Wczoraj nie miałam najlepszego dnia. Na pewno nie był on dietetyczny. Nawaliłam. Byłam oglądać suknie ślubne z przyszłą bratową. Wybrałyśmy najpiękniejszą oczywiście. Coraz bliżej do wesela, a moja waga... jakoś nie rusza. I nawet wiem czemu. Co z tego, że trzymam się diety w tygodniu, jeśli w weekend wszystko nadrabiam ? :(
Wczoraj śniadanie zaczęło się ok - grahamka. Potem się zaczęło. Podjadłam pasztecika. Później kawałek jabłecznika + kremówka papieska. Później lody. Następnie trochę krupniku. A wieczorem? Makaron z serem pleśniowym... Przesadziłam - wiem. Waga na +0.2 kg. Zasłużyłam na to. Moja wina.
Wczoraj spotkałam kuzyna mojego D., który zawsze był grubszy. Widziałam,jak biega wieczorem, zobaczyłam jaki jest szczupły! :O byłam w szoku... Zapytałam go, co takiego robi... Mówi, że jest aktywny, je mniej i schudł 16kg od stycznia 2012. Niesamowicie wygląda. Zazdroszczę. Chyba jak odzyskam formę - zacznę z nim biegać... Na razie zdycham za pierwszym zakrętem.
Dziś moje Kochanie obiecało mi spacer nad morzem, więc jak wróci ze szkoły - jedziemy :) Muszę wypróbować moje easytony. Wiem, że cudów nie zdziałają, ale są baaardzo wygodne. Złapałam je w promocji za 160zł około. Nie żałuję. Koleżanki siostra bardzo sobie chwali. Mówi, że ma widocznie jędrniejsze pośladki po dłuższym użytkowaniu no i na początku czuła zakwasy w mięśniach,których nie używała na codzień :)
Dzisiaj śniadanie: 3 parówki z serem + pół kromki chleba.
Tak mnie jakoś ochota wzięła....
A jutro znów nie idę na lekcje, znów jestem zwolniona. Od czwartku nie byłam na zajęciach. Moje zaległości mnie przerażają!!!
spis na przyszły tydzień, tym razem postaram się przestrzegać aktywności: