Temat: Wigilia osobno bo tak

Cześć dziewczyny, jak wy to widzicie bo może ja przesadzam.

Z partnerem jestem już czwarty rok , na początku mówiłam mu że dla mnie święta to spędzenie czasu z rodziną. Rozumiał mnie, chodziliśmy do moich rodziców ( jego rodzina nie obchodzi świąt . Nie przez  religijne poglądy tylko brak chęci w organizację ) . W tym roku postanowił zrobić kolację u nas w domu. I nie tak że przedyskutowaliśmy to i doszliśmy do jakiegoś kompromisu. On po prostu w poniedziałek kupił produkty i powiedział ze kolację świąteczną będzie miał w domu i pyta mnie czy też będę czy pójdę do swoich rodziców. No mi zabrakło mowy. Po bezkompromisowej dyskusji był święcie przekonany że najważniejsze jest partnerstwo, nie rodzina. Bo kto jak nie partner/partnerka będzie najbardziej wspierać. No i nie wiem co myśleć, nie wiem czy panikuję bo myślę inaczej. Pytałam jedną znajoma to próbowała go  usprawiedliwić, pytałam drugą to radziła rzucić. A wy co o tym myślicie? Nie chcę podpowiedzi czy rzucić go czy zostawić bo sama muszę się zastanowić nad naszą relację ( bo  to nie pierwsza taka dziwna mała kłótnia , która mnie irytuje ) ale podpowiedzcie jak z takiego czegoś wyjść bez nerwów swoich ? 

ja uwielbiam badania statystyczne, zawsze da się je zrobić tak, zeby potwierdzić założenia :D 

ten fragment jest świetny "Badania norweskie (za:Slany, 1990; Kwak, 1994), amerykańskie (za: Selzer, 2000) oraz niemieckie (Nave-Herz, 2002) wykazały, że związki nieformalne trwają znacznie krócej niż małżeńskie. Uznaje się, że większość kohabitujących żyje ze sobą około jednego roku lub maksymalnie dwa lata (Ermisch, Francesconi, 1998; Schoen, Weinick, 1993; Nave-Herz, 2002; Kwak, 2005). W Wielkiej Brytanii tylko 4% związków niezalegalizowanych trwa dłużej niż 10 lat (Ermisch, Francesconi, 1998)." Szczczególnie jesli weżmie sie pod uwagę, że nikt nie bierze ślubu od pierwszego wejrzenia, to młody związek nieformalny ma prawo zakończyć się rozstaniem podobnie jak ślubem. O ilość związków małżeńskich poprzedzonych związkiem nieformalnym się nie pisze, bo to praktycznie 100%. Rachunek prawdopodobieństwa jest wredny :D

co oczywiscie niczego nie zmienia w sytuacji autorki, która po 4 latach rzeczywiście ma chłopaka, ale gdyby ten sam chłopak 2 lata wcześniej został jej mężem a dziś walnął podobny numer, to jak by brzmiały odpowiedzi? Nie jest zagadnieniem z kim autorka ma wpędzić święta, co wybierze, to w sumie nieważne, bo za chwilę przestanie być to aktualne, ale otwiera jej się zupełnie inny dylemat, którego raczej nie warto odkładac na później czy zamiatać pod dywan. 

Cyrica, zgodnie z tytułem badano kohabitacje, a nie chodzenie w parach za rączkę. To różnica i to znaczna. I nie są to jedne jedyne badania, które to pokazują. Ja też, owszem, mam znajomych którzy żyją w trwałych, wieloletnich konkubinatach i "partner" jest tym jedynym, najważniejszym, jest faktycznie rodziną, są wspólne dzieci, plany na przyszłość, wspólne losy. Ale nie zmienia to faktu, że większość związków ze wspólnym zamieszkaniem, w których nazywa się tę drugą osobę "partnerem" nie ma takiej wagi. Są od fundamentów inaczej traktowane, z założeniem tymczasowym. I to pokazuje życie, tę dysproporcję. Znam o wiele więcej takich właśnie "partnerów". Choć nie są moimi znajomymi, ale z racji choćby zawodowych znam obie strony medalu i widzę proporcje, dlatego wierzę w te statystyki. Ale zgodzę się z Tobą, że problem jest raczej w związku autorki i o to warto się zatroszczyć z największym zaangażowaniem, a podejście do Wigilii z rodziną to tylko objaw. 

Pasek wagi

Nie znam statystyk, ale wszystkie pary, które znam żyjące bez ślubu żyją bez ślubu nadal, przez wiele-wiele lat i są szczęśliwymi parami. Natomiast wśród znajomych małżeństw, ponad połowa jest po rozwodach. Ale możliwe, że ta próba nie jest reprezentatywna dla całej populacji.

innykwiat napisał(a):

Cyrica, zgodnie z tytułem badano kohabitacje, a nie chodzenie w parach za rączkę. To różnica i to znaczna. I nie są to jedne jedyne badania, które to pokazują. Ja też, owszem, mam znajomych którzy żyją w trwałych, wieloletnich konkubinatach i "partner" jest tym jedynym, najważniejszym, jest faktycznie rodziną, są wspólne dzieci, plany na przyszłość, wspólne losy. Ale nie zmienia to faktu, że większość związków ze wspólnym zamieszkaniem, w których nazywa się tę drugą osobę "partnerem" nie ma takiej wagi. Są od fundamentów inaczej traktowane, z założeniem tymczasowym. I to pokazuje życie, tę dysproporcję. Znam o wiele więcej takich właśnie "partnerów". Choć nie są moimi znajomymi, ale z racji choćby zawodowych znam obie strony medalu i widzę proporcje, dlatego wierzę w te statystyki. Ale zgodzę się z Tobą, że problem jest raczej w związku autorki i o to warto się zatroszczyć z największym zaangażowaniem, a podejście do Wigilii z rodziną to tylko objaw. 

Pokazujesz stare statystyki z innych krajów, które mają jednak średnie przełożenie na polską rzeczywistość. Porównując liczbę rozwodów i średnią długość trwania małżeństwa teraz i np. 30 lat temu w Polsce też można wysnuć wnioski, że małżeństwo straciło na znaczeniu. Ale czego to dowodzi w tym wątku?

To dowodzi tego, że odgórne zakładanie, że partner/-ka to rodzina i jest/powinien być najważniejszy, oraz koncentrować na sobie wszelką aktywność na Wigilię jest z założenia błędne. To nie zależy od wspólnego zamieszkania, ale od realnej więzi (to o wiele więcej niż emocje czy zakochanie), oraz tych czynników które już tu wymieniałam i nie tylko ja - gł od założenia trwałości, wspólnego w pełni gospodarstwa domowego i wspólnoty losów. I to, co jest nam pokazane w tym wątku nie świadczy o tym, by partner był rodziną i by nagłe wymaganie przezeń spędzenia Wigilii tylko we dwoje było słuszne. 

Poza tym statystyki nie są stare, raptem sprzed kilku-kilkunastu lat. Mamy badać trwałość, a trwałość to nie 4-5 lat, nieprawdaż? :) Tym większa jest wartość tych statystyk. Polska nie różni się aż tak od innych wymienionych krajów. I owszem, znaczenie małżeństwa spada i to widać w życiu i w statystykach. I pojawia się coraz częściej tymczasowe podejście do małżeństwa i współmałżonka, co ściąga go do pozycji statystycznego "partnera" o którym piszę i to smutne. Ale ja też nieraz słyszałam że "mąż to nie rodzina" i na to już się mocno burzyłam.

ggeisha - fakt, najczęściej stałe kohabitaty utrzymują kontakt ze stałymi kohabitatami mają więc jednorodne doświadczenia, te pozytywne, doświadczenia więzi i stałości. Zwłaszcza te z dziećmi, bo tak jak napisałam istnienie wspólnych dzieci statystycznie rzecz biorąc zwiększa więzi, ale i jest świadectwem tego, że para myślała o sobie na stałe i poważnie, skoro się na nie zdecydowała. I wtedy to konstytuuje emocjonalnie rodzinę. Zazwyczaj - proszę zauważyć, że nie stosuję kwantyfikatorów dużych, istnieją przecież długoletnie kohabitaty stanowiące rodzinę mimo braku ślubu i dzieci, oraz przelotne kohabitacje z których co partner to dziecko i w świat dalej. Tak więc przyjmuję, że dla części z kohabitantów partner jest takim mężem, tylko bez wymogu formalnego, a więc jak najbardziej rodziną. Ale w społeczeństwie to mniejszość. Ja nie wiem ile lat ma autorka, co robi w życiu, jaki jest jej światopogląd i historia relacji, nie umiem znaleźć notki biograficznej, ani pamiętnika. Może po prostu jestem niegramotna w te klocki i stąd brak dostępu do wiedzy. Ale jeśli patrzeć na to, że około 1/3 studentów mieszka "na stałe" z partnerem i to niejednym w trakcie lat studiów, to równie dobrze dziewczyna może być 23latką która wynajmuje z chłopakiem (khe, "partnerem") mieszkanie i która wraca do domu rodzinnego na Wigilię, zamiast siedzieć w pokoju z facetem we dwoje akurat tego dnia. Albo 30latką, której to czwarty "partner-rodzina-najważniejszy na świecie bo budujemy wspólną przyszłość" w życiu. Albo tysiąc innych scenariuszy. Ja się więc absolutnie nie dziwię temu, że jej centrum życia w Wigilię nie jest przy boku partnera, tylko tego akurat dnia i tej okazji - przy wigilijnym rodzinnym stole, przy rodzeństwie, rodzicach i dziadkach, dajmy na to.

Pasek wagi

innykwiat napisał(a):

.ggeisha - fakt, najczęściej stałe kohabitaty utrzymują kontakt ze stałymi kohabitatami mają więc jednorodne doświadczenia, te pozytywne, doświadczenia więzi i stałości.
Oj nie, to akurat nie ten przypadek. Znane mi związki "na kocią łapę" nie znają się między sobą. I akurat w tych związkach nie ma dzieci. 

To fajnie podbijają statystykę :) A niech im będzie trwale i na zdrowie. Ale małżeństwa też najczęściej spełniają warunek więzi i stałości - z takimi więc parami mają kontakt, o to mi chodziło. Grupy mają tendencję do łączenia się i zbliżania wg zasady podobieństw. Rzadko kiedy stabilna, trwała para spotyka się z kimś, kto co pół roku czy dwa lata mieszka z kimś innym i wciąż zmieniających się partnerów zaprasza na wesela, wigilie, spotkania rodzinne i przyjacielskie, służbowe wyjazdy integracyjne z rodzinami itd. A jak masz dzieci to weź wyjaśnij, czemu w zeszłym roku ciocia przyjechała z wujkiem Jankiem, a teraz nie wolno nawet o nim wspominać, za to wujkiem jest Franek, który nie jest taki fajny jak Janek, ale o wiele fajniejszy niż ten Kamil z którym ciocia mieszkała dwa lata temu, lub ten pan którego imienia już nie pamiętamy, a był wujkiem od tej cioci, czyli rodziną, jak dziecko było w przedszkolu i ma go na zdjęciach z wakacji?

Pasek wagi

innykwiat napisał(a):

Ja nie wiem ile lat ma autorka, co robi w życiu, jaki jest jej światopogląd i historia relacji, nie umiem znaleźć notki biograficznej, ani pamiętnika. Może po prostu jestem niegramotna w te klocki i stąd brak dostępu do wiedzy. Ale jeśli patrzeć na to, że około 1/3 studentów mieszka "na stałe" z partnerem i to niejednym w trakcie lat studiów, to równie dobrze dziewczyna może być 23latką która wynajmuje z chłopakiem (khe, "partnerem") mieszkanie i która wraca do domu rodzinnego na Wigilię, zamiast siedzieć w pokoju z facetem we dwoje akurat tego dnia. Albo 30latką, której to czwarty "partner-rodzina-najważniejszy na świecie bo budujemy wspólną przyszłość" w życiu. Albo tysiąc innych scenariuszy. Ja się więc absolutnie nie dziwię temu, że jej centrum życia w Wigilię nie jest przy boku partnera, tylko tego akurat dnia i tej okazji - przy wigilijnym rodzinnym stole, przy rodzeństwie, rodzicach i dziadkach, dajmy na to.

Albo nie czytasz co piszą inni włączając w to autorkę. Podała swój wiek. Nie będę parafrazowala stwierdzenia o mowieniu w celu słuchania własnego głosu, choc sie nasuwa. Statystyki sprzed parunastu laty dotyczące związków wtedy już paru/parunastuletnich w zupełnie innych realiach w zestawieniu do małżeństw i dostępności rozwodow, ich ceny zarówno finansowej jak I socjalnej w tamtych czasach nijak się mają do stanu obecnego, jak i do poruszonego tematu. Jeżeli swoją opinię budujesz na tym że jest to związek płytki, powierzchowny - to autorce nie powinno zależeć na jego obecności, ani nie powinna wymagać od niego "poświęcen" , jego obecnosci na świeta i budowania relacji między nim a swoją rodziną. Powinni grzecznie się rozjechać każde w swoją stronę bez płaczów  na forum.

Co ciekawe, w pierwszym poście autorka napisała że dla Niego to partnerka jest najważniejsza (a więc ona), ona zaś "myśli inaczej". Zgadzam się że tu pies pogrzebany. Umiejętność wypracowywania kompromisów I chęć z ich korzystania jest zależna od tego, jak bardzo zależy nam na drugiej osobie, czy to będzie "partner", "mąż " czy kontrahent w relacjach zawodowych.

innykwiat napisał(a):

To fajnie podbijają statystykę :) A niech im będzie trwale i na zdrowie. Ale małżeństwa też najczęściej spełniają warunek więzi i stałości - z takimi więc parami mają kontakt, o to mi chodziło. Grupy mają tendencję do łączenia się i zbliżania wg zasady podobieństw. Rzadko kiedy stabilna, trwała para spotyka się z kimś, kto co pół roku czy dwa lata mieszka z kimś innym i wciąż zmieniających się partnerów zaprasza na wesela, wigilie, spotkania rodzinne i przyjacielskie, służbowe wyjazdy integracyjne z rodzinami itd. A jak masz dzieci to weź wyjaśnij, czemu w zeszłym roku ciocia przyjechała z wujkiem Jankiem, a teraz nie wolno nawet o nim wspominać, za to wujkiem jest Franek, który nie jest taki fajny jak Janek, ale o wiele fajniejszy niż ten Kamil z którym ciocia mieszkała dwa lata temu, lub ten pan którego imienia już nie pamiętamy, a był wujkiem od tej cioci, czyli rodziną, jak dziecko było w przedszkolu i ma go na zdjęciach z wakacji?

Sorry ale brednie ;)
Wśród znajomych mam zarówno faceta, który mieszka chyba z trzecią dziewczyną od kiedy go znam (a to ze 4 lata ledwo będą), większość stałych par mieszkających razem od lat i planujących przyszłość, kilka małżeństw, związki homoseksualne, swingersów, i jedną parkę w związku całkowicie otwartym, faceta po rozwodzie. Wszyscy się dogadujemy bo nasze życie romantyczne nie ma wpływu na to, że mamy podobne zainteresowania albo znamy się od studiów i wszyscy jesteśmy względnie "światowi i inteligentni" więc można pogadać na różne tematy, pośmiać się i nie wchodzić w tematy związkowe :) 
Często wyjeżdżamy na wyjazdy z roboty i u mojego faceta często pojawiają się nowe miłości współpracowników, nikt z tym nie ma problemu. 
Może warto przestać oceniać ludzi po etykietkach :)

Z dziećmi to w ogóle wyimaginowany problem. Moja ciocia się rozwiodła bo wujek ją zdradził. Wujek wypadł z obiegu, ona próbowała się związać z kimś jeszcze i pamiętam tych facetów jak przez mgłę. Ale jakoś szczerze jak miałam 8 lat to miałam to w nosie a jak byłam starsza to też mnie to nie zaczęło ani oburzać ani interesować mimo, że wyrosłam w pełnej rodzinie, z jednymi rodzicami, bez żadnych ojczymów i macoch. Dzieci są w stanie zaakeptować rzeczywistość i nie robić z niej problemu dopóki dorośli tego problemu nie stworzą. 

A widzisz, nie zauważyłam tego wieku, faktycznie, albo w ferworze argumentacji zapomniałam... Muszę poszukać raz jeszcze. Jednak  co do pierwszego postu nie odebrałam go jako deklarację, że dla faceta partnerka jest najważniejsza. Raczej że on daje partnerstwu jako zjawisku prymat nad rodziną - co może w ogóle nie uwzględniać więzi, a nawet osoby partnerki, tylko samą zasadę, regułę i już. Może być też świadectwem zupełnego braku więzi w jego rodzinie i po prostu na tym tle ona jest jedyną jakoś wybijającą się osobą (ale niekoniecznie realnie ważną, w głębokiej relacji). Bycie przykładowo oczko wyżej od kumpla z pracy nie oznacza bycia rodziną i najważniejszą osobą w perspektywie życia. Nie chce się z nią ożenić a nawet o tym mówić choć mieszkają razem 4 lata, mimo ustaleń na początku związku ot tak tydzień przed Wigilią bez konsultacji podjął decyzję że się wyłamuje (w końcu nie wiem, czy dopuszcza jako coś normalnego że ona idzie na Wigilię do rodziny a on siedzi sam i to jest OK, skoro spytał, czy jednak to było retoryczne i zakłada że ona ma siedzieć z nim), a ona rozważa od pewnego czasu czy zerwać czy nie. To nie jest "płytki, powierzchowny" związek? Serio tak wygląda rodzina, stabilność i głęboka więź, najważniejsi dla siebie ludzie na świecie, relacje które mają z zasady zepchnąć na drugi plan więzi z rodziną pochodzenia? I żeby nie było - ja np z moimi rodzicami nie mam szczególnie silnej więzi, co innego z rodzeństwem, kuzynostwem, dzieciakami. Nie miałabym ochoty spędzać Wigilii z samymi rodzicami, zostawiając samego ukochanego faceta w domu. Uważam za zdrowe odcięcie pępowiny i jak tylko mogłam poszłam "na swoje". Nie bronię w argumentacji mojego stylu, bo ani partnerstwo w takim stylu ani uzależnienie od rodziców to nie moja bajka. Ale będąc na miejscu autorki posta (wciąż nie umiem odmieniać) też bym była wzburzona tą sytuacją. 

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.