talerz rosołu (na szczęście niezbyt tłustego), porcję ziemniaczków puree (tradycyjnych niestety), porcję sałatki jarzynowej (tradycyjnej a jakże), porcję fasolki szparagowej (w pełni dietetycznej, gdyż z wody, bez żadnej okrasy), a na deser kawałek tortu makowego (raczej niezbyt dietetycznego); do tego herbatka czarna z cytryną i odrobiną cukru trzcinowego.
Na śniadanko były dwie cienkie kromeczki chleba staropolskiego oraz omlet z 3 białek (zostały po pierogach) z pieczarkami usmażony na łyżeczce oliwy z oliwek, do tego moja herbata z odrobiną miodu.
Na drugie śniadanie była 1/3 melona zielonego i herbata z 1/2 łyżeczki miodu.
I to tyle jedzenia na dziś, więc może jednak nie będzie tak strasznie.
Jeśli chodzi o mięso to chciałabym zostać wegetarianką i choć względy moralno-etyczne są tu oczywiste to wolę skupić się na aspektach zdrowotnych i smakowych. Po prostu uważam, że taka dieta jest zdrowsza i smaczniejsza. Nigdy nie byłam jakąś wielką smakoszką mięsa, choć pewnie znajdzie się kilka wyrobów mięsnych, za którymi czasem zatęsknię, ale tragedii nie będzie. Pewną trudność sprawi na pewno fakt, że obie rodziny, i moja, i męża są zdecydowanie mięsożerne (i tego raczej nie zmienię), ale za to wszyscy przyzwyczaili się już do tego, że ciągle jem jakieś inne rzeczy niż oni, więc i teraz nie będzie wielkiego szumu. Jeśli chodzi o dzieci to myślę, że same powinny wybrać czy chcą jeść mięso czy nie, więc zdecydują jak będą do tego gotowe, a na razie będę serwować im dietę zróżnicowaną z dodatkiem w miarę najzdrowszych gatunków mięsa.