5kg za mną. W 3 tygodnie, tak że chyba za szybko, ale odbija się na chwilowych wzrostach, to może nie tak źle ;) No i zbliża się to, co tutaj jest nazywane "@". W dodatku ma się zacząć w dzień ważenia... smutecek.
Jednak centymetry swoje pokazują. Sukcesywnie powolutku znikają i to najważniejsze, czyż nie? :D
Przestałam się super ściśle trzymać diety. Zwyczajnie czasami nie ma czasu, albo warunków, albo ochoty. Ale o dziwo po tak krótkim czasie wiem, na co mogę sobie pozwolić i jest ok. Nie odbija się ani na mojej energii ani na wadze.
Dokonałam dzisiaj odkrycia, dlaczego mi wychodzi. Od dłuższego czasu moje jedzenie było oparte głównie o wygodę, a nie zachcianki. Te się pojawiały głównie z powodu nie jedzenia. Np. pizza o 21 :D A wygoda? Obiad to najlepiej na stołówce, a w domu coś ze słoika. Dlatego teraz wychodzi i to bezboleśnie. Bo od dawna nie mam tak, jak kiedyś, że "lubię jeść". A to, co jem teraz jest o wiele smaczniejsze i przyjemniejsze niż przez ostatni dłuższy czas. Nie jestem głodna nawet przez chwilę, więc i na pizzę o 21 mnie nie napada wilczy apetyt. A jak czytam dziewczyny tutaj to chyba moim największym błogosławieństwem jest to, że naprawdę nie lubię słodkiego. Cieszę się wręcz, że wreszcie nie mam w przepisach tyle owoców. Max, na co mogłam mieć ochotę to murzynek - jedyne ciasto, które naprawdę lubię. Prawie jak chleb, tylko czekoladowy. A i to tylko jak matka specjalnie dla mnie na święta zrobiła, żebym jakiegoś ciasta zjadła. Tak, że - tajemnica rozwiązana. Te wnioski dają ogromnie duże szanse na to, że to już nie tylko odchudzanie, a serio trwała zmiana :D Zobaczymy za jakiś czas, ale jestem naprawdę dobrej myśli.