Odbieram medal, izo i złotą folię NRC. Olewając rozciąganie pełznę do namiotu z masażami. Na wejściu dostaję numerek – 250-ty w kolejce, ale co minutę wzywają piątkami. Wewnątrz umieralnia, wszędzie pełno leżących zwłok i kuśtykających inwalidów… ale wygodna: mnóstwo puf, baseny do moczenia nóg w zimnej wodzie... Mam pół godziny czekania, w tym czasie wzorem innych zdejmuję buty i skarpety (słitfocie czarnych paznokci Wam daruję), rozkładam na ziemi folię i kładę się na niej, z nogami w górze. Tak lepiej… ale zaraz, nie rozciągnąłem się… resztkami woli na szybko jadę po minucie łydki, dwójki i lędźwiowe… na więcej nie mam siły i wracam na ziemię. Włączam pulsometr żeby na leżąco zmierzyć puls spoczynkowy pomaratoński… wychodzi 92, 2x więcej niż zwykle. To tyle, co kiedyś po mocnej setce na rowerze, wtedy 2 godziny leżałem bez ruchu i puls nie chciał spaść (w sumie też było 4h ostrego napierania). Dopiero teraz wyciągam telefon żeby wyłączyć endo, które włączyłem żeby umożliwić podgląd na żywo – i widzę, że gdzieś po drodze zdechł (potem okazuje się, że na 25-tym). No, to parę osób pewnie tam już sobie myśli że zszedłem z trasy lub coś mi się stało, a ja dopiero w aucie będę mógł się podłączyć do prądu i ich uspokoić… trudno, na razie kompletnie nie mam sił i moja filozofia jest taka:
Wreszcie wywołują mój numer. Na jednym z kilkunastu (-dziesięciu?) stanowisk dwie studentki fizjoterapii masują mi dzielnie przez 10 minut łydki, dwójki i czwórki nie zaniedbując rozcięgna. Tylko, że ten masaż chyba powinien być mocny i boleć, a jest przyjemny i raczej mało dający. Po zejściu ze stołu nie mam już sił stać w kolejce po posiłek regeneracyjny. Jest mi słabo i człapię na przystanek, karygodnie łamiąc wymogi okna węglowodanowego. W czasie odpoczynku wychłodziłem się, na wietrze bez folii bym zamarzł. Droga trwa wieki, ale z czasem nabieram tempa. Na przystanku proponuję innemu biegaczowi żeby usiadł obok mnie, ale mówi że jak siądzie to już nie wstanie. Pyta mnie jaki czas, mówię że 3:29, otwiera szeroko oczy i mówi że szacun… miłe :) W zatłoczonym tramwaju jestem jedynym ufoludkiem owiniętym w piekielnie szeleszczącą folię, ale mam to głęboko. Wreszcie auto... banan, izo, baton, ciepła kurtka i papu dla telefonu, żeby uspokoić bliskich że nic mi nie jest. Mózg po zastrzyku glukozy szybko odzyskuje sprawność, pędzę do domu skacząc po pasach płynnie jak zwykle. A w domu ekspresowy obiadek i siup do gorącej solanki… :)
Siedząc w wannie robię podsumowanie. To był dobry bieg. Jasne – piekielne zmęczenie, ból, zwątpienie… sponiewierało jak nic innego wcześniej (może ten ostatni półmaraton był blisko tego). Utrzymanie tempa w końcówce to była prawdziwa próba woli. Ale nic na serio nie nawaliło, choć mogło wiele. Nie było poważnych problemów z kontuzjami (zwłaszcza rozcięgna), pogodą, żołądkiem, skurczami, sznurówkami, sprzętem (prawie, pulsometr próbował strajkować), nie wypadł żaden żel i nie było klasycznej ściany. Miała rację Evilka, że mnie się zawsze udaje :) Chyba dlatego, że się dobrze przygotowuję.
W ten sposób spełniłem swoje największe biegowe marzenie. Przebiegłem maraton i to na wypasie, z wynikiem którego spodziewałem się dopiero po kilku przebiegniętych maratonach. Sportowo czuję się spełniony na maksa. Teraz czas na odpoczynek – bite 2 tygodnie bez zawodów ;)
Na zakończenie dziękuję Wam za kciuki, to miłe i w trudnych chwilach potrafi pomóc. W rewanżu ta relacja.
Tu można obejrzeć zapis biegu: https://www.endomondo.com/workouts/510792660/14544...
curly.wirly
3 maja 2015, 10:08Ekiden? :D Może lepiej - http://www.nxtri.com/ ? Z tym endo to faktycznie padło Ci na ok.25tym. Zastanawiałam się co się stało, ale byłam pewna, że tak łatwo się nie poddasz,więc pewnie techniczny problem.
strach3
3 maja 2015, 10:20W tri starty to w przyszłym roku, w tym tylko treningi (i wciąż się waham). Na Ekiden jestem zapisany od dawna, 2 tygodnie po maratonie życiówki nie będzie ale przynajmniej jakiś wkład do pozycji klubu na listach wyników. Zresztą wybrali mnie na kapitana drużyny więc nie ma to tamto, trzeba i już.
curly.wirly
3 maja 2015, 10:26uhu! Gratki Kapitanie! :)
Magdalena762013
2 maja 2015, 12:47Dales rade i to w wielkim stylu. Brawa. Ale podroz tramwajem - jak widac ciekawe doswiadczenie. A sytuacja na przystanku - niepowtarzalna:). Nie spodziewalam sie tez, ze organizator pomyslal nawet o masazach? Chociaz nie idealnych, ale zawsze cos:)
strach3
3 maja 2015, 07:37Na dużych imprezach często org zapewnia masaże. Zresztą ja nie mam pewności, może jednak były takie jak trzeba tylko ja coś źle doczytałem. Klasyczny masaż sportowy na pewno jest bolesny.
ggeisha
2 maja 2015, 07:28Ja się bałam masaży - naczytałam się, że na uszkodzone po dużym wysiłku mięśnie przynoszą więcej szkody niż pożytku. Ale widocznie tak nie jest, skoro mogłeś na następny dzień chodzić po schodach. Przypomina mi się hasło z jednego z transparentów: "ból trwa chwilę, duma zostaje na zawsze". Jeszcze raz chylę czoła - wielki szacun.
Izabela_p
2 maja 2015, 06:33Wielki szacun Gościu. Gratulacje !
badarba
2 maja 2015, 01:40Gratulacje:-)