecznie ten wieczór był bardziej "swiąteczny" niż sama Wigilia - w kwestii obżarstwa... Jedzenie było bardzo dobre. Nic gotowanego, jedynie suszone i podrzewane do 42 stopni. To była mega uczta. Zaczęliśmy od burgera i pizzy (zjedliśmy po pół), potem zamówiliśmy jeszcze oi jednym falafeu (porcje nie były takie duże i syte jak zwykłe burgery czy pizza dlatego spokojnie daliśmy radę :P). Do falafeli kupiliśmy coconut cheese na pół na sprobowanie. Na deser zjedliśmy po dwie czekoladowe tarty przyrządzone z orzechów - druga porcja to było totalne łakomstwo, bo na pewno nie głód :P, było po prostu przepyszne. Zastanawiałam się jak zadziała na mnie taka podaż jedzenia high fat - bo niestety dużo orzechów, nasion, siemie, kakao itd... Pierwszy raz zjadłam naraz tyle fatu od ponad miesiąca. No i niestety...miało to swój impakt. Po pierwsze kiepsko się czułam, wzdęcia, uczucie ciężkości (normalnie zjem 10 bananów i czuję się dobrze). Następnego dnia czułam się fatalnie, jakbym miała kaca. Odwodniena byłam (bo przy okazji nie piłam wystarczająco dużo). Poza tym miałam strucie... I chociaż tedy myślałam, że to wszystko takie niesamowicie dobre było (bo było), teraz przeszła mi fascynacja. Już nie żałuję, że u nas w mieście nie ma takiej knajpy :P.

Dzisiaj natomiast mieliśmy z lubym bardzo pechowy dzień. W nocy był przymrozek i jeszcze przed południem na ulicach gołoledź. Pogoda piękna, słońce, tylko temp niska i w efekcie lód na drogach się utrzymywał. No, ale nic to - obowiązki wzywają - czyli coniedzielny kurs rowerami na fruit market. Po nasze ukochane banany i inne pyszności. Jako, że mieszkamy w wysokim punkcie miasta to zawsze musimy zjeżdzać z górki na początku podróży. Niestety nie było to dla nas ułatwieniem. Chociaż jechaliśmy powolutku ze względu na warunki to zaliczyłam upadek. Bardzo bolesny. Luby się przestraszył strasznie - ja zresztą też... uderzyłam w asfalt leym biodrem i głową - na szczęście głową nie aż tak mocno. Noga za to stłuczona. Ok...rozmasowałam, szok przeszedł, resztę górki zeszliśmy pieszo. Weszliśmy z powrotem na rowery i już ostrożnie zaczęliśmy jechać dalej. Ok, szło nam całkiem dobrze. Omijalismy każdy widoczny lód. Prawie byłiśmy na miejscu, ostatni zakręt...patrzę, a luby wpada w pośliżg i ląduje na ziemi. Nie zdążyłam nic krzyknąć, a sekundę później czuję jak sama lecę... tym razem jeszcze bardziej niefortunnie. Upadłam na prawy bok, najpierw uderzyłam ramieniem, i zaraz po tym, głową. Szok. Tym razem bolało tak, że bałam się wstać. Lubemu nic się nie stało i szybko mnie podniósł z ulicy. Bolało jak cholera - nie wiedziałam za co się łapać najpierw - za głowę czy ramię. Głowa wygrała. Krew leciała mi łuku brwiowego, ja cała w spazmach, luby przeraził się nie na żarty. Cała się trzęsłam, robiło mi się niedobrze - już oczami wyobraźni widziałam jak muszę zostawać na jakichś obserwacjach. W taxi i pojechaliśmy na pogotowie. Głowa okazała się być w porządku, mam się zgłosić jak będę wymiotować lub czuć się źle. Ręka gorzej. Złamany obojczyk - 6 do 8 tygodni recovery. Ręka na temblaku, boli strasznie :(. A za dwa tygodnie i potem za 6 mam wyścigi biegowe :(. Jak ja będę trenować? Człowiek zapomina jakie ma delikatne ciało, aczkolwiek i tak jestem zaskoczona, że efekt nie był gorszy. Ostatecznie to tylko ręka. Ale musze przyznać, że jako biegaczka mam już "jazdy" na punkcie przydatności swojego ciała. Jak leciałam za pierwszym razem to w głowie miałam tylko jedną myśl "tylko nie nogi" :)... za drugim razem, jak przygrzmociłam głową w asfalt myślałam już tylko o bólu. Lekarz ocenił, że takie injuries goją sie od 6-8 tygodni. Daję sobie 4 :), ja i moje warzywne soki oraz kilogramy owoców pokonamy szybko wszelkie injuries :D:D:D.

A to fotki z przed kilku dni.







A to łakocie piątkowe: falafel oraz tarta czekoladowa.





A oto jeden z moich normalnych posiłków :D




W razie co - życzę Szczęśliwego Nowego Roku :). Ja z lubym nic nie planujemy na ten wieczór. Pewnie będziemy dziadować w domu :). Może skoczymy pooglądać jakieś fajerwerki, aczkolwiek chyba z okna będziemy mieli jeszcze lepszy widok :). Udanej zabawy sylwestrowej życzę!

20 grudnia 2013 , Skomentuj

Uwielbiam i piosenke i video :):):)







20 grudnia 2013 , Skomentuj

Waga z rana: 51,9 kg. Czyli wszystko wporządku :). Nie przytyłam, czuję się dobrze.
Po przebudzeniu wypiłam zielony sok (ogórek, jarmuż, jabłka, szpinak) i potem smoothie z 9 dużych bananów z dodatkiem cynamonu (1,5 litra).


Na święta jedziemy do mojej siostry do innego miasta. Trochę się denerwuję, bo jeszcze nie wyjeżdżaliśmy z naszym nowym systemem odżywiania, i zastanawiam się jak to wyjdzie w praktyce. No, ale trzeba w końcu przetestować. Nie boję się, że kolacja wigilijna będzie mnie kusić - chyba, że nie będę miała jedzenia dla siebie... dlatego będziemy musieli o to zadbać zawczasu. Najłatwiej jest spaść z tego byka właśnie wtedy, kiedy człowiek jest głodny. Poza tym mam nadzieję, że nikt nie będzie się wdawał w dyskusję na temat naszej diety, bo nie mam zamiaru się kłócić. Pożyjemy zobaczymy. Uważam, że najlepiej samemu stanowić "dowód", nie przejmować się co inni mówią tylko robić swoje i być w jak najlepszym zdrowiu. Ostatecznie to będzie dowodem stanowiącym na moją korzyść. Od około roku nie jem mięsa (ryby się po drodze zdarzały), nie piję mleka od ponad roku, produkty zwierzęce jak nabiał zdarzały się sporadycznie i nie pamiętam kiedy byłam ostatnio chora. Ani kaszlu, ani kataru. A całą zeszłą zimę byłam przemarznięta do kości. Teraz znowu mamy zimę i czy wieje, czy leje to poruszam się na rowerze - moknę, marznę, pocę się, walczę z wiatrem...a kataru ani widu, ani słychu :).


Trzymajcie się dzielnie swoich postanowień i dążcie do nich pomimo tego co mówią i myslą inni :)


13 grudnia 2013 , Komentarze (4)

Wczoraj byliśmy z moim lubym pierwszy raz na zajęciach kickboxingu! Nie powiem, całkiem fajnie było. Szkoda tylko, że mam wciąż kontuzjowaną nogę - nie mogłam się w 100% skupić na ćw ze względu na ból. No, ale uparcie dawałam radę :). Zajęcia trwały godzinę. Poczynając od porządnej rozgrzewki, a potem w parach pracowaliśmy z rękawicami. Ogólnie mam słabszą górną część ciała (w porównaniu do dolnej) więc myślałam, że szybko będę wymiękać. Żeby szybko i mocno uderzać w te poduchy na rękach partnera to potrzeba sporej pary :). Muszę się tutaj pochwalić, bo szło mi całkiem nieźle, a w dodatku najmniej się męczyłam z całej grupy ludzi... Wszyscy byli ziajani i cali mokrzy... ja  miałam niedosyt - jak trenuję sama ze sobą to bardziej się potrafię zmęczyć.

Jeżeli chodzi o raw food to idzie mi pieknie. Bez momentów zwątpień, bez bólu, bez znudzenia i bez oglądania się za jakimś innym jedzeniem. Słodkości owocowych jem tyle na ile mam ochotę. Banany i daktyle to moje ulubione pokarmy na teraz :). Poza tym gruszki, jabłka, mandarynki, owoce leśne, pomarańcze, pomelo, kiwi, perssimony i co tam uda nam się dostać. Na śniadanie codziennie robię sobie pyszne mleko bananowe. Skład: 3 gruszki, 6 bananów, cynamon i z pół litra wody. Wychodzi tego półtora litra płynu - pyszne słodkie i mega sycące.
P.S. Te banany tak wspaniale dojrzały, że aż popękały wzdłuż! Były mega pyszne :)




To moje nogi i mój tyłek uwieczniony ostatnio. Kiedyś nie znosiłam moich męskich nóg, tyłkiem też pochwalić się nie mogłam. Teraz coraz bardziej podobają mi się moje umięśnione nogi i tyłek nabiera ładnych kształtów. Powiem tylko tyle, że samo bieganie nic nie da. Żeby widzieć postęp w efektach trzeba się zmusić do większego wysiłku. Przebiec sprintem ten ostatni kilometr, wbiec ze trzy razy jak najszybciej na tę górkę, porobić te burpees na koniec itd itp. Co tam każdy sobie wymyśli, ale żeby widzieć i CZUĆ, że to był dobry trening.





Jeżeli chodzi o dietę... To póki co nie widzę minusów. Nie tracę czasu na gotowanie, zmywania też jest mniej. Wieczorem robimy sobie porządne sałatki więc tutaj spędzam najwięcej czasu na krojenie i szykowanie. Kcal staram się jeść minimum 2500 tys dziennie. Nie tyję, wręcz na odwrót, czuję się smuklejsza, dużo piję więc nie zatrzymuję wody. Moje jedzenie ma dużą zawartość wody więc cudownie się wszystko trawi.


Zdecydowanie polecam zaeksperymentować z takim sposobem odżywiania każdemu. Nawet jak ktoś nie będzie chciał na niej pozostać. Muszę powiedzieć, że moje jelita pracują teraz na najwyższych obrotach. Wybaczcie, że to mówię, ale może komuś się to info przyda :P... do toalety na dwójkę chodzę nawet 3-4 razy dziennie (i tak - wszystko jest poprawnie przetworzone i strawione). Więc chociaż objętościowo jem dużo, to trawi się to szybko i nie czuję się ociężała, wręcz na odwrót.
Dla osób sceptycznie podchodzących do tematu podpowiem, że mogłyby spróbować raz w tygodniu odżywiać się samymi owocami i warzywami - i również nie ograniczać kalorii tego dnia (nie martwcie się, nie przytyjecie :)). Ehh zdaję sobie sprawę, że niektórzy nie lubią tej vegańskiej gadki i nie chcą słuchać o niejedzeniu mięsa, jogurótw, serów i praktycznie niczego oprócz plant food, ale ja czuję, że muszę się podzielić tym odkryciem! Że to nie jest męczące, że to jest wyzwalające! Wyzwalające od ciągłego liczenia kalorii, pilnowania się, wyrzutów sumienia po tym ciastku (albo pięciu...), człowiek ma więcej energii, czuje się lżej i lepiej. Zapachy na świątecznych marketach mnie nie kuszą i nie robią na mnie wrażenia. na każdy posiłek jem tyle, że nie mam ochoty na podjadanie po zakończeniu, a jak mam to sięgam po kolejny owoc aż mi przejdzie - i oto cała tajemnica - jem do syta - jak to by było w przyrodzie gdybym trafiła na drzewo bananowe ;). Ok, troche truję o tych bananach itp, ale wkońcu to forum o odchudzaniu więc chyba można? :)

Życzę udanego weekendu!

P.S. Właśnie wpadłam na pomysł, że dla osób które chciałyby poeksperymentować z tym sposobem odżywiania, właśnie weekend będzie IDEALNY! Większość osób w weekend grzeszy na diecie, to da Wam okazję do pozostania w tym pociągu dietowym bez wyrzeczeń i macie pewność, że nie sięgniecie po to ciastko :). Tylko trzeba pamiętać: MINIMUM 2500 TYS KCAL.
Kto wie, może właśnie to przyspieszy Wasz cały proces odchudzania :)




To było duże drzewo :)








5 grudnia 2013 , Komentarze (2)

Powolutku, powolutku, ale idzie w tę dobrą stronę. Dzisiaj zanotowałam spadek 1cm w dół z dupska. Wiem, że komuś może się to wydawać błahe, ale sprawa wygląda tak, że z 90cm zeszło mi do 89cm. Osoba, która nie ma aż tak dużo tkanki tłuszczowej gubi ją dużo trudniej. W wakacje walczyłam bardzo długo o ten centymetr, jedząc zdrowo i ćwicząc 2-3 x więcej niż teraz...
A zaznaczam, że nie ograniczam kalorii... Wczoraj byłam cały dzień poza miastem więc mój plan żywieniowy był trochę haotyczny:

Śniadanie ok 7 rano: 2 duże pomarańcze
Śniadanie ok 8 rano: 4 małe banany
Śniadanie...? ok 11 rano: 2 gruszki, jakieś 150 gram daktyli (suszone i świeże)
Lunch: ok 14:00: jakieś 4-5 małych bananów, 250 gram PRZEPYSZNYCH suszonych daktyli medjool (zwariowałam na ich punkcie)
Kolacja ok 19:30: Porządna micha sałatki: posiekane całe jabłko, 1,5 małej cukinii, ze 100 gram szpinaku, sporo pomidorków koktajlowych, dwie pałki selera i do tego zrobiłam dressing z awokado i kiwi. Awokado i kiwi wrzuciłam do blendera (bez wody) i zblendowałam na gęstą masę. Wyszło sporo, polałam całą sałatkę, zamieszałam i wcinałam. Mniam :). Po kolacji miałam ciążę 8 miesiąc :P. Alleluja!


Teraz na śniadanie zrobiłam sobie 1litr zielonego soku z ogórków, cukinii, selera naciowego, jabłek, cytryny, jarmużu, szpinaku. Zagryzę borówkami i gruszkami. :)

Obiad/Lunch: 8 małych bananów, jakieś 15+ daktyli, 3 mango. Nawet nie liczę ile to ma kalorii, bo mój stary system kontroli będzie miał zwarcie :).



© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.