Dzisiejszy dzień niestety wypadł bardzo słabo. Nie będę oszukiwać ani siebie, ani Was. Nie czułam się dziś najlepiej, dalej męczę się z chorobą co jest dla mnie dobrą wymówką od ćwiczeń. Dodatkowo po drodze do apteki wstąpiłam do sklepu na małe zakupy i zaopatrzyłam się w bakalie do owsianki. O zgrozo. O ile suszone śliwki i żurawinę kocham, to nie potrafię ich jeść 'tonami', ale daktyle i migdały to moje przekleństwo. Zawsze sobie powtarzam, że kupię, ale będę rozsądnie je dawkować, niestety i tym razem się nie udało. Paczka migdałów poleciała migiem, daktyle jeszcze szybciej. Jedyny plus (no dobra, ogromny minus), że bakalie są takie drogie na studencką kieszeń. Inaczej kupowałabym je bez opamiętania!
Poza tym, to ogólne mam dziś dzień podjadania. Hmm, wina okresu?
Na szczęście z nosa już przestaje mi lecieć, jutro żadnych wymówek, rano wskakuję w dres i lecę na siłownię. I nie ma że boli - odpokutuję przynajmniej te daktyle.
Poza tym zauważyłam jeden spory błąd który robię. Jem zdrowo, ale ostatnio zauważyłam u siebie zbyt duże porcje, które może nie są mega kaloryczne, ale rozpychają mi żołądek, bo niektóre porcje wyglądają jak porcje dla solidnego chłopa.
Postanowiłam, że co tydzień, będę robić sobie jakieś 'wyzwanie' i pod względem diety i pod względem ćwiczeń, tak więc w tym tygodniu zmniejszam porcje o połowę, albo chociaż o 1/3, starając się tym samym zachować kaloryczność, bo jakoś specjalne obcinanie kalorii mnie nie obchodzi, a jeśli chodzi o ćwiczenia to codziennie Chodakowska. Tak więc od jutra zmiany dietowe, a dziś już chociaż 15-20 minut ćwiczeń zaliczę.
Jutro wracam tu ze 100% powerem! :)