Prawie 72 kilogramy za mną.. I co? Czuje się
szczęśliwa!!!!!!!!!!!
Dawno mnie tutaj nie było. Prawie 1,5 roku...
Waga pokazuje 62,3 kg. Chcę na takiej wadze się zatrzymać. Czasem jest mniej, czasem więcej (oscyluję między 60, a 64 kg), ale jestem zadowolona. Kurczę, jestem szczęśliwa, a nie zadowolona!
Pierwszy wpis na vitalii napisałam 17 sierpnia 2010 roku, czyli dokładnie 4 lata temu. Przez ten czas schudłam prawie 72 kilogramy, zmieniłam swoje życie od A, do Z. Poznałam przez ten czas cudownego faceta, który dzisiaj jest moim narzeczonym i z którym mieszkam. Studiuję, pracuję, myślę z M. o założeniu wspólnej firmy, jestem lubiana, spotykam się z ludźmi, chodzę na imprezy, do kina. Jestem szczęśliwą spełnioną kobietą. Dziękuję Wam Dziewczyny za wsparcie, jakie dawałyście mi od początku. Za wiarę, której ja nie miałam, a miałyście Wy. Moja droga z odchudzaniem była od pewnego momentu dość kręta, a nawet głupia (bardzo dużo włożonej pracy zwyczajnie zawaliłam) ale dzisiaj mogę powiedzieć, że się udało i było warto. Przez te 4 lata nie tylko schudłam.. Ja naprawdę dorosłam. Wyszłam z kokonu, zaczęłam żyć, wzięłam życie w swoje ręce. To wszystko zmieniło nie tylko mój wygląd, ale przede wszystkim Weronikę w środku.. Dziękuję raz jeszcze.
Dziewczyny, nie traćcie czasu na bycie grubymi.. Nie warto.. Mówię Wam to ja.. Tylko od Was zależy, czy następne wakacje będą należały do Was, a na Sylwestrze to Wy będziecie królowymi nocy. Warto nie tylko dla bezcennych min znajomych, ale dla własnego szczęścia. Ja dopiero od niedawna tak naprawdę mogę być sobą. Waga mnie nie ogranicza. Nie muszę nic udawać, odmawiać. Trzymam za Was wszystkie kciuki. :*
P.S. Nie wiem, czy będę tu na bieżąco.. Same widzicie, jak daleko mi było do Vitalii. Ale postaram się dodać w tym tygodniu zdjęcia. Buziaki. :*
Siłownia start!
Dziewczęta, bardzo dziękuję Wam za tyle słów wsparcia, szczerze,to nie wierzyłam że ktokolwiek tutaj mnie pamięta, tyle czasu minęło.
Uważam że metoda, którą wybrałam nie jest najgłupsza na świecie, najgłupsze na świecie było najpierw doprowadzenie się do 134 kg, a potem schudnięcie i powrót do 101. To było głupotą, a nie coś, co doprowadziło mnie prawie że do celu, pozwoliło uwierzyć, że dam radę. Bo się poddałam. Wiecie jak to jest jak człowiek nie ma nawet do czego się przyczepić? Jak już nie wierzy że da radę... I ja dzięki temu uwierzyłam że dam, taka moja ostatnia deska ratunku. Dużo wysiłku włożyłam w to by zrzucić to co mi przybyło. Naprawdę, codziennie ćwiczenia, dieta.
Nadal się nie poddaję.
Od początku Nowego Roku chodzę na basen z M. Mniej przez to ćwiczę w domu i średnio wypada że raz w tygodniu na basen i 2 razy w tygodniu jakieś lekkie ćwiczenia.
Na początku krępowałam się wyjść w kostiumie do ludzi, ale okazało się że miałam złe wyobrażenie na temat polskich basenów. Kobiety na nim w niczym nie przypominają tych z teledysku Sexy Bitch. Dokładnie wczoraj wykupiłam karnet na siłownię i zamiast w domu, po zajęciach będę jechać sobie do Pure i ćwiczyć. Wolę sama, niż z jakąś koleżanką, bo chcę się naprawdę skupić na ćwiczeniach, a nie gadać. Chodziłam przed Sylwestrem na siłownię, ale wtedy krótko. Powiedziałam o tym jednej koleżance ze studiów ( naprawdę bardzo ją lubię), ale to był straszny pomysł. Rozmawiałyśmy, więc ciężej było zapanować nad oddechem, wystroiła się, odmalowała i przyszła chyba facetow pooglądać, albo mieć świadomość że SIEDZI na siłowni. A jeszcze później chciała iść do Mc Donalda na kawę i na zakupy, kiedy ja jedynie marzyłam o tym żeby iść do domu. I tak kilka dni, w końcu powiedziałam przed świętami, że już nie planuję chodzić.
Tym razem nie mówie o tym żadnej koleżance
Raz ( ta sama koleżanka) jak dowiedziała się że znowu zaczęłam dietę, postanowiła odchudzać się ze mną. A przez to że się odchudzała niby ze mną, miała we mnie kompankę. Jeśli ktoś nas czymś częstował, mowiła " No co nam szkodzi? Raz nie zawsze". Jeśli kupowałam wodę w automacie, to a może colę wypijemy, no co nam szkodzi. Za każdym razem odpowiadałam, że ja dziękuję, ale przecież Ty możesz zjeść.
Nie o to chodzi, że mnie zniechęcała czy kusiła, bo byłam na etapie mega motywacji, ale ja chyba wolę to wszystko robić sama. Jak idę na siłownię, to nie traktuję tego jako ważne wydarzenie, nie melduję się na facebooku, tylko szybko jadę, szybko wracam i dzień jak co dzień. Staram się nawet nie zwracać uwagi na ludzi ( chociaż teraz podobno siłownie przechodzą przed wiosną oblężęnie i ciężko będzie). A ona dzwoni do mnie, że kupiła sobie bidon, nową torbę, bluzkę ma taką, a buty ma takie, a spodenki ma takie i czy to będzie ok, a jak tam dziewczyny przychodza ubrane? Dużo znajomych?
Rok bez Vitalii, rok skoków i upadków.
Długo zastanawiałam się dziewczyny czy wrócić na Vitalię. Ostatni wpis dodałam ponad rok temu. Moja dieta, wygląd i samopoczucie przez ten czas to były ciągłe wzloty i upadki.
Nie planowałam odejścia, nawet się nie pożegnałam z Wami bo ciągle myślałam że wrócę.. długo się nie logowałam, to głupie ale przyzwyczaiłam się do tego, że jesli wchodzę to mam się Wam czym pochwalić. Wiele z Was pisało mi, że jestem Waszą motywacją itd, i co? mam nagle wejść i napisać że moja dieta od miesiąca nie istnieje? Że przytyłam... Potem chudłam potem tyłam. Chcę, żebyście wiedziały, że nie tak łatwo czasem jest tutaj wrócić. Przyznać się do porażki, powiedzieć, że nie jestem taka krystaliczna i silna, za jaką mnie miałyście. O wiele łatwiej było założyć nowe konto i zacząć z czystą kartą i tak chciałam zrobić. Przyznaję się. Ale w sumie dlaczego? Bo mi się coś nie udało? Bo okazało się, że nie jestem cyborgiem? Bo okazało się, że efekt jojo, to nie tylko powrót do wagi po głodówce, ale to głupota po każdej diecie?
Chciałabym Wam streścić rok mojego zycia, jak to wszystko się układało.. Kiedy dodałam ostatni wpis waga pokazała 79 kg. I tak nie była to moja najniższa waga, bo byłam bliska 6 z przodu, ważyłam nieco ponad 71 kg! 8 kg przybyło, od września do stycznia, więc też nie przez 1 miesiąc. Ale generalnie nie było fatalnie, tak czy siak czułam się dobrze, bo przed oczami miałam siebie ze 134 więc nie ma siły, żeby czuć się tak fatalnie jak wtedy.
Powrót do diety odkładam bez końca, wiecie jak to jest, poniedziałek ma być dniem pierwszym a nie jest. Nie wchodziłam na wagę, na początku nie czułam że tyję, przecież to nie jest widoczne z dnia na dzień, myślałam że kolacja w restauracji albo pizza nie przeszkodzi mi w tym, żeby chociaż utrzymać wagę. Tłumaczyłam to sobie tak, że i tak jest dobrze, bo jem dwa kawałki zamiast trzech i nie popijam colą tylko herbatą, ale co to za wytłumaczenia? ? Jezu wstyd mi że to piszę, dziewczyny strasznie mi wstyd, bo ja takiego scenariusza nigdy nie przewidziałam.
W ciuchy z 71 kg już się nie mieściłam, ale wiedziałam to o tym już wtedy kiedy waga wzrosła do 79. Więc OK. Wyjęłam spodnie z prania i nie mogłam w nie wejść. Niestety okazało się, że to nie kwestia tego, że spodnie po praniu są ciaśniejsze i trzeba je rozbić. Mój brzuch był coraz większy i większy, fałdka tu fałdka tam, ale cały czas nie wchodziłam na wagę.
Pewnego wieczoru ( to był już kwiecień, czyli od końca stycznia diety nie było) pojechaliśmy z M do Tulipana na zakupy i skoczyliśmy do Mc Donalda. M miał spać u mnie, wróciliśmy do domu, kładziemy się spać, a on, że chyba przybyło mnie trochę, mam większy brzuch. Nie mówił " Jesteś grubasem" ale ja się popłakałam. Zawsze wydawało mi się że jestem z facetem, który nie zwraca na to uwagi. Już nie wspomnę o tym że wydawało mi się że przeciętny facet nie zauważa różnicy 5 kg. Poryczałam się i wkurzyłam do tego stopnia że go wygoniłam. Nie chciał iść i przepraszał, bo nie o to mu chodziło. Później płakałam całą noc. Dzisiaj myślę że to ja zachowałam się jak idiotka. Ale ja poprosiłam go żeby pojechał do domu, jak jakaś cholerna idiotka. Na drugi dzień przyjechał z kwiatami i Rafaello i zabrał mnie do restauracji i mówił, że jemu nie przeszkadza to, że przytyłam ale kiedyś tak się odchudzałam i czy zarzuciłam dietę. Nie chciałam o tym gadać, postanowiłam że Rafaello i restauracja to będzie pożegnanie z obżarstwem, że czas się ogarnąć.
Kolejny dzień- wstałam zmotywowana do tego, żeby zacząć dietę. To co zobaczyłam mnie przeraziło. Waga wskazała95 kg ( 94 z kawałkiem). Załamałam się, wiedziałam że przytyłam, ale nie 15 kg. Łącznie (od tych 71 ) przytyłam 23 kg jak dobrze liczę.
I nagle się zorientowałam że to że dobieram swoje stare spodnie, stare bluzki, to nie kwestia tego, że będzie mi wygodniej i skurczyły się w praniu, ale tego, ze nie wchodziłam już w żadne stare ciuchy! A najlepsze, że początkowo nie miałam pretensji do siebie. Wręcz naskoczyłam na moją mamę ( tę samą mamę, dzięki której wszystko się zaczęło) dlaczego mi nie mówiła że tyję, że na pewno to widziała, wiedziała ile mnie to kosztuje. Powiedziała, że jeśli mam w domu wagę i codziennie siebie widzę, to czy ona nadal ma mnie pilnować, że jestem dorosła i że przecież wiedziałam, że jak się je po nocach to waga wraca. Poryczałam się, bo mama dla mnie nigdy taka nie była, wiedziałam że to było odbicie piłki. I miała rację, kurczę, to na co ja liczę? Że ktoś będzie mnie cały czas kontrolował? Później powiedziała, że widziała że mnie przybyło, ale nie aż tak. 15 kg.. 23 łącznie..
Miałam wszystko- wiedziałam jak się odchudzać żeby schudnąć, orbitrek, rowerek stacjonarny, brakowało chęci.
Kwiecień, a ja znowu dobijam do stówy, wstydzę się tu wrócić, nie mam Was, zaraz lato, miałam być nad morzem w bikini. Taki obrót sprawy to było coś nowego, ja się w tym nie widziałam.
Wróciłam do diety, ale do ćwiczeń nie. Nie chciało mi się odzwyczaiłam się. Myślałam że na samej diecie daleko zajadę. Tydzień, spadek 3 kg. Myślę wow. Przyszedł weekend, obżarstwo. Waga? 3 kg więcej. Tkwię w miejscu, kolejny tydzień stracony. I takich tygodni było kilka, raz się odchudzałam raz nie, wiedziałam że jest źle, ale nie mogłam znaleźć w sobie motywacji itd. W domu już nikt nie dbał żeby nie było chipsów, czy ciastek, czy nawet za dużo chleba i nutelli, co mnie wkurzało. Miałam okropny humor, byłam zła, obwiniałam wszystkich za moją wagę ( rodziców i M) a siebie najmniej.
Lipiec, M proponuje wyjazd gdzieś zagranicę. Nie, bo nie pokażę się w kostiumie. Ze znajomymi do Gdańska, nie, bo tym bardziej.
Spędzaliśmy wakacje na grillach, chociaż i tak nie chciałam chodzić, bo wiedziałam, że mimo że nikt nie powie że przytylam to każdy to widzi.
Koniec lipca, mamy możliwość zamieszkania z M. na swoim. Z wagą już 101,7 kg. To mam nawet zapisane jako mój start. Nie piszę jak się czułam z wagą znowu trzycyfrową bo to jasne. Chciałam razem z naszym wspólnym gniazdkiem zacząć nowe zycie, od tej pory to ja decyduję co jest w lodówce.
Wiedziałam że sama nie dam rady. Bo tak się bujam od września, prawie roku i przez ten czas tyle przytyłam.
Postanowiłam poszukać wsparcia w postaci tabletek. Nie linczujcie mnie, bo nie o to mi chodzi. Zamówiłam Meridię. Bałam się oszustów, ale w końcu do mnie doszła. Zaczęłam brać 1 sierpnia, z wagą 98,9 kg. Do tego ćwiczenia.
w sierpniu schudłam 9 kg.
Wrzesień 5 kg.
Do 7 z przodu brakowało nieco ponad 5 kg. Postanowiłam że zamówię ostatnie opakowanie, nie miałam już możliwości zamówienia Meridii więc znalazłam Sibutril ( zamiennik)
Październik 7 kg. Waga 78 kg.
Waga tak ładnie mi zleciała, postanowiłam że do Sylwestra dokończę tę kuracje i zacznę jeszcze więcej ćwiczyć i mniej jeść.
Nie poddałam się nawet w święta.
Waga 31 stycznia pokazała 67,5 kg. Nowy Rok rozpoczęłam z 6 z przodu, ale postanowiłam też nie brać tych tabletek. 5 opakowań i koniec.
Wyjście z tych tabletek nie jest łatwe. Ma się ogromny apetyt, nie tyje się od samego przestania w braniu, ale od tego, że nagle czujesz apetyt, jesteś bardziej głodna itd.
Byłam szczęśliwa. I nie zamierzałam tego stracić, mimo że głód doskwierał nie dawałam się, dalej były ćwiczenia.
Dzisiaj 18 marca ważę 66,8 kg. Przez 2,5 miesiąca schudłam zaledwie 0,7 kg, ale jadłam już więcej niż przy braniu tabletek i ćwiczyłam mniej, natomiast diety i ćwiczeń nie porzuciłam. Ale a to jakieś piwko, a to imprezka a to coś i tak to wygląda.
Mam plan schudnięcia do 60 kg, wolnym tempem. Do lata niedługo. chciałabym schudnąć 3 kg do końca czerwca a kolejne 3 nawet do końca roku. Już nie mam parcia, czuję że wyglądam dobrze, jak waga spada 0,2 tygodniowo to się cieszę, bo wiem, że wyszłam z tych tabsów bez ogromnego jojo.
Dziewczyny. Proszę Was tylko o nielinczowanie mnie. Jestem dużą dziewczynką i wiem że tabletki szkodzą. Nie jestem oszukańcem, który próbuje iść na łatwiznę. Niektóre z Was wiedzą, jaki jest strach o to, gdy nagle się okazuje że wszystko wskazuje na to że dojdziesz do 115, 120 kg. Jesli chcecie, możecie mnie nawet zjechać. Zezwalam w sumie...
Bo jestem szczęśliwa, schudłam, przebyłam straszną drogę, ale było warto. Było warto w końcu się ruszyć.
Aha, nie jest to żadne propagowanie tego typu środków.
Mogłam tutaj przyjść i napisać- dziewczyny, schudłam 10 kg. A ja chcę żebyście wiedziały, że żeby schudnąć, musiałam najpierw przytyć i przejść tę całą gównianą drogę. Dziewczyny, nie doprowadzajcie się do takiego stanu, szanujcie każdy kilogram który tracicie! Nie jest to dla mnie ważne że schudłam dzięki sobie czy dzięki tabletkom, bo tak czy siak zawdzięczam to sobie. Ciesze się że jestem mniejsza, że schudłam, Boże tak się cieszę. Cieszę się że zdecydowałam się tutaj napisać, bo chcę przestrzec wszystkie dziewczyny, które odkładają dietę z dnia na dzień, bo dzień nic nie zmienia. Gówno! Zmienia! Jeden dzień wystarczył, by zmienić cały rok. By przytyć z 71 do 101 kg!
Pozdrawiam Was i życzę samych sukcesów.
CD.
To jeszcze raz ja. Ważenie zaplanowałam na poniedziałek, niby po tej imprezie, więc może waga nie będzie prawdziwa, ale trudno :)
Sesja idzie pełną parą, zostało już dosłownie niewiele natomiast wszystko to, co najgorsze. Siedzę w książkach. Mówią, że pierwszy rok najgorszy, nieprawda, u mnie to się nie sprawdza.
I chciałabym na obronę siebie dodać.. Wiecie, ja nigdy wcześniej nie miałam chłopaka. M jest moim pierwszym. Głupio się przyznać, ale moje wyobrażenie o miłości było takie jak komedia romantyczna. Teraz wiem, że życie pisze inne scenariusze, że kierowanie się dumą jest najgłupszą rzeczą jaką można zrobić. Tu chodzi o miłość! Nie mogłabym sobie spojrzeć w oczy za jakiś czas, M. pewnie tak samo, że spisaliśmy na straty fajny związek przez jakieś głupoty!!! Ja chyba mam tak w głowie, że jeśli chodzi o kryzys w zwiazku, nie chce się narzucać, mam w głowie zakodowane " dziewczyno, no o co Ci chodzi, jesteś gruba, niech on wybierze czy chce z Tobą być czy nie, to nie Twoja decyzja, tylko jego, Ty sobie tylko możesz chcieć." Wiem, że to głupie. Ale to podświadome myślenie włącza mi się w takich sytuacjach i w wielu innych. Chociażby nie wiem.. kolejka do xero na uczelni. Najchętniej przepuszczałabym wszystkich czasem, jak mam gorszy dzień, tak jak kiedyś, by nie rzucać się w oczy, by ktoś mnie nie zaczepił tekstem " gdzie się pchasz grubasie". To nie tak, że mam tak zawsze, ale są takie dni, że moje myślenie to nie moje myślenie, ale weroniki z czasów największych, tej 130 kg. Walczę z tym, ale czasem ciężko wyhaczyć ten moment, że coś jest nie tak, to się dzieje podświadomie.
To chyba prawda, że odchudzanie zaczyna się w głowie, a co za tym idzie, już po schudnięciu, nie da się od razu " przemienić na szczupłą osobę".
Idę na imprezę, ubieram się jak najlepiej mogę, mimo iż nadal mam nadwagę, no nie oszukujmy się. Czuję się dobrze, rewelacyjnie. Ale kiedy idę na uczelnię w dżinsach i bluzie, bez makijażu, bo nie zdążyłam i widzę piękne szczupłe i zgrabne dziewczyny, wyniosłe, palące cienkie papierosy przed wydziałem, w butach na bardzo wysokim obcasie, myślę sobie " gdzie ja do nich? byle przejść cichaczem". Pewnie rzeczy robię wtedy mimowolnie, nawet o tym nie myśląc. Jest duża kolejka do automatu z kawą, więc nie czekam, tylko przechodzę obok, mimo że ta kawa jest w tej chwili spełnieniem moich marzeń. Tak jakby unikam kontaktu z ludźmi którzy mogą mi dogryźć, mimo że nikt już tego mi dzisiaj nie robi.
Trafiłam na faceta bardzo przystojnego, nie dowierzałam w to kiedyś, że on w ogóle może na mnie zwrócić uwagę, a zakochał się we mnie, mimo, że dziewczyny non stop gapią się za nim, próbują zagadać na imprezach, przypodobać się, co jest czasem komiczne. A mi po tej kłótni włączyło się to cholerne myślenie, z którym walczę, ale czasem jest silniejsze ode mnie : " Dziewczyno, on może mieć każdą, pogódź się z tym że Twój czas minął, Twoja bajka się skończyła teraz decyzja należy do niego". To myślenie jest potworne. Walczę z nim i czasem nawet myślę o tym, żeby zapisać się gdzieś do psychologa, bo to nie jest normalne. Jednego dnia czuję się świetnie, a drugiego poczucie własnej wartości wynosi -1000 punktów..
Chciałabym Wam podziękować..
A za co? a za to że wszystkie namawiałyście mnie do wyciągnięcia ręki jako pierwsza :) I dlatego dla Was coś słodkiego:
Stwierdziłam, że nic nie stracę, zyskać mogę wiele, a raczej odzyskać :) Napisałam, co słychać, co u Ciebie, że jego brat mówił, że w końcu zmieniłeś samochód. Pisaliśmy długo w końcu zadzwonił, czy może do mnie przyjechać. Patrzę na zegarek, 23. Ale tak, może przyjechać, ja już dawno w mojej piżamie, w moim przypadku to najczęściej dres, więc szybko do łazienki, dżinsy, bluza, makijaż. Niby już jesteśmy razem tyle czasu, ale poczułam w brzuchu te motyle. I ten spokój że wszystko już jest ok, wszystko jest na dobrej drodze.Przyjechał, moi rodzice z małym byli w domu, więc nie wchodził, ja wyszłam do niego i siedzieliśmy w samochodzie. Na początku gadka szmatka o wszystkim i o niczym i nagle on, że do cholery jasnej, co my robimy, czy jesteśmy normalni, że jedna głupota, jedno małe nieporozumienie rozrosło się na tyle, że zerwaliśmy ze sobą kontakt i on zamiast do mnie zadzownić, dowiaduje się od brata co u mnie słychać ( smiać mi się chciało, bo o tym wiedziałam, zresztą sama robiłam to samo). Już nie będę wszytskiego opisywać, bo nie będę nikogo zanudzać, powiem tylko tyle, jesteśmy razem i już nigdy nie zrobimy takiej głupoty, że jedno będzie czekało aż odezwie się drugie. U nas jedno jest warte drugiego chyba.. No cóż, człowiek uczy się na własnych błędach, nie na cudzych. Czasem posłuchanie osób trzecich, w tym wypadku Was jest najlepszą opcją, jaką można zrobić. Być może do tej pory czekalibyśmy obydwoje na znak z nieba?? A dzisiaj ruszamy na małą imprezkę i już nie mogę się doczekać jak wystroję się dla mojego M. a on przez całą imprezę nie wypuści mnie z objęć ( to są chyba pozytywne aspekty po wielkiej burzy w związku) :)Ale postanowiłam jedno, od tej pory odchudzam się dla siebie. Bo kiedy odchudzałam się w dużej mierze dla faceta, a faceta nie było, nagle straciłam sens odchudzania się.PS: Widziałam zdjęcie jednej Vitalijki na wiocha.pl. To straszne, że wśród osób na tym portalu jest osoba, która w ogóle pomyślała o tym, by takie coś zrobić.. Bo domyślam się, a nawet jestem pewna, że jest to osoba stąd. To podłe i poniżej jakiegokolwiek poziomu.
....
Dziękuję Wam Dziewczyny za wszystkie słowa wsparcia. Macie rację, trzeba iść przed siebie, czas leczy rany. Tylko wiecie, tak cholernie trudno jest nie czekać na głupi telefon, głupiego sms-a, tak trudno jest się powstrzymać by nie napisać " Kocham Cię". Widziałam się dzisiaj na uczelni z bratem M. ( nie wiem czy pamiętacie, ale jesteśmy razem w grupie, w sumie to dlatego poznałam się z M.) i powiedział mi, że M. bardzo to przeżywa. Oczywiście zabronił mi mówić, że wiem to od niego.
Mieliśmy zaplanowanego Sylwestra- romantyczny wyjazd do Zakopanego. Kiedy zerwaliśmy, wierzyłam w to, że przed Sylwestrem wszystko się ułoży ze względu na wyjazd, ale nici jedne wielkie z tego wyszły. Mnie koleżanki siłą wyciągnęły z domu, M. podobno też był na jakiejś domówce. Moje dziewczyny zabrały mi telefon, żebym nie pisała do niego głupot, których potem będę żałować. O północy dzwonił do mnie, domyślam się że z życzeniami, ale my akurat byliśmy na fajerwerkach a ja zapomniałam, że nie mam telefonu i zobaczyłam nieodebrane połączenia dopiero rano. I się załamałam, bo może ten telefon coś by zmienił? Ja wysłałam sms- a z życzeniami, jedyne co odpisał to 'nawzajem'. Nie wiem, czuję się tak beznadziejnie.
Niby odchudzałam się dla siebie, ale teraz zrozumiałam, że napędzał mnie związek z M. Chciałam by mój facet był ze mnie dumny, odchudzałam się, by pięknieć dla niego z dnia na dzień. By podpasować się dla niego, bo jest strasznie przystojnym facetem, ma powodzenie u dziewczyn, chciałam byśmy razem tworzyli piękną parę. Na Sylwestrze brat M. się troszkę upił i mówił mi, że M. nigdy tak w nic się nie zaangażował, że dla niego jestem najcudowniejsza, mimo że jego niektórzy życzliwi kumple, którzy mnie nie znają, wmawiali mu, że po co ja, że może mieć zajebiste dupy, SZCZUPŁE. No tak, zapomniałam, że dla niektórych ludzie z nadwagą to margines. Ale teraz nikt nie wmówi mi że jestem beznadziejna, gdybym usłyszała to ważąc 134 kilogramy pewnie przepłakałabym całą noc, dzisiaj to nie robi na mnie wrażenia, bo ja zaczynam się sobie podobać, a co ważne, znam swoją wartość. Brat M. twierdzi, że obydwoje mamy coś nie tak w głowie, bo wystarczy zaproponować spotkanie, ale żadne z nas nie chce wyjść pierwsze z inicjatywą. Ja uważam, że on jest facetem i to on powinien zabiegać, on uważa, że nie wie czy jeszcze coś do niego czuję i nie chce wyjść na frajera.
Oczywiście, w miłości nie ma żadnych zasad, ale to facet powinien podjąć męską decyzję, prawda?
Dam się sytuacji samej rozwinąć, poświęce najbliższy czas dla siebie, dla studiów, dla diety i dla mojego małego szkrabka, który jest coraz większy i śliczniejszy :)
Ehh.. Ok, od dzisiaj koniec zadręczania Was M. Będzie co będzie, jeśli to jest TEN, to prędzej czy później wszystko się ułoży, jeśli się nie ułoży, to znaczy, że to nie było to i nie przetrwaliśmy pierwszych trudnych sytuacji.
Ani się obejrzymy dziewczęta, a przyjdzie wiosna i będzie trzeba wyjąć lżejsze ciuchy z szafy. Ja zamierzam pierwsze wakacje w moim życiu powitać w krótkich spodenkach :D
szczęsliwego nowego roku...
3 miesiące bez Vitalii. II rok studiów. Nie jestem już z M. Długo byłoby opowiadać, bo bardzo to wszystko boli i każdego dnia modlę się by wszystko się ułożyło. Problemy z nim odbiły się na mojej wadze- przestałam widzieć sens tych wszystkich wyrzeczeń i zajadałam problemy chipsami, popcornem i Mc Donaldem. Aż przestałam się dopinać w najnowsze spodnie, spódniczki, sukienki, żakiety. Waga- 79 kg... Wrrr jestem taka zła... I chyba dlatego tutaj powracam z podkulonym ogonem. Mogło być tak cudownie, mogła być 6 z przodu. Ale uwierzcie że te kilogramy to nic, w porównaniu do M. Czuję że straciłam część siebie, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca bez znieczulenia... Jestem załamana, ale wiem, że muszę stanąć na nogi i powrócić do rzeczywistości, do diety i ćwiczeń.
Kochane, nie pocieszajcie mnie, ja wiem, że jak nie ten to inny, ale co z tego, skoro właśnie na tym jednym mi zależało? Czuje się że to moja wina, że tak się wszystko potoczyło.. Tylko jak z tym żyć? Jak po prostu z dnia na dzień zacząć się cieszyć życiem, jeśli brakuje tego, co jest jego sensem? Miała tak któraś z Was? Jak sobie z tym poradziłyście?
Ja jestem na etapie, że wierzę w to, że wrócimy do siebie, nie wyobrażam sobie innego scenariusza, ale z jego strony zero odpowiedzi. Pisze do mnie nasz wspólny znajomy, a jego przyjaciel, że wszystko będzie dobrze, byśmy dali sobie trochę czasu, ale dla mnie to najgorsze co może być, niepewność, nie wiem na czym stoję, nie wiem, czy mam mieć jeszcze nadzieję na cokolwiek. Trzymajcie się dziewczyny i szczęśliwego, spokojnego roku dla Was, dla mnie zaczął się wyjątkowo źle, mam nadzieję, że inaczej się zakończy!! Buźka i trzymajcie się!
Wrzesień super czasem w diecie :D
Dziewczyny, przepraszam, że się nie odzywałam. Nie wchodziłam nawet na Vitalię- co nie oznacza przerwania diety. Wręcz przeciwnie, jestem niezwykle dumna z tego, jak pięknie udało mi się dietować we wrześniu. Na wadze od ostatniego ważenia na Vitalii - 3,3 kg. Cieszę się, bo te 3 kilo naprawdę widać. Mam luźno w spodniach, które kupiłam trochę ponad miesiąc temu Już nie wspomnę o tym, że chciałabym za miesiąc zobaczyć 6 z przodu
Kochane, co u mnie..
Jest OK, mieliśmy pierwsze poważne spięcie z Marcelem. Którejś soboty poszłyśmy z kumpelkami z grupy na studiach pochodzić po klubach. Wiadomo, grupka samotnych dziewczyn przyciąga jak magnez grupkę samotnych chłopaków. W sumie łaziłyśmy z nimi po tych klubach później, bo byli naprawdę sympatyczni, śmieszni i w ogóle. Jednemu z tych chłopaków spodobałam się, no czuje się takie rzeczy, chciał mi stawiać drinki, ciągle mnie zagadywał, ciągle starał się chodzić, tańczyć, siedzieć obok mnie. Schlebiało mi to, a jak, to bardzo miło się komuś spodobać. Oczywiście kiedy zapytał się, czy kogoś mam, nie ukrywałam, że mam. Nazwał go szczęściarzem i powiedział, że on nie pozwolił by takiej ładnej dziewczynie chodzić samej po klubach. oj ujęło mnie to Ale dla mnie jest jasne, mam chłopaka którego kocham, który jest dla mnie ideałem pod każdym względem, więc nie potrzebuję, nie chcę i nie mogę wyrywać innych. Byłam miła, normalna, taka jak dla wszystkich ludzi, tyle. Było miło itd, super się bawiłyśmy wszystkie i szczerze, czułyśmy się bezpiecznie, że nie łazimy same w nocy po mieście.
Ale któraś z nich nawstawiała zdjęć na facebooka, jak z nimi siedzimy, tańczymy, albo ten chłopak kładzie mi rękę na ramieniu, do zdjęcia, albo ja gdzieś na drugim planie z tym chłopakiem gadamy. Zobaczył to mój M., zezłościł się na mnie, bo miałyśmy iść w babskim gronie, że co to za gach itd. Na początku to ja byłam na niego zła, bo nic przed nim nie ukrywałam, chłopaków poznałyśmy przypadkowo i nigdy, ale to nigdy nie zdradziłabym mojego M!! Ale on swoje.. W końcu pożarliśmy się o to, że on mi nie ufa. Później zrozumiałam, że pewnie gdybym ja zobaczyła go na zdjęciach, jak bawi się z laskami, mi również byłoby przykro.. On nie zdradzałby mnie, ufam mu, ale samie wiecie, jak wyobraźnia może podkoloryzować obraz sytuacji :D
Już jest OK, wszystko wyjaśnione, postanowiliśmy, że bez zaufania nie pociągniemy długo :) I jest jeszcze lepiej niż przed tą całą sytuacją, bo stara się o mnie w tej chwili na maxa, na wszelki wypadek, żeby nikt go w tym staraniu się o mnie, go nie przebił :D
Buziaki kochane, nie wiem, kiedy tutaj wpadnę.. Zaraz studia. Cieszę się w sumie, bo te wakacje już mi się nudzą. No i zawsze łatwiej przy diecie wytrwać jak ma się dużo zajęć :D Bo wrzesień mimo że mi poszedł super, miałam ochotę najeść się jak świnka, szczególnie wieczorami ^^ :D
Krótkie podsumowanie wakacji! :)
Dziewczyny, dziekuję Wam za wszystkie opinie. Okazuje się, że z Waszych rad wiele rzeczy już robię, tzn zimne prysznice, kremy, balsamy itd. Chyba zacznę smarować się też oliwką Bambino. Na pewno w niczym mi nie zaszkodzi, jeśli już to pomoże. Mam jeszcze do zrzucenia trochę, więc warto.
Bańki chińskie z tego co piszecie nie dla mnie, bo mam problem z naczynkami, na udach właśnie. :(
Jeśli miałabym podsumować wakacje, to od 5 lipca ( bo taki mam pomiar akurat) przez dwa miesiące schudłam... 3,7 kg :D A od 22 czerwca ( czyli w sumie wtedy mi się zaczęły wakacje, 5,1 kg :)
To mało, przyzwyczaiłam się do większych spadków :) Ale lepsze to niż nic. Poza tym z ręką na sercu przyznaję się, że było dużo imprez, były wyjazdy. Trochę mi szkoda, bo ćwiczę ciągle, dieta jest, więc powinnam mieć większy spadek, ale może to też dlatego, że mam coraz niższą wagę i każdy kolejny kilogram spada wolniej :) Kiedyś 3,7 kg potrafiło mi spaść przez tydzień, ale z jaką ja wagą zaczynałam :)
Ogólnie wakacje minęły mi.. fantastycznie :) Mam faceta, fajnych znajomych, pierwsze wakacje które spędziłam, jak normalna dziewczyna, nie siedząc w domu. Poranne lub wieczorne bieganie, rower, rower, rower, grille, ogniska, imprezy, wyjazdy, było naprawdę fajnie :) Czuję, że naprawdę je wykorzystałam :)
Teraz czas mało wakacyjny, mimo, że ja zaczynam dopiero w październiku, ale mam nadzieję, że będzie mniej okazji, gdzie jedzenie będzie na wyciągnięcie ręki :) To nie jest tak, że na tych imprezach się obżerałam, co to, to nie, ale jednak zawsze wpadło coś poza program, który sobie założyłam w głowie.
W końcu niedługo Sylwester. Ile chciałabym schudnąć? 10 kg.. byłoby super.. Ale robię to, co nadal, spadnie, to super, nie- trudno :)
Spadek!!/ Czy jest na sali kosmetyczka?? :D
Cześć dziewczyny! Na wadze mniej o 1,2 kg od ostatniego ważenia. Co prawda 2 tygodnie temu, ale w międzyczasie było morze. Cieszę się! :)
A i cieszę się z tego, że w końcu nauczyłam się normalnie jeść. Jak człowiek! Nie mam potrzeby nażarcia się jak świnka, zjedzenia jednego ciastka więcej. Już nie czuję takiej potrzeby. Nie chcę jeść na zapas, nawet o tym nie myślę! Kiedy byłam nad morzem, wpadła smażona rybka, piwko, ale to wszystko było racjonalne, rybkę zjadłam w ramach obiadu, później na kolację oni jedli kebaba, a ja nie, tylko skubnęłam może ze 3 frytki od M. I wiecie co jest najfajniejsze? Że nie myślałam " nie mogę, bo się odchudzam", nawet to mi przez myśl nie przeszło. Ostatecznie byłam na wakacjach i mogłam sobie postanowić, że jem wszystko w obłędnych ilościach. Ja zwyczajnie nie miałam na niego ochoty i dlatego go nie zjadłam. Może to śmieszne, ale dla mnie to ogromny sukces. Nauczyłam się jeść hurra! :)
Słyszę tylko od M., żebym się nie głodziła. On wie, że się odchudzam i wyłapuje wszystkie sytuacje kiedy ja odmawiam chipsów, albo piwa, albo czegokolwiek.
Mama również, sama była super szczęśliwa, że się odchudzam a teraz mówi, że może warto przystopować, żebym nie wpadła w anoreksję, pyta się mnie czy jadłam śniadanie, obiad kolację, że zaczyna mi być coraz bardziej obojczyki widać, że się martwi:)
Ostatnio M. był u nas i siedzieliśmy z rodzicami i dostałam zabójczy wykład do czego może doprowadzić odchudzanie. Kocham ich wszystkich, ale jeszcze nie dawno każdy wypytywał mnie, jak schudłam, a dzisiaj, kiedy jestem mniejsza, każą mi stopować, uważać, w momencie gdy ja sama wiem, że moja dieta jest racjonalna, że nie przeginam ze sportem, tak jak oni zaczęli od niedawna uważać. Bo i o sport też mi się dostało, że mam klapki na oczach i tylko bieganie, a jak zła pogoda to orbitrek. A ja nawet robię sobie czasem przerwę na zregenerowanie mięśni! Ja ich uspokajam, że nie mają o co się martwić, bo moje menu to zazwyczaj jak podliczam ( tak na oko, nie łażę z kalkulatorem i nie przeliczam każdej kalorii, poza tym, nie zawsze podliczam to, co jem) 1200 kcal, 1100, czasem 1400, baaardzo rzadko lekko poniżej 1000, jak mam zalatany dzień, ale to jest bardzo sporadyczne. więc wg mnie to nie jest głodówka, wiem, że dla wielu dziewczyn najlepsza dieta to 1800 kcal, 1500 kcal, ale ja dobrze się czuję z moją dietą, mieszczę w niej 4, czasem 5 posiłków, zależnie jak wygląda mój dzień, jem warzywa, jogurty naturalne, ciemne pieczywo, pełnoziarniste makarony, ryż brązowy i świetnie się czuję :) Ale faktycznie staram się nie zawalać, codziennie ćwiczyć, czasem też się nie uda, ale z reguły daję radę. Może dla nich wygląda to tak, że wpadłam w szpony odchudzania, ale prawda też jest taka, że nadal mam nadwagę i nadal będę z nią walczyć. Zastanawiam się, czy by nie wykupić sobie gdzieś jakiś zabiegów ujędrniających, coś tego typu, narazie ze skórą jest ok, ale boję się, że pewnego dnia obudzę się z wiszącym brzuszkiem, jeśli schudnę jeszcze trochę.. Smaruję się, ćwiczę, ale jeśli pewnego dnia coś mi się stanie ze skórą to nie będę najszczęśliwsza :)
Pytałyście się mnie zresztą o skórę. Moje ciało zniosło odchudzanie nadzwyczaj dobrze, ale dużo w tym mojej zasługi. Zbilansowana dieta, duża aktywność fizyczna ( przede wszystkim regularna), kremy, balsamy, peelingi, kremy, masaże :) Domyślam się, że gdybym całe życie ważyła 60 kg miałabym o wiele lepszą skórę, bo to normalne, że jeśli schudnę do 60 kg ona będzie inna, ale naprawdę, nie mam na co narzekać. Cellulit ustępuje, z galarety zrobił mi się hmm.. gładki kisiel :) I jak się uszczypnę to widać te fałdki, ale dzisiaj po uszczypnięciu widać je nawet u tych szczupłych dziewczyn, więc nie jest najgorzej :)
BTW: Jeśli któraś z Was drogie Panie zna nazwy najskuteczniejszych zabiegów, to proszę się ze mną podzielić!!! Szukam na Internecie, ale nie ma to jak poznać opinię innych :) Mi nie zależy, żeby zdziałać cuda, zależy mi, żeby skóra wraz z traceniem kilogramów się wchłaniała, jak do tej pory!! Jest na sali kosmetyczka?:D