Po żartobliwym poprzednim wpisie tym razem bardziej konkretnie o wydarzeniach ostatnich dni.
Od środy do niedzieli spływ kajakowy - 15 osób. Pogoda nas nie rozpieszczała: jeśli akurat nie padało, to pokonywaliśmy jezioro walcząc z silnym wiatrem, co oznaczało naprawdę solidny wycisk. Codziennie rano suszenie namiotów, pakowanie majdanu do kajaka (zazwyczaj na biegu, w przerwie od deszczu), 4-5 godzin netto wiosłowania z założonymi pokrowcami p-deszczowymi ze sznurowanym otworem na wioślarza, gdzieś tam przerwa na kolejne suszenie i obiad (czasem gołąbki ze słoika odgrzane na butli, innym razem rybka w przydrożnej knajpie). Czasem przenoski (bez rozpakowywania, kajak z bagażami waży do 100 kg i nieść musi go 4 chłopa). Znalezienie noclegu, rozbicie namiotów, ognisko, kolejna runda suszenia kurtek, kiełbaski, piwko, różne słodkie wysokoprocentowe nalewki… dodając wysiłek, śpi się po tym wszystkim jak marzenie. No i piękne okoliczności przyrody:
Dzień był dość zapełniony i nie było łatwo znaleźć czas na bieganie. Na szczęście okazało się, że jedna ze spływowiczek też biega, i to na podobnym poziomie (życiówka na dychę gorsza tylko o minutę od mojej). W dodatku taka sama pasjonatka jak ja, zabrała na spływ buty i ciuchy biegowe :) We dwoje łatwiej było się zmobilizować, aby po aktywnym dniu kajakowym wykrzesać jeszcze siły na trening biegowy. W ciągu pięciu dni pobiegliśmy dwa razy, na trzeci raz nie pozwoliła pogoda i ograniczenia czasowe.
Pierwszy nocleg wypadł na małej wyspie, więc drugiego dnia rano zupełnie nie było gdzie pobiegać.
Trzeciego dnia koleżance doskwierały uboczne efekty zatankowania nadmiernej ilości promili poprzedniego wieczora (za to jaka była wtedy rozrywkowa ), więc nie była w stanie zrobić normalnego treningu. Dobrze, że w ogóle dała się zwlec o 6:15 rano, twarda sztuka. Jednak nie ma tego złego – biegnąc tempem 6:30 udało mi się zejść bardzo nisko z tętnem, tak jak jeszcze nigdy. Rozmawiając, dyszka zleciała migiem. Zapis: klik.
Kolejnego dnia poleciałem hardkorem.
Pogoda była pod psem, nie mogliśmy zwinąć obozowiska i odpłynąć, bo cały czas padało. W południe zaliczyłem więc trening pływacki, w którym deszcz nie przeszkadza – 1.6 km kraulem w 42 minuty w otwartym akwenie. Zapis tutaj. Było ciężko, nie miałem okularków, a zimna (17*C) woda stwarzała ryzyko skurczu, dlatego płynąłem wzdłuż brzegu, dodatkowo walcząc z obfitymi wodorostami. Zadziwiająco dobrze sprawdził się Garmin – w ogóle nie gubił sygnału pod wodą jak przy poprzedniej próbie dwa lata temu. Pewnie dlatego, że wtedy płynąłem żabką, a tym razem wyłącznie kraulem. Najgorsza była zimna woda. Liczyłem się z tym, że będzie zimna, ale założyłem, że płynąc energicznie i dodatkowo walcząc z falą będę generował dużo ciepła. Well… nie dość dużo. Z wody wyszedłem lekko się słaniając na nogach i po ubraniu ciepłych ciuchów szybko wrzuciłem do pieca kilka herbatników, po czym potruchtałem na obiad do pobliskiej jadłodajni. Zjedzenie zupy bez rozlewania okazało się nie lada wyzwaniem, tak bardzo trzęsły mi się ręce. Po drugim daniu pędem pobiegłem do namiotu, wskoczyłem w ciepły śpiwór i zasnąłem, wciąż trzęsąc się z zimna, choć minęła już godzina od wyjścia z wody. Dopiero po godzinie snu w śpiworze, gdy po ustabilizowaniu się bezdeszczowej pogody zbudzono mnie na zwijanie obozu, czułem się już znośnie.
Następnie kilka godzin wiosłowania – to druga aktywność tego dnia. A wieczorem trzecia, też nielekka – opisana z przymrużeniem oka w poprzednim wpisie (klik). Na pewno jeden z najbardziej aktywnych sportowo dni ever , obok obozu biegowego i "setek" na rowerze. Nie powiem, jestem z siebie zadowolony :)
Co niestety nie zmienia faktu, że z każdego spływu wracam 0.5 - 1 kg cięższy. Wskutek ruchu i świeżego powietrza apetyt rośnie tak, że spożycie przekracza wydatek energetyczny na wiosłowanie. No nic, to takie moje "cheat days", wybiega się.
tikitiki1986
23 czerwca 2014, 17:13cholercia... nie dość, że biegacz, rowerzysta, pływak, kajakarz, to jeszcze do tego wszystkiego mors? :)
strach3
23 czerwca 2014, 17:19Taki przypadkowy mors ;) Na drugi raz dwa razy się zastanowię nie znając temperatury wody. Sprawdziwszy na własnej skórze teraz lepiej rozumiem, dlaczego na zawodach tri poniżej 18*C dopuszczają start tylko w piankach.
maria83
23 czerwca 2014, 14:14Szacunek :) pełen podziw. I gratuluję udanego wypadu.