Ja mogę się wypowiedzieć jako dziecko wychowywane w takiej właśnie "mieszanej" rodzinie - mama katoliczka, ojciec ateista.
Rodzice ślubu kościelnego nie mają, więc od początku mama miała ze mną problem. Tzn. nie chciano mnie ochrzcić normalnie ze wszystkimi dziećmi, robiono jakieś problemy ze względu na to, że rodzice żyją w grzechu itp. (nie wiem jak jest teraz, bo przez 22 lata mogło się to zmienić).
Zawsze był dla mnie dziwny fakt, że ja w niedziele rano muszę zasuwać z mamą do kościoła, siedzieć tam godzinę, nudzić się a ojciec w tym czasie siedział zadowolony w domu. Bardzo mi się to nie podobało, wiele razy się buntowałam, bo wolałam zostać i oglądać z nim bajki (bo czemu najlepsze bajki zawsze były w TV w niedzielę wtedy kiedy ja byłam w kościele?!). Szczególnie, że ojciec często głośno krytykował zabieranie małego dziecka do kościoła, zmuszanie mnie do tego i ogólnie całą instytucję jak również wiarę katolicką.
I Komunia też była trudna, bo wszystkie dzieci przychodziły do spowiedzi z obojgiem rodziców, a ja spowiadałam się sama. Podczas komunijnej mszy, wszystkim dzieciom towarzyszyli rodzice - mi tylko mama, ojciec odmówił nawet udziału w uroczystym obiedzie. Nie ukrywam, że było to dla mnie bardzo trudne i przykre.
Później nie miałam z tym jakichś wielkich problemów, dla świętego spokoju i aby uniknąć kłótni z matką chodziłam w niedziele do kościoła, chociaż nigdy nie zdarzyło mi się abym poszła dlatego, że to ja chciałam, że miałam taką potrzebę. Zawsze pod przymusem. Nie wiedziałam z kim mam się utożsamiać - z mamą i jej wiarą, czy też z tatą, którego "niewiara" bardziej mi odpowiadała.
Problemy zaczęły się niedawno gdy ja ze względu na studiowanie w innym mieście i brak kontroli przestałam bywać na co niedzielnej mszy. Znalazłam się w punkcie (a może zawsze w nim byłam tylko tego nie rozumiałam) w którym doszłam do wniosku, że chodzenie do kościoła nie jest mi do niczego potrzebne oraz że aktualnie nie wiem w co wierzę czy nie wierzę, i że ogólnie rzecz biorąc mam ogromny mętlik w głowie i nie wiem kto ma rację.
A matka wciąż nakłania, zmusza, nakazuje i uważa że wszystkiemu jest winny ojciec bezbożnik, więc jak naturalną koleją rzeczy buntuję się również przeciwko nakazom i umniejszaniu zasług ojca, który uważam przekazał mi swoim życiem i postawą więcej wiedzy o życiu, nauczył mnie etycznego życia, empatii, pomocy innym, życzliwości, jak również zaradności czy asertywności. Dużo więcej niż mama katoliczka, księża i ogólnie kościół.
Podsumowując ten mało składny wywód chciałabym tylko powiedzieć, że dziecko wychowywane w takiej rodzinie, gdzie poglądy rodziców ścierają się tak mocno jak w mojej naprawdę nie ma łatwego życia i patrząc na swój przykład uważam, że trudno jest mu stwierdzić, który obóz jest tym dobrym a który złym, bo przecież trudno odwrócić się od jednego z rodziców i wierzyć tylko w słuszność racji drugiego...