Postanowiłam wrócić. Na łono Vitalii, do pisania, do zwiększonego kontrolowania jedzenia i zapisywania aktywności. Zapisywania, bo jest, a raczej było jej sporo.
Nie wiem czy zaczynać od początku czy od końca?
To może od początku... lipiec i sierpień wykorzystywałam aktywnościowo maksymalnie. Na swoje możliwości oczywiście. Trasy rowerowe po 30-60 km, właściwie codzienne (te krótsze, dłuższe raz, dwa razy w tygodniu), które wieńczyłam w upalne dni nad zalewem, gdzie niezmordowanie potrafiłam o zachodzie słońca pływać 1,5 h. Czułam się wspaniale! Dodatkowo "odkryłam" SUP, dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest to deska, na której pływa się w pozycji stojącej odpychając pagajem. Zakochałam się w tym sporcie od pierwszego wejrzenia i zamarzyłam sobie kilka lekcji windsurfingu podczas urlopu... Popychana słowami instruktora, że to już nie będzie taka łatwa dyscyplina, że tu się do wody wpada, potrzeba więcej determinacji, siły i czasu do nauki, do mojego pedałowania i pływania dołożyłam siłownie na wolnym powietrzu. I tak niemalże dzień w dzień, na zakończenie aktywności zaliczałam jeszcze sporo ćwiczeń, głownie na ramiona. Czułam się wspaniale, waga leciała pomalutku (bo głodna to tez byłam, więc jadłam zdrowo ale bez redukcji bo bardziej zależało mi na poprawieniu kondycji i siły), aż do czasu...
Do czasu kiedy wbrew dość oczywistemu (miałam poważnie uszkodzony kręgosłup na odcinku szyjnym i piersiowym, byłam całkiem krótkotrwale sparaliżowana i mam dyskopatię lędźwiowa), wlazłam na coś co nazywam kręćkiem, a poprawiłam ćwiczeniami lędźwi w zwisie... jak to ja... wszystko na 100 ba 120 procent... rozciągnięta po rowerze i pływaniu zaszalałam na maxa... i już dobę później zaczęło się coś dziać. Najpierw niewinny bolesny przeskok kręgu w lędźwiach przy jakimś gwałtowniejszym ruchu, Później problem z podnoszeniem nogi na wysokość stopnia... nie zmienia to faktu, że dalej jeździłam i pływałam... tylko zejście i wejście z plaży były koszmarem. Objawy gasły rano, gdy byłam wypoczęta, rozkręcały się w ciągu dnia, aż do czasu, kiedy po przytachaniu zakupów usiadłam na siku i nagle koniec. Nogi prawie bez czucia, lędźwie sztywne, masakryczny ból w krzyżu, który obwieściłam światu płaczem... luby mnie ściągał z wc, przerzucił sobie przez plecy i zatargał do łózka. A ja nie wiedziałam co się dzieje i nie umiałam się z tym pogodzić, że każde najmniejsze drgnienie wywołuje tak silny ból. I taka to była, jest moja historia. Od czwartku jestem na urlopie, jeszcze cały ten tydzień. Nie planowałam wyjazdu (pierwotnie tak, ale się wycofaliśmy z kilku powodów), tylko naukę pływania na desce, a póki co na nowo uczę się chodzić. Przeraża mnie to, że teraz będę miała schiza robić cokolwiek, żeby się nie powtórzyło... Na szczęście mam wrażenie, że od tego krachu (sobota) poprawa następuje lawinowo i już wczoraj odważyłam się zejść po schodach, położyć na ziemi rower i jakoś przełożyłam nogę żeby chociaż rodziców odwiedzić. No ale na tę chwilę nie wyobrażam sobie skrętu tułowia na desce czy wyciągania lezącego w wodzie żagla za fał startowy... no nic...
Trzeba wrócić do zdrowia, to najważniejsze. Na resztę jeszcze mam nadzieje przyjdzie czas :)
basiaaak
21 sierpnia 2017, 22:39Zdrówka!!!! Wiem co to znaczy nie móc wstać z WC czy z podłogi. Niedawno przeleżałam kilka minut w kuchni bo z bólu nie moglam nic innego zrobić. Dbaj o siebie i dawaj znaki życia częściej :)
myfonia
23 sierpnia 2017, 13:18Dziękuję :) Obiecuję poprawę i obecność. Zaglądałam tu sporadycznie, martwiłam się, ale jakoś brakowało "odwagi", weny, żeby się cokolwiek udzielać. Pozdrawiam ciepło!
Maya27kc
21 sierpnia 2017, 10:14Przesadziłaś i to mocno :C Każdy sportowiec powie ci że nawet od treningu należy robić przerwy. Mięśnie muszą wypocząć przynajmniej raz w tygodniu. Przy twoim stanie zdrowia obawy o wykonywanie jakiejkolwiek czynności nie nazwałabym bezpodstawnymi. Gdy już wrócisz do zdrowia pamiętaj aby nie przesadzać za bardzo. Pływanie na pewno będzie dla ciebie dobre (o ile masz dobrą postawę, w przeciwnym razie możesz obciążać kręgosłup na odcinku szyjnym), ale zwisy wykonuj... po dokładnej konsultacji z lekarzem. Ogółem teraz wszystko po dokładnej konsultacji z lekarzem, a w przyszłości przerwy na regenerację :C I trzymaj się tam !
myfonia
23 sierpnia 2017, 13:23Dziękuje, masz rację. Zwisy odpadają totalnie i na zawsze (mam na myśli takie, jakie robiłam, za kostki). Póki co wszystko co się wiąże ze skrętem tułowia też odpada. No cóż, mleczko się wylało, trzeba powycierać, a na przyszłość pamiętać o zwiększonej czujności. Pozdrawiam, trzymam się - a to ściany, a to poręczy - tak całkiem serio niestety póki co :)