- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
14 grudnia 2021, 15:45
Cześć Vitalio.
stara baba ze mnie już, powinnam takie rzeczy w tym wieku już wiedzieć, ale nie mogę, totalnie nie mogę tego ogarnąć.
jak odpoczywacie? Zupełnie nie umiem odpoczywać. Spać śpię, ćwiczyć ćwiczę, siłownia, basen, ludzie, książka, no generalnie umiem w planowanie dnia... Tylko ten łeb mi nie odpoczywa. Wogole. Cokolwiek nie robię to mam wrażenie, że w głowie mam miliard myśli równocześnie.
napięty kark, nerwy, idę spać by odpocząć a jest coraz gorzej.
jakies sugestie?
14 grudnia 2021, 17:06
Polecam modlitwę, jeśli jesteś wierząca. Jeśli nie jesteś, tym bardziej polecam. Kiedyś byłam kłębkiem lęków, niepokojów, ataków paniki, natrętnych myśli. Bałam się jeździć samochodem, w najmniej oczekiwanych momentach nie mogłam złapać oddechu, dosłownie dusiłam się. Ciągle bałam się, że umrę ja albo ktoś z moich bliskich. Codziennie "wyczekiwałam" jakiegoś nieszczęścia. Kiedyś - potem zaczęłam się modlić. Można powiedzieć, że w wieku 25 lat narodziłam się na nowo. Modliłam się oczywiście o wszystko, tylko nie o uzdrowienie z lęków - nie wiedziałam bowiem, że jestem chora. Lęk towarzyszył mi od dziecka, można powiedzieć, że przejęłam go od matki. W miarę upływu zorganizowanych modlitw (nie mówię o klepaniu formuł, tylko prawdziwej modlitwie, skupieniu się na pełnym zrozumieniu każdego słowa, kontemplowaniu ich, otworzeniu serca, modliłam się w sposób usystematyzowany - w formie nowenn) nie otrzymałam wszystkiego - otrzymałam uzdrowienie z lęków. Lęk został mi odebrany. Oczywiście nie namawiam nikogo do wiary, sama często mam wątpliwości pt. "A co jeśli Bóg faktycznie nie istnieje, a to wszystko jest sztuczką umysłu? Co jeśli Boża rzeczywistość (i życie wieczne) przedstawiona w Piśmie Świętym to historia - bardzo piękna, ale jednak tylko opowieść, fikcja literacka?". Jakakolwiek nie byłaby rzeczywistość, zachęcam do modlitwy - wierzących i niewierzących. Spróbować nie zaszkodzi.
14 grudnia 2021, 17:58
Kazdy miewa takie okresy. Na tym polega życie. Ważna jest umiejętność odcięcia się od tych myśli. Chodzisz na terapię, więc może terapeuta podsunie pomysł?
"w ogóle" oddzielnie, sorry, razi mnie.
Edytowany przez 14 grudnia 2021, 18:00
14 grudnia 2021, 18:52
miewam takie okresy, kiedy dużo się dzieje. Wówczas wkracza jakieś tam planowanie, następnie adaptacja do rytualnego wykonywania zadań, chwilę jest dobrze bo wszystko idzie dobrze, następnie zaczynają sie stresy bo łeb przestaje wyrabiać, próbuję odpocząć i... zżrera mnie pustka i myśli co by tu robić, byle robić. Taka maszynka do robienia.
no nieeee... weekend to za mało żeby sie przestawić. Zazwyczaj w połowie mam totalne parcie na okrężnicę, że coś przecież powinnam, yyy, robić. I tak w kółko.
działa nierobienie. W pracy wiadomo, trzeba. Ale po odkładam wszystko co mi sie wydaje że powinno byc zrobione: gacie leżą na stosie, posiłki to kanapki, proszę się do mnie nie odzywać, nie ma mnie dla nikogo i dopiero kiedy uda mi sie w ciągu jakichś dwóch tygodni nie robić po pracy nic oprócz drutów i netfliksa albo ksiązki tak po parę godzin zaczynam łapać, że ja jednak odpoczywam. Zimą jest najgorzej, bo dnie wydają sie krótkie, chociaż przecież doba ma tyle samo godzin. Tak wiec jedyną receptą u mnie jest nie robić i umieć z tym żyć, a nie że jeszcze to czy tamto, a odpoczne potem.
wiem jak chaotycznie mój post wygląda, ale tak własnie wyglada praca umysłu człowieka zarobionego ;)
Cyrica - ja ostatnio jakos intuicyjnie tak wlasnie robie, jak jestem zmeczona po pracy to po prostu w domu mam moja oaze gdzie mi nikt nie ma mowic ze cos musze. To super uczucie- Nic nie musiec. Fakt ze nie mam juz malych dzieci ktore wiecej wymagaja.
14 grudnia 2021, 19:14
Ja chyba jestem introwertykiem, który funkcjonuje (w swoim własnym umyśle i w odczuciu innych) jako ekstrawertyk. Dobrze się czuję jak się dużo dzieje, nie przeszkadza mi jak mnie ktoś często odwiedza, jak przyjaciele wpadają bez zapowiedzi, jak kuzynki proszą czy bym z ich dziećmi nie została na chwilę, ani jak dzwoni mama czy coś tam dla niej załatwię. Ale jak mi się to spiętrzy to już w obecności innych ludzi sobie nie odpocznę. W sensie mogą wpaść znajomi w weekend, posiedzimy, zjemy pizzę, film obejrzymy - i jest to niby odpoczynek. Ale ja się wtedy nie wyłączam, muszę sobie potem jeszcze sama odpocząć. Na ogół biorę psa i idziemy połazić (zwykle u mnie 24/7 coś gra, jak nie audiobook, to muzyka, jak nie muzyka to jakiś you tube w tle i tak w kółko - ale wtedy idę w ciszy). Sami - bo jakbym poszła z kimś to dalej tak całkiem nie odpocznę, mimo że samo spotkanie będzie fajne. Może za dużo się po prostu dzieje i musisz znaleźć coś co Ci się pozwoli tak całkiem wyłączyć. Czytanie książek u mnie się np. nie sprawdza. W sensie często mam tak, że zamiast się przy tym uspokoić i wyciszyć nie śpię do trzeciej w nocy, bo muszę wiedzieć kto zabił (ja akurat najbardziej lubię kryminały).
14 grudnia 2021, 23:28
Chyba trochę cię rozumiem. Nie potrafię odpoczywać w sposób ogólnie przyjęty za "odpoczywanie". Gdy mam zbyt dużo czasu, np lezenie na plaży czy w spa, to tysiące myśli zalewaja mi mozg. Może dla Ciebie, podobnie jak i dla mnie najlepszy jest aktywny wypoczynek - squash, trekking, pływanie, wycieczki objazdowe, backpacking - aktywności w których nie ma czasu na myślenie :) jeśli i to się nie sprawdza, spróbuj mildfullness. Na początku jest trudno (np myjąc zęby staraj się skupić tylko na tym co aktualnie robisz, nie odpływając myślami), ale po czasie rzeczywiście przywraca wewnętrzna rownowage.
14 grudnia 2021, 23:31
Polecam modlitwę, jeśli jesteś wierząca. Jeśli nie jesteś, tym bardziej polecam. Kiedyś byłam kłębkiem lęków, niepokojów, ataków paniki, natrętnych myśli. Bałam się jeździć samochodem, w najmniej oczekiwanych momentach nie mogłam złapać oddechu, dosłownie dusiłam się. Ciągle bałam się, że umrę ja albo ktoś z moich bliskich. Codziennie "wyczekiwałam" jakiegoś nieszczęścia. Kiedyś - potem zaczęłam się modlić. Można powiedzieć, że w wieku 25 lat narodziłam się na nowo. Modliłam się oczywiście o wszystko, tylko nie o uzdrowienie z lęków - nie wiedziałam bowiem, że jestem chora. Lęk towarzyszył mi od dziecka, można powiedzieć, że przejęłam go od matki. W miarę upływu zorganizowanych modlitw (nie mówię o klepaniu formuł, tylko prawdziwej modlitwie, skupieniu się na pełnym zrozumieniu każdego słowa, kontemplowaniu ich, otworzeniu serca, modliłam się w sposób usystematyzowany - w formie nowenn) nie otrzymałam wszystkiego - otrzymałam uzdrowienie z lęków. Lęk został mi odebrany. Oczywiście nie namawiam nikogo do wiary, sama często mam wątpliwości pt. "A co jeśli Bóg faktycznie nie istnieje, a to wszystko jest sztuczką umysłu? Co jeśli Boża rzeczywistość (i życie wieczne) przedstawiona w Piśmie Świętym to historia - bardzo piękna, ale jednak tylko opowieść, fikcja literacka?". Jakakolwiek nie byłaby rzeczywistość, zachęcam do modlitwy - wierzących i niewierzących. Spróbować nie zaszkodzi.
yyy jeśli ktoś jest niewierzący to co mu pomoże modlitwa? Co za bzdura. To tak jak by kazać gejowi uprawiać seks z dziewczyną.