Chociaż w poniedziałek otrzymam swoją dietę i wiąże z nią ogrom pozytywnych uczuć, w tej chwili nie czuję nic poza rozczarowaniem i smutkiem. Nie chcę tego czuć, ale najzdrowsze jest zaakceptowanie tej ciemnej przestrzeni wokół mnie. Przynajmniej dzisiaj.
Ostatni rok nie był dla mnie łaskawy. W marcu dokonałam dużej zmiany i przeprowadziłam się. Pech chciał, że życie bez współlokatorów, pełna samodzielność uderzyła mnie z początkiem kwarantanny. Przywitałam więc nowy rozdział z uczuciem ogromnego strachu, którego nie miałam z kim podzielić. Oczywiście, mogłam dzwonić, pisać, ale czułam, że ten czas każdy przeżywa źle, więc dlaczego miałabym nakładać na innych swoje emocje. Jednocześnie osamotnienie nie pozwalało w dystansowaniu się. Zaczęło się więc pół roku lęków nocnych i stanów depresyjnych.
Po jakimś miesiącu nauczyłam się żyć ze strachem, czasem pozwalając sobie na celebrację tego uczucia i zatracania się w nim. Sporadycznie pojawiały się momenty, które pozwalały zapomnieć o nim czy nawet odczuwać szczęście i radość. Ale wciąż był, rozgościł się jak szlachcic. Przyszedł czerwiec i przyniósł utratę jednego ze źródeł zarobku. Wciąż miałam jak opłacać rachunki, ale tydzień przed wypłatą był tygodniem, gdy żywiłam się suchą kaszą, ryżem z przyprawami czy przy dobrych wiatrach makaronem. Był to czas dużego spadku wagi, ale nie takiego jak się spodziewałam i który tylko pozornie mnie zadowalał.
Jesienią w mojej głowie było tak źle, że po powrocie do domu odpalałam smutne filmy, aby wyrzucić z siebie potrzebę płaczu. Niestety, wtedy też pokazał się największy potwór. Mój przyjaciel (co w kontekście dalszej historii brzmi prześmiewczo) obchodził niesamowicie ważną uroczystość. Powinnam na niej być, skoro był mi bliski, jednak kwestia finansowa nie pozwalała mi na przygotowanie siebie czy prezentu, zaś moje myśli upewniały mnie przy fakcie, że jestem obrzydliwa, że nie powinnam wychodzić do ludzi, że maseczki to jak błogosławieństwo dla mnie, a pojawienie się bez prezentu będzie kpiną. Uległam im na tyle, że dzień, w którym inny świętowali przeleżałam na podłodze płacząc (w końcu) nad samą sobą.
Potworem w tej historii było rozczarowanie mną ze strony przyjaciela i ucięcie kontaktów, a brak dobrego humoru skutecznie odciągnął też innych ludzi. Na szczęście lub nieszczęście - sama nie wiem - w tym czasie pojawiła się dla mnie krótkoterminowa praca ucinająca mi jakiekolwiek wolne godziny. Skupienie się na niej pozwoliło przetrwać ten czas, ale odwiodło mnie od skorzystania z pomocy fachowca.
Czy miałam depresję? Nie wiem. Czasami byłam jej pewna, innym razem dochodziłam do wniosku, że to po prostu ciężki okres i tak go przeżywam, ale skończy się i będzie ok. Może faktycznie była to druga opcja, ponieważ 2021 rok zaczął się całkiem pozytywnie. Wróciłam do dawnego hobby, zaczęłam trochę z pomysłem patrzeć na swoją przyszłość.
Skąd więc ta ciemna aura opisywana na początku? Osoba, na której bardzo polegałam, która była mi przyjaciółką (czasem zdaje się, że zbyt pochopnie tytułuje tak ludzi), przed chwilą złamała mi serce. Dobra, nie jest to tak dramatyczna sprawa jakby się mogło wydawać - odwołała planowany przez nas od początku roku wyjazd. Jednak po prostu powrócił ten cholerny smutek, który czułam wiosną, jesienią, który pojawia się wspominając potworną sytuację opisywaną wcześniej. Próbuję go przyćmić wesołymi filmikami, nadzieją związaną z dietą, sprzątaniem, praniem - czym tylko się da. No, ale jest. Obecny jak najwierniejszy student.
Jakiś czas temu rozmawiałam z koleżanką z pracy o planach. O tym, że wyobrażamy sobie jakoś naszą przyszłość i to wpływa, że zmiana tej wizji boli jeszcze bardziej niż gdyby zostawić życie losowi. To byłoby zdrowe rozwiązanie - żyć na najbliższy tydzień, dwa, a co dalej to się zobaczy. Tylko, że moja osobowość to planowanie, organizacja, listy zakupów czy zadań. Wnioskując, moja osobowość to przeżywanie rozczarowań?
Wybaczcie takie smutny start pamiętnika, ale czytając trochę o odchudzaniu trafiłam na Vitalię i pomyślałam, że pisanie tutaj będzie substytutem leku na samotność.
pascalee
28 lutego 2021, 17:50Moja Droga. Tak, nie jesteś sama... ja nie piszę pamiętnika, bo mi ... nie idzie.... Ale czytam pamiętniki innych i odkrywam nowe.... Dziewczyno Kochana, jesteś młoda (dużo młodsza od dwójki moich dzieci !!!!), dasz radę... a to o czym piszesz.... znam z doświadczenia. Dzieciństwo miałam obrzydliwe i na pewno nie będę o tym pisać.... ale gdy byłam w Twoim wieku miałam już dwoje dzieci... 3 lata i prawie 6.... mój dzień rozpoczynał się od odprowadzenia ich do przedszkola.... wracałam do domu i... siadałam przy stole... w zlewie sterta niepozmywanych talerzy, a ja nie wiem jak wstać i je pozmywać.... i tak siedziałam aż do chwili, gdy trzeba było odebrać dzieci z przedszkola (po obiedzie). Zdecydowałam się wtedy na wizytę u psychiatry... Pani mi zrobiła test psychologiczny a potem powiedziała, cytuję "Proszę pani, ja też bym chciała mieć takie problemy jak pani - czyli problem ze zmywaniem". Odpuściłam, ale ciągle wpadałam głębiej w stan niemocy - odważyłam się jeszcze raz pójść do psychiatry - tym razem sprawdziłam kto zacz.... i okazało się, że cierpię na głęboką depresję dziecięcą, nie leczoną latami.... pogadałam, dostałam leki.... jakoś było, jest.... Ale w kontekście już roku w izolacji mój stan zdecydowanie się pogorszył. czuję to, widzę tego oznaki... ciągły strach (ja jestem 60+, mam choroby współistniejące), przybieranie na wadze... brak kontaktu z ludźmi (ostatni raz u fryzjera na farbę i strzyżenie byłam w.... sierpniu - i nie mam odwagi!!!). Czekam, aż dostanę szczepionkę (mam szanse - nauczyciel akademicki, 60+) i wtedy będzie fryzjer. Ale pointą mojego wywodu jest jedno: jest bardzo prawdopodobne, że cierpisz na depresję (ja ją nazywam covidową - może tak, może inna), więc pogadaj sama ze sobą i zastanów się, czy nie byłoby dobrze odważyć się na wizytę u psychiatry. Nie napisałaś, w jakim mieście mieszkasz... Ale pisz dalej, będziemy z Tobą.... tyle na razie. obiecuję, będę do Ciebie zaglądać
Julka19602
28 lutego 2021, 08:41Może faktycznie warto iść do psychiatry. Ja walczyłam z depresją 20 lat było lepiej o gorzej. Trzeba tylko uważać bo aplikuja tyle lekarstw że stajemy się po prostu obojętni i działamy jak zombi. Wszystko zależy od specjalisty. Najważniejsza jest praca nad sobą brak znajomych i przyjaciół nie ułatwia sprawy. Ja ich nie mam i bardziej skupiam się na sobie ruch książka film wesoły optymistyczny . Zaplanowałam wyjazdy 2 w wakacje i dużo przebywania na powietrzu. Optymizmu życzę i pamiętaj że jesteś wspaniała i najważniejsza a resztę brzydko powiem o kant dipy potluc. Pozdrawiam serdecznie i powodzenia.
tuna_
28 lutego 2021, 14:05Za tobą naprawdę ciężka droga, gratulacje! Mam nadzieję, że znajdę tyle siły co ty. Dziękuję :)
Kaliaaaaa
28 lutego 2021, 07:52Kontakt ze specjalistą na pewno nie zaszkodzi. Obecna sytuacja jest trudna-mierzenie się z nią samemu to duże wyzwanie. Inna sprawa - ja się uczę by swojego samopoczucia i poczucia wartości nie uzależniać od zachowania i reakcji innych ludzi. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Za to mamy wpływ jak na nie zareagujemy. Powinno pomoc też dzialanie- pomysł co z tym wyjazdem- może możesz sama pojechać? Albo jak nie -to może gdzieś indziej? A może przyjaciółka miała sensowne powody i nie ma co tego brać do siebie. A w ogóle to zrób dla siebie coś miłego dziś;)
tuna_
28 lutego 2021, 14:07Muszę poczytać o przestaniu utożsamiania swoich odczuć z zachowaniem innych. Myślę, że to może być dobre, bo nie umiem się odciąć od decyzji innych. Zastanawiam się właśnie nad wyjazdem sama, ale nie mam takiego doświadczenia i trochę się boję. Dziękuję za wiadomość <3
eszaa
28 lutego 2021, 05:43myslę, ze jednak warto zasięgnąc opinii specjalisty. Depresja to podstępna choroba,ale z powodzeniem da sie ja leczyć. Rozumiem, ze jestes sama, a to nie pomaga. Trzymaj się
tuna_
28 lutego 2021, 14:08Nie do końca jestem sama, bardziej samotna? Chociaż też staram się dostrzegać ludzi, którzy są obok, a nie do końca traktowałam ich jak przyjaciół. Dziękuję za wsparcie :)