Sprzęt naładowany, żele wciśnięte w szlufki pasa biodrowego, kupon na posiłek podpięty do numeru startowego, zapasowe buty i koszulka (paranoja mode ON) spakowane, jedzenie też – no to myk do auta i jazda na dobrze znany parking nieopodal Skaryszaka. Dalej tramwaj i o 8:45 jestem pod Stadionem. Trochę wcześnie, nie lubię korzystać z depozytów ze względu na kolejki i zawsze przychodzę gotowy do biegu czyli ubrany lekko… niby bardzo zimno nie było, ale 45 minut moknięcia to trochę za dużo. Ech, a miałem wziąć worek na śmieci do ubrania. Ale już za późno.
Na starcie organizacja perfekcyjna – bogaty sponsor sypnął kasą w ręce ludzi, którzy wiedzieli, jak ją dobrze wydać. Kieruję się na Wybrzeże Szczecińskie. Po drodze zjadam banana, dopijam izo i już jestem przy strefach startowych. Jest ich 10. Pierwsza to tradycyjnie Elita, druga – harpagany trójkołamacze. Ja wchodzę do trzeciej „3:00 – 3:30” – jako debiutantowi jest mi diablo miło tu stać :D. Na razie luźno, hula lekki wiatr i marznę, ale stopniowo strefa się wypełnia. Pytam pacemakera, jak będzie biegł – mówi, że równo. No okej, niby chciałem negative splitem, ale też i bałem się tego na debiucie. Odpuszczam pomysł zrobienia tego samodzielnie, wolę biec za zającem. Nawet na półmaratonie w pewnej chwili myślenie się wyłącza i ciągnie się już tylko resztkami woli za grupą. Dziś zasoby energetyczne uszczuplą się jeszcze bardziej, a paliwem mózgu jest przecież glukoza, więc pewnie na 35-tym km zapomnę nawet, jak się nazywam. I będę tylko umiał biec za chorągiewką.
O 9:00 ruszają zawody wózkarzy na 20 km (niezły sprzęt mają ludzie, carbonowe błyszczące "cuda techniki". Potem rozgrzewka (w tłumie więc statyczna, ale jest cieplej). O 9:30 rusza bieg Oshee na 10 km i chwilę potem maraton. Ledwo zdążam włączyć endo i włożyć telefon w bas biodrowy. A więc to już… i dzieje się naprawdę.
Pierwszy kilometr baaardzo wolno, taki tłok. Potem nadrabiamy. Ciężko się biegnie za pacemakerem, za którym na wąsko wytyczonej trasie jak gęsty czop tkwi grupa, którą prowadzi. Nie można ciągnąć swoim optymalnym w danej chwili rytmem, bo nie ma jak wyprzedzić. Trzymam się 20 m za chorągiewką - może nie ma tu jeszcze luzu, ale jak cię mogę, a większej straty robić nie chcę. Następnym razem ustawię się tak, żeby przekroczyć linię startu 50 m za zającem (tym razem przekroczyłem równo z nim). Niektórzy klną na czym świat stoi, że org ma ambicję robić wielki maraton, a nie zapewnił dobrej trasy. Ja nie narzekam, biorę co jest, ale w tym tłoku w końcu sam źle stawiam stopę i przez kolejne 100 m strach czy nie trzeba będzie zejść zaraz na starcie. Na szczęście ból mija. Później na trasie dwa razy zdarzają się niespodziewane przewężenia, w których ludzie wpadają na siebie. Rozcięgno dokucza od samego początku, ale nie bardziej niż zwykle. Potem przestaję o nim myśleć. Puls za wysoki, ale jeszcze na progu tlenowym (160) więc luzik. Kropi deszczyk, taki akurat. Jak na początek może być. Ale to dopiero pierwsze kilometry. Co się wydarzy na kolejnych, a zwłaszcza jak bardzo sponiewierają te ostatnie, tego dopiero się dowiem. Na razie z nadzieją sunę równo do przodu.
avinnion
28 kwietnia 2015, 20:48a są jakieś strefy dla żółwika:)?
strach3
28 kwietnia 2015, 22:06Pewnie, zawsze są. Oby w limicie czasowym się zmieścić ;P
Magdalena762013
28 kwietnia 2015, 18:27Zaczyna sie jak zawsze genialnie:). Czytam jednym tchem. Napisz prosze, jak wyglada temat wyboru stres startowych? Czy samemu sie je wybiera nie miejscu, czy wczesniej przy pobieraniu numeru, no i czy sa jakos oznaczone?
strach3
28 kwietnia 2015, 18:53Strefy są oznaczone i czasami dodatkowo wygrodzone szarfami lub barierkami, które zostają usunięte tuż przed startem. Wybór - teoretycznie zasada jest prosta: stajemy w strefie, która odpowiada naszym realnym możliwościom. W praktyce bywa różnie. Nikt nie lubi deptać wolniejszych, więc egoiści pchają się naprzód gdzie tego problemu mieć nie będą, a to że sami sprawią go innym to już ich nie obchodzi. Choć przecież wystarczy żeby wszyscy przestrzegali zasad, żeby problem w ogóle znikł. Na szczęście kultura i świadomość chyba rosną, mam wrażenie że jest trochę lepiej niż te dwa lata temu. Na małych biegach w ogóle nie ma stref, np. w moim pierwszym półmaratonie startowało 200 osób i nie były potrzebne. Na większych kilka lat temu bywało różnie, teraz chyba już wszędzie są (przynajmniej tam gdzie ja startowałem). Przypisania może dokonać organizator na podstawie czasu, zadeklarowanego przy zapisie, ale nie jest sztywny. Czasem na numerach startowych jest nadrukowany prostokąt w kolorze strefy, więc od razu widać, gdzie powinno się stanąć. Generalnie każdy powinien wiedzieć, na ile go stać w dniu startu i odpowiednio się ustawić. Ja zapisując się dawno temu na Orlen podawałem chyba jeszcze 4:00, ale progres zrobiony w międzyczasie sprawił, że nie miało sensu ustawiać się tak daleko, skoro zamierzałem biec z zającem na 3:30. Zmiana strefy nie jest problemem, jeśli jest uzasadniona. Problemem jest, gdy na przód pchają się zawodnicy za wolni (patrz wpis z czerwca ub. roku z biegu Piotrkowską). No, to walnąłem elaborat, ale może kogoś tym nawrócę ku wspólnej korzyści :)
Magdalena762013
28 kwietnia 2015, 19:04Elaborat, ale jaki zrozumialy! Dzieki.