Będąc całe życie otyłą osobą, miałam w głowie pewną wizję życia ludzi szczupłych, którego, jak sądziłam, nigdy nie będzie dane mi doświadczyć. Wyobrażałam sobie, jak wspaniałe musi być ich życie bez żadnych problemów, wyrzeczeń, bez otarć na wewnętrznych stronach ud i paska potu pod biustem kiedy tylko wyjdą na podwórko w czasie od kwietnia do października.
Wraz z każdym zgubionym kilogramem zaczęło do mnie docierać, że równie dużo, co o codziennej rutynie osób z BMI w normie, wiem o życiu na Marsie. Największy mit mojego życia został obalony nie przy okazji odkrycia, że pod sztuczną brodą Świętego Mikołaja kryje się mój tata, ale kiedy dotarło do mnie, że moi bliscy, którzy utrzymują wagę w normie, tak naprawdę pracują na to za każdym razem, kiedy wkładają jedzenie do ust czy kiedy wybierają aktywność fizyczną zamiast półśrodków. Że kiedy idę z przyjaciółką na lody wieczorem, to ona potem odpuszcza sobie kanapki na kolację. Że po festiwalu świątecznych delicji mama na jakiś czas do picia wybiera tylko wodę i zieloną herbatę, a do obiadu nie kładzie obok mięsa i warzyw jeszcze makaronu czy ziemniaków.
W ogóle teoria mojej mamy brzmi, że nie tyjemy w święta tylko po nich, bo ciężko jest pochłonąć 7 000 nadprogramowych kalorii w dwa dni, a właśnie tyle potrzeba do odłożenia się jednego kilograma tłuszczu. Za to łatwo jest później dojadać przysmaki przygotowywane w ilościach jak dla pułku wojska przez cały karnawał, czy też cichaczem wyciągać wielkanocne czekoladowe jajeczka z szufladki aż do Bożego Ciała. I dlatego warto na te dwa dni zapomnieć o diecie i cieszyć się atmosferą, ale święta, święta i po świętach, więc nie ma usprawiedliwienia dla kontynuowania obżarstwa.
Idąc na siłownię byłam pewna, że spotkam tam samych sportowych świrów z waskularyzacją Hulka i laski z Instagrama z tyłkiem wielkości skrzynki piwa i talią osy. A największy odsetek korzystających z takich przybytków to... normalni ludzie. Ludzie, co do których mijając ich na ulicy nie powiecie na pierwszy rzut oka, że codziennie odwiedzają klub fitness. Bo żeby wyglądać jak gwiazdy kulturystyki, należy podporządkować temu całe życie i wszystkie codzienne czynności, nie wystarczy tylko pomachać dwukilowymi hantelkami przed dziesięciominutówką z YouTube albo pójść dwa razy na zumbę z ciężarkami. Ba, żeby utrzymywać ciało w formie dobrej, acz raczej przeciętnej, trzeba zdecydować się na jakaś aktywność fizyczną i uprawiać ją regularnie. Nie powinien być dla nas wyczynem niedzielny spacer, pojechanie rowerem do sklepu czy skorzystanie ze schodów zamiast windy, bo to NEAT (Non-Exercise Activity Thermogenesis) jest kluczem do utrzymania szczupłej sylwetki. Możesz zapisać się na siłownię i spędzać godzinę na orbitreku, i owszem, spalisz przy tym około 500 kalorii (zakładając, że ważysz ok. 70 kg). To ekwiwalent czterech łyżek masła orzechowego albo półtorej pączka. Do czego dążę pisząc ten akapit? Że żeby mieć sportową sylwetkę trzeba naprawdę ciężko zapierdzielać, a zwykłe ćwiczenie po godzince kilka razy w ciągu tygodnia nie powinno usprawiedliwiać tego, że po takim wysiłku klapniemy na kanapę na cały dzień i zjemy dwa razy więcej, żeby przypadkiem za bardzo się nie wysuszyć i nie wyglądać niechcący jak zawodniczki bikini fitness. Że to, że idziemy na rower czy poruszamy się po mieście piechotą, powinno być czymś normalnym, a nie świętem albo czynnością zarezerwowaną dla procesu odchudzania. Innymi słowy - szczupli ludzie nie uważają, że aktywność fizyczna jest czymś niecodziennym i nie szukają wymówek, przez które niby nie mogą jej wdrożyć w życie.
Ostatnia rzecz to aspekt psychologiczny. Wszyscy szczupli ludzie, których znam, często kontrolują swoją masę ciała, niekoniecznie ważąc się. Widzą, że spodnie zrobiły się lekko przyciasnawe i zaczynają działać, żeby one znowu były luźne. Nie załamują się dodatkowym kilogramem na wadze, ale od razu podejmują działania, żeby obok jedynki nie pojawiło się zero, a potem 20, 30... Mają listy produktów, których nie lubią i nie zjedzą, mimo że są to na przykład słodycze czy przekąski. Wyznają zasadę, że przetworzone jedzenie, fast foody i słodycze je się przy wyjątkowych okazjach, a nie jako element codziennej diety. Wiem, że zaraz odezwą się osoby, które znają ludzi obżerających się sztucznozą i utrzymujących figurę. Ale ekhm, dlatego w tytule umieściłam też magiczne słówko "zdrowie"...
kawonanit
16 czerwca 2017, 20:46Hmm... wydaje mi się, że osoby, o których piszesz mają w swoim życiorysie jakiś epizod z nadprogramowymi kilogramami... Ale mogę to poprzeć tylko i wyłącznie własnym przykładem, jako, że byłam szczupła do 25 roku życia. Nigdy nie byłam nadgorliwie aktywna, nie uprawiałam sportów, ani nie karałam się brakiem posiłku po zjedzonych lodach... Byłam bardzo przeciętnym dzieckiem, nastolatką, studentką... i nigdy nie zaprzątałam sobie głowy kwestiami wagi (ani nie bałam się, że przytyję, ani nie obchodzili mnie ludzie otyli). Rety, ale byłam wtedy szczęśliwa! :D
pani_slowik
16 czerwca 2017, 17:22okej - z tym, że trzeba stosunkowo zdrowo się odżywiać, aby mieć szczupłe i zdrowe ciało jak najbardziej się zgadzam, lecz z tym, że trzeba zapierdzielać i być aktywnym jak w opisanych przez Ciebie przykładach muszę zaprzeczyć. właśnie mnóstwo osób swoją sylwetkę utrzymuje przez zwykłe, nienadprogramowe aktywności, a jeśli jeszcze zdrowo się odżywiają to już w ogóle miód malina! mam dookoła mnóstwo ludzi, których dobrze znam, wyglądają bardzo dobrze i ich forma jest względnie spoko, a nawet nigdy nie byli na siłowni, ALE! właśnie jest ale, które polega na tym, że nie mają samochodu i poruszają się pieszo, albo non stop biegają w celu wyrobienia się na komunikację miejską, albo pracują fizycznie - nie jakoś ciężko, ale nie płaszczą dupska na biurowym fotelu :p i właśnie gdy z nimi rozmawiam i pytam jak to robią, że utrzymują formę to właśnie te niedzielne spacerki, czy skorzystanie z windy pojawiają się w ich odpowiedziach - małymi krokami można przemierzyć cały świat :) oczywiście, są osoby, które aby utrzymać względnie dobrą kondycje muszą dołożyć "nadprogramowy" ruch w postaci domowych ćwiczeń na YT, czy też na siłowni, ale mowa tu o takich osobach, które zazwyczaj nie mają możliwości by wpleść zwyczajną, podstawową aktywność gdyż ich praca jest biurowa, a pokonywanie 20 km do pracy na rowerze czy piechotką raczej nie wchodzi w grę. no, ale może ja się nie znam, mówię tylko co mi przekazują inni szczupli i na pierwszy rzut oka zdrowi ludzie :D w miskę nikomu nie zaglądam, ale biorąc przykład z mojej koleżanki, ona właśnie też czasem się ogranicza i np. je chipsy i pije piwo tylko w piątki gdy wychodzi na miasto, a podczas reszty tygodnia je normalnie no i 'fika koziołki" z Chodakowską kiedy czas jej na to pozwoli - wygląda bardzo dobrze :) także praca w celu uzyskania szczupłej i zdrowej sylwetki to nie wysiłek, lecz norma, standard - dla ludzi o normalnej posturze to całkiem naturalne by coś zamienić na poczet dopięcia się w stare spodnie, lub poczucia luzu w nieprzymierzanej od zimy sukience :)
LinuxS
16 czerwca 2017, 16:52Swietnie napisane! Zgadzam sie w 100 %. Poza malymi wyjatkami (zaburzenia metabolizmu) zdecydowana wiekszosc musi pracowac na swoja szczupla/normalna sylwetke. Nic za darmo. Tez czesto spotykam sie z komentarzami "ty to mozesz sobie pozwolic". No coz... pozwalam, a potem jem warzywa albo juz nie jem, biegam, jezdze na rowerze, plywam, weekendy spedzam aktywnie BO LUBIE. Dla mnie sport nie jest kara za grzechy. No ale ... dla wiekszosci jestem szczesciara, ktora je i nie tyje;-) Nie ma co popadac w przesade i dolowac kazdym 20 deko na plus, ale jesli jest to tendencja wzrostowa i zrobilo sie z tego 1,5 -2 kg, bez waznego powodu to czas na program naprawczy;-). Masz fajne podejscie i trzymam kciuki !
iw-nowa
16 czerwca 2017, 13:01Aha, powiem Ci, że jeden z argumentów, który użyłaś ostatnio w którymś ze swoich wpisów przypadł mi do serca najbardziej. Przytoczę mniej więcej: weź kup sobie tego batona, a potem rozbierz się i zjedz go nago przed lustrem!!! To jest tak skuteczne, że zaczynam stosować do siebie. Kiedy mam na coś grzesznego ochotę, wyobrażam sobie, jakbym się czuła jedząc to nago przed lustrem. I póki co w 100% odpuszczam :)))!
iw-nowa
17 czerwca 2017, 08:57Jedząc ogórka czułabym się bosko! :)) W końcu to byłoby zdrowe jedzenie. Ale widok mnie gołej z pizzą pewnie na zawsze skłoniłby mnie do jej unikania. :)
iw-nowa
16 czerwca 2017, 12:05Bardzo się cieszę, że tak mądrze pisze Dziewczyna, która sama przeszła tak wielką metamorfozę. Myślę, że możesz przekonać wiele otyłych osób, jak jest naprawdę. Nawet tych mniej otyłych, ale już nie czujących się dobrze ze sobą warto czasem przekonać do czegoś zdrowszego. :) Fajne obserwacje, masz rację osoby szczupłe ciągle kontrolują swoją wagę, wykazują dużą aktywność i nie uważają tego za coś nadzwyczajnego, tylko za normę. pozdrowienia
andorinha
16 czerwca 2017, 11:15Ja zostałam tak wychowana, że wolny czas = sport. W dzieciństwie nie pamiętam ani jednego weekendu żebym siedziała na tyłku, rodzice zawsze coś nam organizowali. Nie czuję żadnego żalu, jak moja przedmówczyni, że zawsze trzeba ćwiczyć, wręcz przeciwnie, jak zdarzy mi się weekend, że muszę nad czymś posiedzieć, to dopiero mam żal! :p A czy to życie szczupłych jest takie sekretne? Może faktycznie to co jest tuż przed nosem jest niewidoczne ;)
silene_1310
16 czerwca 2017, 12:37Sekretne jest dlatego, że od zawsze grubi ludzie myślą, że bycie szczupłym bierze się z powietrza i przeklinają niesprawiedliwość tego świata :)
andorinha
16 czerwca 2017, 12:57Naprawdę bardzo ciekawe te Twoje obserwacje, nie pomyślałabym że tak jest. Myślałam, że ludzie otyli widzą, że szczupli ćwiczą dużo się ruszają (jak piszesz - ruch nie dotyczy tylko ćwiczeń, ale zwykłej codzienności - wybierania zwykłych schodów zamiast ruchomych, aktywnych wakacji a nie leżenia plackiem;) i mniej jedzą, ale im samym się nie chce, niestety...
andorinha
16 czerwca 2017, 23:36No tak, jeśli chodzi o jedzenie to faktycznie nie znam się na tym, polegam jedynie na intuicji a nie kontroli. Tzn. jem co lubię i gdy jestem głodna ;) Nie umiem liczyć kalorii ani tych innych proporcji. Trudno mi się więc porównywać. Mam całe życie niedowagę i nigdy nie przytyłam chociażby do tzw. "wagi prawidłowej", co tam.. nie dobiłam nawet do 50 kg przy 170 cm. Nawet gdy, musiałam leżeć w łóżku przez trzy miesiące i z nudów żarłam codziennie paczkę M&Msów, czy w czasie innych mniej ruchliwych epizodów jak egzaminy zawodowe lub pisanie pracy magisterskiej. Zwracam uwagę na to co jem jedynie pod kątem alergii i preferencji.
Mileczna
16 czerwca 2017, 10:01niby jest powrzechnie znany fakt ,że nic nie jest dane raz na zawsze ...a jednak czasem taki żal w środku ,w czesiu ,że to juz zawsze trzeba ćwiczyć I mysleć o tym co się je :) gdzies w moim "procesie" zgubiłam moment pogodzenia się z tym faktem niestety - ale od czego jest duga szansa :)