Cześć :)
Na co dzień jestem raczej uśmiechnięta z poczuciem humoru. Mam przyjaciół, ale nie mogę nazwać ich tymi najlepszymi. Właściwie to są bliżsi znajomi. Często brakuje mi osoby, przy której mogłabym się się zwierzyć, pogadać tak po prostu. U mnie w szkole (bo jeszcze do niej chodzę) są osoby/dziewczyny, które zazwyczaj przyjaźnią się tylko z jedną i nikogo innego do siebie nie wpuszczają. Dlatego u mnie jest tak a nie inaczej. Staram się rozmawiać ze wszystkimi i chyba oni mnie lubią. Ale ja jestem ta od pogadania, pośmiania się, od pocieszania. A gdy ja mam jakiś problem to tak, jakby nikt nie istniał. Muszę sobie radzić sama.
Kilka dni temu pomyślałam: ''Hej! A może ja już tak nie chcę? A może nie chcę już się narzucać i mieć tylko znajomych ze szkoły (i to jeszcze jakich...)''.
Biorę sprawy w swoje ręce. Zapisałam się do szkolnego wolontariatu. Zamierzam również zapisać się do innych organizacji. Bo przecież chcę być niezależna.
A tak naprawdę to chcę tylko poczuć się komuś potrzeba. Nic dużego nie wymagam, prawda? A jednak...
A jednak od kiedy pamiętam, to był mój problem. Co ja mogę poradzić, że naprawdę potrzebuję zaufania i poczucia, że jest ktoś komu zależy na mnie.
Rodzice? Tak, są. I bardzo im za to dziękuję, bo gdyby nie oni to tak naprawdę nie miałabym nikogo innego.
Ale wiadomo przecież, że człowiekowi potrzebni są przyjaciele, prawda? To dlaczego ja ich nie mam? Co mogę jeszcze robić, żeby ich zdobyć? Iść do biblioteki? Na kółka?
Ehh, czasami to naprawdę trudne :(
Może i nie jestem szaloną nastolatką pijącą do ranka (bo właściwie to większość takich osób chodzi do mojej szkoły, ale są też naprawdę porządni ludzie), ale czy to jest powód, dla którego nie mam nikogo, kto byłby ze mną na dobre i na złe?
Czy jest tu ktoś to był w takiej sytuacji? Poradził ktoś sobie z tym? Czasami ja już nie mam siły :( Ale trudno, żyję myślą, że kiedyś będzie naprawdę dobrze i że kiedyś będę się z tego jeszcze śmiała.
Trochę odbiegłam od tematu tej stronki, wybaczcie, ale musiałam. Musiałam to kiedyś napisać.