Dzisiaj na mega-późne śniadanko (z przyczyn obiektywnych) dwie kromki chleba pełnoziarnistego z odrobiną masła, czterema smażonymi żółtkami (robiłam młodemu sadzone, ale on jada tylko białko, więc zostały mi żółtka, a że są neutralne, to uznałam, że ok), plasterkami awokado i kiełkami (W).
Generalnie mam za sobą totalnie schrzanioną noc, a przed sobą kompletnie zdezorganizowaną niedzielę. Nie znoszę takich sytuacji. Jestem niewyspana, niezadowolona i ogólnie wrogo nastawiona, a przede mną mnóstwo roboty zleceniowej.
Matula wczoraj przyjechała o 23-ej, bo "jej nerwy puściły". Ja oczywiście rozumiem, bo mój ojczym to kawał łajzy jest i z roku na rok robi się gorszy (duże prawdopodobieństwo Alzheimera w takiej mało fajnej formie, ale nie do zdiagnozowania jak na razie). Ale moja matka nie zna granic, ona ma problem, więc trzeba z nią siedzieć całą noc. Zwykle, żeby to przetrwać brałam udział w spożyciu przywiezionego przez nią alkoholu, ale tym razem NIE! Tyle tylko, że przez to kosztowało mnie to chyba dwa razy tyle zdrowia, co zwykle. W efekcie nie spałam prawie wcale w nocy, nerwy mam jeszcze napięte jak struna (ona jest strasznie "wrażliwa" i trzeba koło niej "na paluszkach", zwłaszcza jak wypije, do tego jest mnóstwo nagromadzonych różnych pretensji, które ona w takich chwilach uwielbia wywlekać), musiałam odespać i wstałam około południa. I jestem z tego powodu wściekła, bo kiepsko się czuję i mam zmarnowane pół dnia na niczym. I plan żywieniowy też się pokopał. Na dodatek nie mam gdzie pracować, bo zwykle siedzę przy kompie na narożniku (mam taki fajny jakby kufer stanowiący część narożnika i na nim stawiam lapa, idealnie mi się pisze z narożnika), a ona tam teraz śpi w najlepsze. A ja muszę siedzieć na pufie chyłkiem przy ławie. Nie bez racji powiedziałam jej wczoraj, że jest cholerną egoistką, bo mi spać nie da, tylko że ona jutro sobie będzie spała ile chcieć, a ja mam robotę. I to też jest kość niezgody, bo od razu wyskoczyła mi z zarzutem, że to nie mam innej pracy tylko taką to wina tego, że się zapuściłam, bo pierwsze wrażenie też jest ważne. Idiotka! Przez ubiegłe dwa lata byłam raptem na jednej rozmowie kwalifikacyjnej, pomimo mnóstwa wysłanych CV. Jak się ma 39 lat to coraz trudniej znaleźć pracę, tym bardziej w takiej pipidówie jak nasza, a ja w sumie lubię to moje pisanie, chociaż czasami daje w kość. Poza tym nie w tym rzecz. Ja mam pracę, a ją to gówno obchodzi, ale to ja jestem podła i jej nie rozumiem, i coś tam coś tam. Czasami zwyczajnie brak mi do niej cierpliwości:)))
Ale waga znowu odrobinkę spadła. 8 z przodu zaczyna być coraz bardziej realne:)))
izabela19681
17 listopada 2013, 14:17Puree z zielonego groszku jest pyszne. Przy okazji polecam chrzanowe puree ziemniaczane :)
savannah1974
17 listopada 2013, 14:03Z ciekawości zaczęłam szukać i znalazłam wyjaśnienie, że jest to filet ze środkowej części ryby, charakteryzujący się wyjątkową soczystością i brakiem ości. Przy okazji wyszperałam fajny przepis na taką polędwiczkę na puree z zielonego groszku, a że mam jeszcze w zamrażalniku, to chyba następnym razem zrobię go właśnie w takiej wersji.
izabela19681
17 listopada 2013, 13:22Dorsz musiał być pyszny. Tylko tak się zastanawiam, w którym miejscu dorsz, czy w ogóle inna ryba, ma polędwicę???? :) To chyba jakiś slang kulinarny, bo faktycznie jest mnóstwo przepisów na "polędwicę" z dorsza. Milej niedzieli.
Omega.3
17 listopada 2013, 12:59Niedziele są zwykle pod znakiem lenistwa ;)