Temat: finanse w związku

Pytanie z czystej ciekawości, rozbudzone dyskusją przy winie w której dziś brałam udział ;)

1. macie z partnerem wspólne konto czy dzielicie się wydatkami? i czy sytuacja przed i po ślubie jest taka sama czy na przykład przed ślubem się dzieliliście a po cała kasa jest już wspólna? A może jakiś system z trzema kontami? 

2. na etapie spotykania się (ogółem przed wspólnym zamieszkaniem) rozliczaliście/ rozliczacie się jakoś w miarę po równo czy na przykład to facet płaci za większość albo wy? 

3. Jak sądzicie jak odpowiedzi na powyższe pytania powinny wyglądać w idealne? 

mam nadzieję że to nie jakiś bardzo newralgiczny temat jak na internetowe forum :P 

Dla mnie ideał to 3 konta: jedno wspólne i po jednym z "kieszonkowym" dla każdego partnera, z tym że np jeśli jedna osoba zarabia 10 tys a druga 3 tys to "kieszonkowego" dla każdego przypada tyle samo a reszta idzie na wspólne bo nie wyobrażam sobie żeby jedna osoba w związku miała na swoje przyjemności powiedzmy 8 tysięcy a druga tysiąc :P 

Na etapie spotykania się to myślę że zależy od tego ile kto ma pieniędzy, bo też jeśli zamierzam z kimś budować związek na całe życie to nie wyobrażam sobie liczyć się z nim co do grosza, zwłaszcza jeśli byłabym na przykład chwilowo w lepszej sytuacji finansowej.

My mamy osobne konta. Jesteśmy razem 4,5 roku, bez ślubu. Mieszkamy w jego mieszkaniu i on płaci rachunki, a ja kupuję jedzenie. Wspólnego konta nie planujemy i obojgu nam to pasuje :) 

na randkach zawsze to on płacił. Zamieszkaliśmy ze sobą po 2 miesiącach po czym poinformował mnie , ze ja pracuje na siebie , on na resztę . Wiec wygladalo to tak, ze miałam na swoje zachcianki to co zarobiłam, ale kupowałam tez zakupy do Domu. Za mieszkanie / wyjazdy/ randki nadal płacił on. Po jakimś czasie ( nie wiem, rok? Dwa ? ) jakoś się to wszystko zatarło i od tamtej pory mamy wspólna kasę . 

Przed ślubem nie mieszkaliśmy razem więc i konta były oddzielne. Nie rozliczaliśmy się dokładnie po połowie. Natomiast teraz po ślubie mamy jedno wspólne konto i konto oszczędnościowe. Nie wyobrażam sobie inaczej. 

1. Ja mam dwa konta indywidualne, partner jedno, jedno wspólne, dwa wspólne oszczędnościowe i ja mam dwie karty kredytowe (haha, przebiliśmy wszystkich w ilości;)

Mimo dysproporcji zarobków (ok 2:1) mamy wspólne pieniądze, zostawiamy sobie kieszonkowe (każdy tyle samo),reszta idzie na wspólne wydatki i na konto oszczędnościowe.

2. W trakcie spotykania się płaciliśmy mniej więcej po równo, nie było rozliczania się.

3. Taki układ jak mamy jest idealny. Poza tym jedno z nas (JA:P) jest bardziej oszczędne i trzyma w ryzach drugą stronę. Dzięki temu jesteśmy w stanie dość dużo oszczędzać miesięcznie. Gdybyśmy się składali po połowie, on rozwalałby to co mu zostanie na głupoty.

Nie wyobrażam sobie mieć tylko jedno, wspólne konto.

Ja mam swoje, jedno mamy wspólne i mąż ma trzy swoje konta. Mamy też dwie córki i obie mają konta oszczędnościowe.

Pasek wagi

Heeej. Nie dziadować, ale na luksusy może i powinien miec więcej ten, kto więcej zarabia. Jasne,  że są sytuacje różne, ale nie można wymagać od kogoś, kto ciężko pracuje i zarabia, żeby połowę oddawał. Chyba, że ta połowa to standard życiowy, to rozumiem. 

1. My mamy 4 konta... to długa historia, ale ogólnie każdy ma po jednym swoim, jedno mamy wspólne i jedno oszczędnościowe.Ogólnie to kasę mamy wspólną, od momentu wspólnego zamieszkania ( od 5 lat;D), ale to, że jest wspólna, nie oznacza, że się sobie tłumaczymy nawzajem.. Mamy dostępy do swoich kont, ale nikt nie sprawdza wyciągów, nie kontroluje wydatków, nikt nawet się nie loguje bez wiedzy drugiej osoby, bo i po co ?

U nas to wszystko jest takie naturalne. Jak potrzebujemy odłożyć, każdy wpłaca tyle, ile może na oszczędnościowe.. ze wspólnego praktycznie nie korzystamy ( tzn. zrobilismy tam sobie takie drugie oszczędnościowe), a prywatne są w użyciu codziennie. Płaci ten, kto szybciej wyciągnie kartę, albo kto aktualnie ma zapłacić. Jak któremuś z nas kończą się środki na koncie, a chcemy coś sobie kupić, to się pytamy drugiego, czy ma coś jeszcze, jak ma, to wystarczy ,, daj mi kartę", albo ,,daj mi login" i sobie kupujemy, co chcemy. Nigdy nie pytamy o pozwolenie, nie rozliczamy, nie kontrolujemy, bo dla nas to chore.Kasa jest wspólna, ale każdy z nas ciężko na nią pracuje i ma prawo ją wydawać po swojemu - o ile oczywiscie nie brakuje na jedzenie i rachunki, ale nie brakuje :)

Kiedyś, jak się spotykaliśmy, bywało różnie.. gdy tylko on mógł, zawsze płacić.. bywało, że nie miał kasy, ja to zawsze wyczuwałam i zapraszałam na kolacje, zamiast ciągnąć go po knajpach, bo wiedziałam, że nie pozwoli zapłacić, choćby miał jutro nie mieć na chleb.. Czasem udawało mi się coś przemycić i zapłacić np. jakieś bilety do kina.

mamy 6 kont: ja - swoje(1), maz - swoje(2), na dom(3), na budowe domu, nadplata hipoteki(4), konto oszczednosciowe corki (5), oszcxednosviowe syna (6) Dla nas idealne rozwiazanie

Za wszystko płacił i płaci mąż(rodzinne wyjazdy, wyjscia). Zawsze zarabial dwu/trzykrotnie wiecej niz ja. W okresie studiow on za wszystko placil, rowniez xa zycie, twierdzil ze moim zadaniem jest nauka, praktyki na koncu staz. Tak tez bylo

ggeisha napisał(a):

Heeej. Nie dziadować, ale na luksusy może i powinien miec więcej ten, kto więcej zarabia. Jasne,  że są sytuacje różne, ale nie można wymagać od kogoś, kto ciężko pracuje i zarabia, żeby połowę oddawał. Chyba, że ta połowa to standard życiowy, to rozumiem. 

no ja mam zdecydowanie inne zdanie :) małżeństwo sprawia, że majątek jest wspólny - podział na konta jest umowny,tak naprawdę. nie wyobrażam sobie,żeby mój mąż chodził do kina/knajp, czy jeździł beze mnie na wakacje, bo ja siedzę aktualnie w domu i nie zarabiam, więc nic mi się nie należy. w odwrotną stronę tak samo.  nie mogłabym tworzyć pary z kimś, kto uważa inaczej.

Pasek wagi

bylam w jednym powaznym zwiazku, w ktorym mielismy wspolne finanse. zwiazek bardzo specyficzny, z czasem wrecz toksyczny, a nawet patologiczny. jak to moj tata stwierdzil "bylam na sponsoringu"(tajemnica). moj owczeny facet nie zyczyl sobie, zebym pracowala. pod jego naciskiem zrezygnowalam z pracy. pieniadze na zycie -oplaty, jedzenie, codzienne przyjemnosi typu kino, bilard, pub, restauracja -to wszystko szlo z jego kieszeni. on zajmowal sie wowczas prowadzeniem jakichs blizej nie znanych mi interesow. zatrudnil tez u siebie mnie, zebym miala swoje pieniadze. kazdy z nas mial wlasne konto. moja pensja byla stricte dla mnie, na moje wydatki, typu: fryzjer, nowe ciuchy, kosmetyki. reszta mnie nie interesowala. owszem, opcja bardzo wygodna, ale nie powiem, ze mi to odpowiadalo. uwazam, ze w zwiaku kazda ze stron musi dac cos od siebie, wykazac sie inicjatywa, pokazac ze zalezy jej na drugiej osobie. kwestie finansowe powinny byc dzielone na dwie osoby -on oplacil internet i telefony, ja zrobie zakupy do domu (chemia, jedzenie). u nas tego nie bylo. moglismy sobie wtedy na to pozwolic, ale przez ta zaleznosc finansowa bylam od niego rowniez zalezna w innych kwestiach, w zasadzie to podlegalam mu w kazdym aspekcie zycia. doszlo do tego, ze nie moglam spokojnie umowic sie z siostra na kawe, bo od razu padaly glupie teksty typu "jestes w zwiazku ze mna czy ze swoja siostra? a moze jestesmy w trojkacie?":? dzien za dniem tracilam siebie. byl zazdrosny nawet jak odbieralam telefon od mamy i zbyt dlugo z nia rozmawialam. chcial mnie miec na wylacznosc, nie chcial sie mna z nikim dzielic. czasem zartobliwie mowil, ze kobiety powinny siedziec w domu i byc dla swoich facetow, opuszczac dom jedynie w pelnym okryciu (z zaslonieta twarza), tak jak w krajach arabskich. moj kumpel bardzo trafnie to podsumowal mowiac, ze bylam slepa, nie dostrzegajac, ze on nie chcial ze mna byc, on chcial mnie miec ..(tajemnica)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.