- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
25 kwietnia 2023, 09:53
..........................................
Edytowany przez Użytkownik4535693 18 września 2023, 13:47
25 kwietnia 2023, 22:09
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Raczej w watku wypowiadaja sie osoby, ktore odwiedziny i odleglosci znaja z wlasnego doswiadczenia. I pytanie (lub oskarzenie) rzucone przez autorke watku tez nawiazywalo do tych nieodwiedzajacych, wiec Wilena to Twoja towarzyska babcia jest wyjatkiem tutaj. Na marginesie: jak daleko masz do rodziny i babci? Widzisz, ja pisze z punktu widzenia emigranta, ktory zna z wlasego doswiadczenia planowanie wizyt i odwiedzenie rodziny, ze wszystkimi tego ?urokami?. I jak wspomniano, to ze ktos nie odwiedza wg ustalonego przrz kogos innego grafika, nie oznacza ze nie ma kontaktu wcale.
Znam temat z własnego doświadczenia. Do babci mam rzut beretem, za to do teściowej też prawie 300 kilometrów. Z tym, że mnie nie dziwi, że ktoś rzadko odwiedza rodzinę, tym bardziej mając do tej rodziny daleko. Proza życia. Mnie dziwi takie zakładanie z góry, że jak się samemu nie lubi odwiedzin, to dla każdego jest to męka. Dlatego podaję przykład swojej babci, że nie, nie dla każdego. Z tego co pisze autorka wątku, to dla jej przyszłych teściów też to męka nie jest, bardzo im brakuje kontaktu z dziećmi, i z wnuczką. Więc dla stawianie sprawy na zasadzie "niech się cieszą, że mają spokój, nie będą musieli prasować pościeli po gościach" jest zwyczajnie absurdalne. Znowu, jak ktoś ma w stosunku do swoich gości takie podejście to jego sprawa. Ale nie ograrniam zakładania, że każdy tak ma. Nie wiem czy moja babcia jest wyjątkiem. Nie sądzę.. Dużo starszych osób jest bardzo samotnych, mimo że mają rodziny. Moi sąsiedzi - też dzieci i wnuki ich odwiedzają bardzo, bardzo rzadko. Nie oceniam, bo mają daleko. Ale jak nie raz z nimi gadam, to mówią, że im przykro, że znowu wnusia nie dały rady przyjechać i tak dalej. Nawet jak czekam na autobus w okolicy gdzie jeździ dużo starszych osób, to potrafią się dosiąść i opowiadać raczej przykre historie o tym, że dzieci daleko, nie mają czasu. Znowu, ja to rozumiem. Jak ktoś mieszka za granicą, to nie da rady przyjeżdżać co chwilę, bo mu urlopu nawet na to nie starczy. Ale takie udawanie, że problemu nie ma (nie jadę, to sobie mama odpocznie, nie będę jej niczego przestawiać w domu, niech się cieszy) mnie rozkłada na łopatki. Może czyjaś mama tak rzeczywiście myśli, no ale mama narzeczonego autorki tego wątku, z tego co pisze, tak jednak nie myśli. Co do odwiedzania poza ustalonym, świątecznym grafikiem. Może ktos tak odwiedza. No ale tutaj wiadomo, że przyjechali raz w roku, wracając akurat z wakacji. Więc jakby nie wiem o czym dyskutować. Raz, to raz.
25 kwietnia 2023, 22:35
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Raczej w watku wypowiadaja sie osoby, ktore odwiedziny i odleglosci znaja z wlasnego doswiadczenia. I pytanie (lub oskarzenie) rzucone przez autorke watku tez nawiazywalo do tych nieodwiedzajacych, wiec Wilena to Twoja towarzyska babcia jest wyjatkiem tutaj. Na marginesie: jak daleko masz do rodziny i babci? Widzisz, ja pisze z punktu widzenia emigranta, ktory zna z wlasego doswiadczenia planowanie wizyt i odwiedzenie rodziny, ze wszystkimi tego ?urokami?. I jak wspomniano, to ze ktos nie odwiedza wg ustalonego przrz kogos innego grafika, nie oznacza ze nie ma kontaktu wcale.
Znam temat z własnego doświadczenia. Do babci mam rzut beretem, za to do teściowej też prawie 300 kilometrów. Z tym, że mnie nie dziwi, że ktoś rzadko odwiedza rodzinę, tym bardziej mając do tej rodziny daleko. Proza życia. Mnie dziwi takie zakładanie z góry, że jak się samemu nie lubi odwiedzin, to dla każdego jest to męka. Dlatego podaję przykład swojej babci, że nie, nie dla każdego. Z tego co pisze autorka wątku, to dla jej przyszłych teściów też to męka nie jest, bardzo im brakuje kontaktu z dziećmi, i z wnuczką. Więc dla stawianie sprawy na zasadzie "niech się cieszą, że mają spokój, nie będą musieli prasować pościeli po gościach" jest zwyczajnie absurdalne. Znowu, jak ktoś ma w stosunku do swoich gości takie podejście to jego sprawa. Ale nie ograrniam zakładania, że każdy tak ma. Nie wiem czy moja babcia jest wyjątkiem. Nie sądzę.. Dużo starszych osób jest bardzo samotnych, mimo że mają rodziny. Moi sąsiedzi - też dzieci i wnuki ich odwiedzają bardzo, bardzo rzadko. Nie oceniam, bo mają daleko. Ale jak nie raz z nimi gadam, to mówią, że im przykro, że znowu wnusia nie dały rady przyjechać i tak dalej. Nawet jak czekam na autobus w okolicy gdzie jeździ dużo starszych osób, to potrafią się dosiąść i opowiadać raczej przykre historie o tym, że dzieci daleko, nie mają czasu. Znowu, ja to rozumiem. Jak ktoś mieszka za granicą, to nie da rady przyjeżdżać co chwilę, bo mu urlopu nawet na to nie starczy. Ale takie udawanie, że problemu nie ma (nie jadę, to sobie mama odpocznie, nie będę jej niczego przestawiać w domu, niech się cieszy) mnie rozkłada na łopatki. Może czyjaś mama tak rzeczywiście myśli, no ale mama narzeczonego autorki tego wątku, z tego co pisze, tak jednak nie myśli. Co do odwiedzania poza ustalonym, świątecznym grafikiem. Może ktos tak odwiedza. No ale tutaj wiadomo, że przyjechali raz w roku, wracając akurat z wakacji. Więc jakby nie wiem o czym dyskutować. Raz, to raz.
Wilena, "znam " ciebie troszke z forum i udalo ci sie mnie wzruszyc twoja wypowiedzia do lez. Jestem jak wiadomo daleko od bliskich, nie moge byc co tydzien czy miesiac, jak widzimy sie dwa razy w roku to juz cos, bylo kilka lat tylko na video (dzieki Bogu i fachowcom za rozwoj nowych Technik komunikacyjnych).
Nikt nie ma prawa komus ukladac zycia i rodzaju kontaktow. Pieknie ze jeszcze sa tacy mlodzi ludzie, ktorzy te kontakty cenia. Szczerze przykro nam bylo gdy moj Partner w ub tygodniu byl nagle w szpitalu,operacja po ktorej niespodziewanie musial spedzic noc na intensywnej terapii. Ma dwie corki zyjace od niego w odleglosciach 15 i druga25 km. Zainteresowanie sie zdrowiem taty skonczylo sie na wymianie WhatsApp. Moze jestesmy bardzo staroswieccy ale bylo nam przykro ( jedna corka nie pracuje a druga miala w tym czasie urlop na prace w ogrodzie) ze zadna nie czula potrzeby bycia chociaz na chwile z tata w tym trundym dla niego momencie.
Dziekuje ci ze jestes wrazliwa na swoich bliskich.
Edytowany przez Berchen 26 kwietnia 2023, 05:41
25 kwietnia 2023, 22:38
Od ponad 20 lat mam do rodziców przynajmniej 450 km, teraz sporo więcej. Do teściowej też zazwyczaj daleko. I jeśli ktoś nie wie, jak to jest, to ciężko mu to sobie wyobrazić, nawet bez dzieci. Do teścia wpadaliśmy na niedzielny obiad przynajmniej raz w miesiącu, bo wcześniej mieszkaliśmy w tym samym mieście. Kilka godzin, wspólny posiłek, rozmowy i wszyscy zadowoleni. Ale te weekendowe wyprawy naprawdę są męczące. Są pewnie rodziny, które uwielbiają spędzać razem 24 godziny na dobę, ale dla mnie to za dużo.
25 kwietnia 2023, 23:06
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Dokladnie tak, dziwia mnie te odpowiedzi, moi rodzice nie zyja ale jak mama zyla a ja juz mieszkalam za granica to latalam do niej co najmniej dwa razy w roku na dwa tygodnie z malymi dziecmi.Wlasciwie jak sie urodzili to nawet czesciej bo mialam macierzynski a pozniej mniej pracowalam.Niezbyt fajne czasy nastaly skoro 3h drogi do rodzicow to taka straszna meczarnia
26 kwietnia 2023, 06:34
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Dokladnie tak, dziwia mnie te odpowiedzi, moi rodzice nie zyja ale jak mama zyla a ja juz mieszkalam za granica to latalam do niej co najmniej dwa razy w roku na dwa tygodnie z malymi dziecmi.Wlasciwie jak sie urodzili to nawet czesciej bo mialam macierzynski a pozniej mniej pracowalam.Niezbyt fajne czasy nastaly skoro 3h drogi do rodzicow to taka straszna meczarnia
2 razy w roku na 2 tyg. to jest zupelnie inny kaliber, niz jezdzic non stop na 1 dzien. Ja odwiedzam moja rodzine, moje babcie, ale nie ukrywam, ze jestem tym po prostu zmeczona. Jak mam urlop, to biore corke i jade do mojej babci na tydzien, rok w rok. Jak jest jakies dluzsze wolne, to trzeba jechac do rodzicow, bo sie za wnuczka stesknili. No i jak jest weekend i im pasuje, to rowniez.
Przy wyjezdzie na tydzien czy dwa nie meczysz sie az tak, jak jezdzac ciagle w kolko. Bo jest to raz na pol roku i reszte wolnego masz dla siebie. I to jest zasadnicza roznica. P.S. Moja corka ma 2 babcie i 3 prababcie. Wszystkie wypada regularnie odwiedzac i to robimy, dzwonimy. Poki sa... ale nikt mi nie bedzie mowil, ze jazda 200 czy 400 km regularnie w tym celu, kiedy czlowiek pracuje na caly etat i ma dziecko w wieku szkolnym, "to nie jest jakies meczace". Bo to jest wlasnie takie pitolenie, jak autorki tematu.
Edytowany przez cancri 26 kwietnia 2023, 06:39
26 kwietnia 2023, 06:38
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Raczej w watku wypowiadaja sie osoby, ktore odwiedziny i odleglosci znaja z wlasnego doswiadczenia. I pytanie (lub oskarzenie) rzucone przez autorke watku tez nawiazywalo do tych nieodwiedzajacych, wiec Wilena to Twoja towarzyska babcia jest wyjatkiem tutaj. Na marginesie: jak daleko masz do rodziny i babci? Widzisz, ja pisze z punktu widzenia emigranta, ktory zna z wlasego doswiadczenia planowanie wizyt i odwiedzenie rodziny, ze wszystkimi tego ?urokami?. I jak wspomniano, to ze ktos nie odwiedza wg ustalonego przrz kogos innego grafika, nie oznacza ze nie ma kontaktu wcale.
Znam temat z własnego doświadczenia. Do babci mam rzut beretem, za to do teściowej też prawie 300 kilometrów. Z tym, że mnie nie dziwi, że ktoś rzadko odwiedza rodzinę, tym bardziej mając do tej rodziny daleko. Proza życia. Mnie dziwi takie zakładanie z góry, że jak się samemu nie lubi odwiedzin, to dla każdego jest to męka. Dlatego podaję przykład swojej babci, że nie, nie dla każdego. Z tego co pisze autorka wątku, to dla jej przyszłych teściów też to męka nie jest, bardzo im brakuje kontaktu z dziećmi, i z wnuczką. Więc dla stawianie sprawy na zasadzie "niech się cieszą, że mają spokój, nie będą musieli prasować pościeli po gościach" jest zwyczajnie absurdalne. Znowu, jak ktoś ma w stosunku do swoich gości takie podejście to jego sprawa. Ale nie ograrniam zakładania, że każdy tak ma. Nie wiem czy moja babcia jest wyjątkiem. Nie sądzę.. Dużo starszych osób jest bardzo samotnych, mimo że mają rodziny. Moi sąsiedzi - też dzieci i wnuki ich odwiedzają bardzo, bardzo rzadko. Nie oceniam, bo mają daleko. Ale jak nie raz z nimi gadam, to mówią, że im przykro, że znowu wnusia nie dały rady przyjechać i tak dalej. Nawet jak czekam na autobus w okolicy gdzie jeździ dużo starszych osób, to potrafią się dosiąść i opowiadać raczej przykre historie o tym, że dzieci daleko, nie mają czasu. Znowu, ja to rozumiem. Jak ktoś mieszka za granicą, to nie da rady przyjeżdżać co chwilę, bo mu urlopu nawet na to nie starczy. Ale takie udawanie, że problemu nie ma (nie jadę, to sobie mama odpocznie, nie będę jej niczego przestawiać w domu, niech się cieszy) mnie rozkłada na łopatki. Może czyjaś mama tak rzeczywiście myśli, no ale mama narzeczonego autorki tego wątku, z tego co pisze, tak jednak nie myśli. Co do odwiedzania poza ustalonym, świątecznym grafikiem. Może ktos tak odwiedza. No ale tutaj wiadomo, że przyjechali raz w roku, wracając akurat z wakacji. Więc jakby nie wiem o czym dyskutować. Raz, to raz.
Wilena, temat sie troche rozjechal.
Zgadzam sie, ze starsze osoby potrzebuja kontaktu. Po czesci tez dlatego, ze niewiele sie (czesto) w ich zyciu dzieje, bo kontakty naturalnie zostaly ograniczone, zdrowie nie pozwala na zycie jak 30-50 lat wczesniej i krag znajomych sie skurczyl. Tak w wiekszosci, bo sa wyjatki. I jak mowisz, sa osoby bardziej i mniej towarzyskie.
Ja odnosze sie do zarzutow autorki i wypowiedzi (argumentow) osob, ktore wlasnie musza dojechac. To jest wlasnie ta druga strona medalu.
Chodzi o to by zrozumiec obydwie, a autorka zrobila najazd na rodzenstwo faceta. Jak tez wspomniano, niewiadomo czy dzieci takie zapracowane i co w ich zyciu sie dzieje, maja w nosie rodzicow, czy cos wiecej jest na rzeczy. Jak dziewczyny wspomnialy, czasem jest drugie dno.
Wiesz, mi generalnie zal samotnych staruszkow i u mnie w rodzinie takich nie ma i nigdy nie bylo. Mimo odleglosci, rodzice tez nie sa zaniedbywani. Tylko czasem warto blizej sie przyjrzec, czy to faktycznie dzieci takie wyrodne, czy jednak stan dzisiejszy to konsekwencja zachowania tych biednych staruszkow w przeszlosci. Tak calosciowo.
26 kwietnia 2023, 08:04
Ciekawy temat, widze tez ze dużo już zostało napisane, wszystkiego być może nie doczytałam, ale uważam że z jednej strony czujesz się jak super bohaterka, poświęcasz cały twój czas dla rodziców narzeczonego, a z drugiej lekki wkur..zenie, że inni nie są tak idealni, a z trzeciej jeszcze, ale to raczej mój domyśl, że czasem sama chętnie zupełnie co innego byś robiła niż znowu spędzić czas z przyszłymi teściami.
I chyba też masz jakieś przeczucia, których nie wyraziłaś dosłownie, ale w przyszłości to właśnie rodzeństwo będzie liczyć tylko na was, bo przecież mieszkacie tak blisko więc będziecie mogli spokojnie zająć się potrzebującymi pomocy rodzicami.
Problem też będzie taki, ze ci ktorzy sa najblizej nie zawsze sa doceniani. Moze sie zdarzyc ze w przyszlosci wlasnie nostalgicznie rodzice beda ciagle wspominac jednego z synow ktory pojawil sie np 2 lata temu na chwile a im zapadnie w pamiec. I wtedy dopiero pojawi sie frustracja.
Tak wiec takie tam tylko moje dywagacje, ale nie widzę w tym poscie, nie tylko chec ustawiania zycia innym, ale bardziej twoje obawy na przyszlosc, jak sie sytuacja rozwinie
26 kwietnia 2023, 08:43
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Dokladnie tak, dziwia mnie te odpowiedzi, moi rodzice nie zyja ale jak mama zyla a ja juz mieszkalam za granica to latalam do niej co najmniej dwa razy w roku na dwa tygodnie z malymi dziecmi.Wlasciwie jak sie urodzili to nawet czesciej bo mialam macierzynski a pozniej mniej pracowalam.Niezbyt fajne czasy nastaly skoro 3h drogi do rodzicow to taka straszna meczarnia
2 razy w roku na 2 tyg. to jest zupelnie inny kaliber, niz jezdzic non stop na 1 dzien. Ja odwiedzam moja rodzine, moje babcie, ale nie ukrywam, ze jestem tym po prostu zmeczona. Jak mam urlop, to biore corke i jade do mojej babci na tydzien, rok w rok. Jak jest jakies dluzsze wolne, to trzeba jechac do rodzicow, bo sie za wnuczka stesknili. No i jak jest weekend i im pasuje, to rowniez.
Przy wyjezdzie na tydzien czy dwa nie meczysz sie az tak, jak jezdzac ciagle w kolko. Bo jest to raz na pol roku i reszte wolnego masz dla siebie. I to jest zasadnicza roznica. P.S. Moja corka ma 2 babcie i 3 prababcie. Wszystkie wypada regularnie odwiedzac i to robimy, dzwonimy. Poki sa... ale nikt mi nie bedzie mowil, ze jazda 200 czy 400 km regularnie w tym celu, kiedy czlowiek pracuje na caly etat i ma dziecko w wieku szkolnym, "to nie jest jakies meczace". Bo to jest wlasnie takie pitolenie, jak autorki tematu.
Nie no wiadomo ze jest to meczarnia, i co tygodniowe wizyty raczej sa trudne, autorka postu napisala ze ci synowie nie odwiedzaja rodzicow praktycznie wcale, ewentualnie na swieta albo i nie. Serio 3 godziny to az tak daleko zeby do rodzicow 2 razy w roku nie pojechac?
26 kwietnia 2023, 08:55
Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami.
Dokladnie tak, dziwia mnie te odpowiedzi, moi rodzice nie zyja ale jak mama zyla a ja juz mieszkalam za granica to latalam do niej co najmniej dwa razy w roku na dwa tygodnie z malymi dziecmi.Wlasciwie jak sie urodzili to nawet czesciej bo mialam macierzynski a pozniej mniej pracowalam.Niezbyt fajne czasy nastaly skoro 3h drogi do rodzicow to taka straszna meczarnia
2 razy w roku na 2 tyg. to jest zupelnie inny kaliber, niz jezdzic non stop na 1 dzien. Ja odwiedzam moja rodzine, moje babcie, ale nie ukrywam, ze jestem tym po prostu zmeczona. Jak mam urlop, to biore corke i jade do mojej babci na tydzien, rok w rok. Jak jest jakies dluzsze wolne, to trzeba jechac do rodzicow, bo sie za wnuczka stesknili. No i jak jest weekend i im pasuje, to rowniez.
Przy wyjezdzie na tydzien czy dwa nie meczysz sie az tak, jak jezdzac ciagle w kolko. Bo jest to raz na pol roku i reszte wolnego masz dla siebie. I to jest zasadnicza roznica. P.S. Moja corka ma 2 babcie i 3 prababcie. Wszystkie wypada regularnie odwiedzac i to robimy, dzwonimy. Poki sa... ale nikt mi nie bedzie mowil, ze jazda 200 czy 400 km regularnie w tym celu, kiedy czlowiek pracuje na caly etat i ma dziecko w wieku szkolnym, "to nie jest jakies meczace". Bo to jest wlasnie takie pitolenie, jak autorki tematu.
Nie no wiadomo ze jest to meczarnia, i co tygodniowe wizyty raczej sa trudne, autorka postu napisala ze ci synowie nie odwiedzaja rodzicow praktycznie wcale, ewentualnie na swieta albo i nie. Serio 3 godziny to az tak daleko zeby do rodzicow 2 razy w roku nie pojechac?
No napisala, ze odwiedzaja na swieta...albo i nie. Wiec sama nie jest w stanie chyba tego stwierdzic, czy jezdza czy nie jezdza 🤷♀️