1 listopada 2013 r.
Rozpoczęłam trzy wojny w ciągu czterech dni. Efekt jest nawet ciekawy. Wystarczyło kilka zdań, abym straciła kontakt z miłością mojego życia i dwójką przyjaciół. Dziś po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam przez kilka godziny brak jakiegokolwiek obcej ingerencji. Bez budowania osłon i murów. Zapomniałam już jak to jest. Źle? Dobrze? To nie są odpowiednie słowa. Po prostu byłam sama ze sobą. Nie trwało to długo, bo pojawiła się kobieta, która od zawsze mnie pociągała, ale równocześnie bałam się jej. To dziwne, że pokazała się akurat w takim momencie. No cóż wlazła i sobie trochę pobyła. Zawsze wiedziała kiedy przyjść. Wyczuła moment, kiedy nie udało mi się jeszcze odbudować swojej ochrony po ostatniej demolce i kiedy nie miałam się do go kogo zwrócić o pomoc. Na szczęście pobyła chwile i sobie poszła. Nie chciałam jej dać tego, czego chciała. Pewnie wróci. Ale to przyszłość. Zmiany cały czas następują.
Byłam na cmentarzu. Lubię, ale kiedy jest zdecydowanie mniej ludzi, kiedy nikt nie potrąca nikogo, kiedy można iść, czytać, czuć ludzi, którzy kiedyś byli. Nieustraszony bojownik, prawnik, student medycyny, Jaś, po którym w 1895 roku płakali rodzice, Hania, którą kochała siostra, Alojz urodzony w 1914. Nie umiem się odnaleźć na pogrzebach, ale lubię cmentarze. Jakkolwiek to nie zabrzmi jest w nich życie. Wystałam grzecznie na mszy. Grzecznie, bo zwykle nie stoję, ale zrobiłam to dla mamy. Ksiądz, który prawił kazanie mówił o modlitwie za tych, którzy odeszli, bo inaczej mają przechlapane. Mówił to w tak autorytatywny sposób, że przez moment chciałam mu wierzyć. Przez moment, a potem mój wzrok padł na pomnik obok. Kochana córka, żona, matka – miała 20 lat…
Co do diety to waga oszalała. Kalorii nie liczę, ale jakoś bardzo mocno też nie grzeszę. A waga pokazuje 85,2. Sądzę, że się popsuła, dlatego nie przesuwam paska. Skłamałabym gdybym powiedziała, że mi to przeszkadza….