Po rozmowie z przyjaciółką i pewnymi refleksjami na temat ćwiczeń postanowiłam opisać dwa przykłady osób chcących zmienić swoją sylwetkę. Obie osoby znam osobiście, więc nie jest to wytwór mojej wyobraźni J Być może skłoni to kilka osób do refleksji, być może nie. Ja nadal zastanawiam się w którą z dróg pójść. Jako, że nie jestem osobą radykalną ( co już przedstawiłam w poprzednim wpisie) pewnie wybiorę własną miłą dla mnie drogę;)
Ale przejdźmy do sedna , opiszę historie dwóch super Facetów, którzy postanowili wziąć się za siebie.
1) Pierwszy przykład to mój Kuzyn. Ma 37 lat i od kiedy pamiętam był to misiowaty Facet o wzroście koło 190 cm. Nie był „gruby” tylko powiedzmy pulchny do momentu aż dosięgła Go klątwa brzuszka po 30 ;) Waga rosła , a kuzyn jakoś specjalnie nic z tym nie robił aż do momentu gdy przypomniał sobie, że przecież jako dzieciak parał się kolarstwem i stwierdził, że może by tak pojeździć rekreacyjnie z synami. Rekreacja szybko zmieniła się w coś poważniejszego. Kilka km dziennie na rowerze zmieniło się w kilkadziesiąt, a do tego odnalazł także swoja pasję w bieganiu. Po roku gdy spotkałam kuzyna nie poznałam Go, wygląda jak typowy wychudzony maratończyk. Oprócz codziennego wysiłku wprowadził także bardzo restrykcyjną dietę. Rozmawiając z Nim nie do końca ufam w Jego zapewnienia, że teraz to jest dopiero szczęście. Pracując na noce , wraca kładzie się na kilka godzin po czym wstaje i idzie na rower ( widziałam na fejsie Jego trasy i myślałam że oczy mi z orbit wylecą, bo w weekend to było nawet 60 km , a po pracy 40 :/). Sam powiedział, że zmienił uzależnienie od hamburgerow na uzależnienie do roweru i biegów. Fakt, jest szczupły, wysportowany ale jakby 10 lat starszy (chodzi o twarz). Oczywiście lepiej biegać niż żłopać browara i zagryzać hambusiem ale ja nie jestem do końca przekonana do takiego życia ( to akurat moje subiektywne odczucie).
2) Drugi przykład to mój dobry znajomy, mąż mojej Przyjaciółki. Facet 30 lat o wzroście 180 cm i pokaźnym brzuszku. Od kiedy go znam, a będzie już z 8 lat zawsze był okraglaczkiem. Zawsze twierdziłam, że nie wyobrażam sobie Jego w formie szczuplejszej ale z drugiej strony jednak nadwaga to nie tylko wizualne aspekty ale także zdrowotne. Zatem mój Kumpel stwierdził, że bierze się za siebie i najpierw z Przyjaciólką zaczęli liczyć kcal i określili sobie właściwą ilość, kg spadały. Wszystko trwało do momentu aż znudziło się liczenie i powrócili do tego co było. Kumpel to typ faceta co wciąga kawałek tortu za nim ja jestem w stanie ukroić następny. Jego żona, a moja przyjaciółka trafnie stwierdziła, że jej mąż nie je tylko wpier..ala :P Teraz od 2 miesięcy zapisał się na zajęcia sztuk walki i biega ale wizualnie nic zupełnie się nie zmienia. Byłam tym zdziwiona, ale Przyjaciółka mnie oświeciła. Kumpel stwierdził, że skoro tyle się rusza to musi więcej jeść więc teraz wpier..ala do kwadratu :P Jako, że nie ma deficytu kalorycznego nie chudnie. Co z tego, że wylewa z siebie 7 poty jak w domu opycha się jak szalony. Wychodzi z tej historii na to, że w Jego przypadku lepiej sprawdzała się sama dieta, a ćwiczenia stały się Jego psychologiczną furtką do większej ilości jedzenia.
Super jest korzystać z własnych doświadczeń, ale także warto korzystać z cudzych. Ja po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że ani zbytni fanatyzm , ani liberalizm nic dobrego nie przyniesie. Nie chcę podporządkować swojego życia temu jak wyglądam, ufam pomimo zewsząd panującemu kultu piękna zewnętrznego, że to co w środku najważniejsze. Także nie wybiorę opcji zarzynania się wielką dawką ruchu zaniedbując inne aspekty mojego życia . To nie dla mnie…
Z drugiej strony jestem tu po coś, więc tak jak zmieniam to co jem powoli tak małymi kroczkami ruszam w stronę aktywności ale tej fajnej :) czyli wspólny wypad na rower, spacer z Lubym gdzie się śmiejemy , a przy okazji On się nabija, że ja czerwona jak burak a On na „lajcie”. Zamiast jazdy autem (którą kochaaaam, jestem absolutnym automaniakiem) iść do tego sklepu na piechotę. Zapisać się na jakąś zumbę albo spotykać się z koleżanką na domową.
(polecam Wam program „XL kontra XS” nadawany na TTV, fajnie pokazuje skrajności)
Pozdrawiam i ruszam na spacer
nieznajoma-ona
22 sierpnia 2014, 23:05oj masz świętą rację, żadna z tych postaw nie jest dobra ;) grunt to znaleźć złoty środek !
MrsShout
22 sierpnia 2014, 19:00W życiu nie wpadłabym na to, że skoro ćwiczę to powinnam więcej jeść. Wręcz przeciwnie, gdy mam ochotę na coś mega kalorycznego myślę ile musiałbym ćwiczyć, żeby to spalić i stwierdzam, że nie warto. Ale fakt faktem aktywność musi być przyjemnością a nie obowiązkiem, jakoś nie wyobrażam poświęcać jej 1/3 mojego życia 'bo muszę'.